pierwszy, w greckim tlumaczeniu i ze skapym komentarzem, zamieszczono ja w
Mnie, Zachariaszowi, historie te opowiedzial penitent i brat w Chrystusie, Stefan Wedrowiec z Carogrodu [17]. Pojawil sie w naszym klasztorze w roku szesc tysiecy dziewiecset osiemdziesiatym siodmym [1479]. Tu opowiedzial nam niezwykle i zdumiewajace dzieje swego zycia. Kiedy do nas przybyl, liczyl sobie piecdziesiat trzy lata. Byl to madry i pobozny czlowiek, ktory odwiedzil wiele krajow. Dzieki skladamy Matce Bozej za to, ze sprowadzila go do nas z Bulgarii, gdzie podczas wedrowki w towarzystwie mnichow woloskich doznal wielu cierpien z rak niewiernych Turkow, a w miescie o nazwie Chaskowo byl swiadkiem meczenskiej smierci dwoch swych przyjaciol. On i pozostali bracia wiezli przez terytoria niewiernych pewna relikwie o niezwyklej mocy. Gdy przemierzali z nia ziemie Bulgarow, fama o nich niosla sie po calej okolicy. Miejscowi chrzescijanie wychodzili na droge, ktora posuwala sie procesja, klaniali sie wedrujacym mnichom i z czcia calowali boki furgonu. Swiete relikwie zawiezli do monasteru zwanego Sveti Georgi, gdzie otaczala je powszechna czesc. Tak zatem w tym niewielkim i zbudowanym w odludnym miejscu klasztorze zaczeli pojawiac sie pielgrzymi ciagnacy z monasterow Rilskiego, Baczkowskiego, a nawet ze swietego Athos. Ale Stefan Wedrowiec byl pierwsza znana nam osoba, ktora odwiedzila Sveti Georgi.
Podczas kilkumiesiecznego pobytu Stefana w naszym klasztorze uderzylo nas, ze prawie nigdy nie wspominal o monasterze Sveti Georgi, choc szeroko rozprawial o innych sanktuariach i swietych miejscach, ktore odwiedzil, przekonany w swej poboznosci, iz ktos, kto cale zycie spedzil w rodzinnym kraju, zasluguje na to, by zdobyc wiedze o cudach Kosciola Chrystusowego za granica. Tak zatem opowiedzial nam o zachwycajacej kaplicy na wyspie w Zatoce Marii na Morzu Weneckim [18]. Wyspa jest tak malenka, ze fale morskie obmywaja jej mury ze wszystkich czterech stron. Mowil o monasterze Swietego Stefana wzniesionym na innej wyspie, odleglej od tamtej kaplicy o dwa dni drogi kretym wybrzezem. Tam wlasnie zdobyl swe imie, wyrzekajac sie wlasnego. Opowiedzial nam to i wiele innych rzeczy, na przyklad o widywanych w Morzu Marmurowym przerazajacych potworach.
Nieustannie tez mowil nam o swiatyniach, kosciolach i monasterach Konstantynopola, zanim jeszcze nie zeszpecili ich i nie sprofanowali niewierni zolnierze sultana. Opisywal nam z czcia ich bezcenne, cudowne ikony, takie jak Matki Bozej w kosciele Madrosci Bozej czy zawoalowanej ikonie w sanktuarium w Blachernae. Ogladal grob swietego Jana Chryzostoma, grobowce cesarzy, glowe swietego Bazylego w kosciele Panachrantos oraz wiele innych swietych relikwii. Jakiez to szczescie dla niego i dla nas, odbiorcow jego opowiesci, ze kiedy wciaz jeszcze byl mlody, opuscil miasto i byl juz daleko, kiedy ow szatan Mahomet otoczyl stolice diabolicznie krzepka twierdza, z ktorej przystapil do oblezenia. Niebawem skruszyl ogromne mury Konstantynopola i wymordowal lub zniewolil jego mieszkancow. Stefan byl juz daleko, kiedy dotarla don wiesc o tym nieszczesciu. Wraz z calym chrzescijanskim swiatem oplakiwal gorzko tragiczny los tego miasta.
W konskich jukach przywiozl ze soba rzadkie i przepiekne ksiegi, ktore zdolal zgromadzic podczas swych wedrowek. Czerpal z nich boze natchnienie, jako ze biegle wladal jezykiem greckim, lacina, staroslowianskim, a zapewne jeszcze kilkoma innymi. Przekazal te ksiegi do biblioteki naszego monasteru, by przynosily mu chwale na wieki, choc wiekszosc z nas potrafila czytac tylko w jednym jezyku, a niektorzy wcale. Podarowal nam te bezcenne skarby, mowiac, ze nadszedl juz kres jego wedrowek i pragnie do konca swych dni pozostac, wraz z tymi ksiegami, w Zographou.
Tylko ja i jeszcze jeden z braci zauwazylismy, ze Stefan bardzo rzadko wspomina o swym pobycie na Woloszczyznie. Oswiadczyl tylko, ze odbyl tam nowicjat. Nigdy tez nie mowil wiele o bulgarskim monasterze zwanym Sveti Georgi, Uczynil to dopiero pod sam koniec zycia. Kiedy pojawil sie w naszym klasztorze, byl juz ciezko chory. Najbardziej cierpial od napadow straszliwej goraczki i w niecaly rok po przybyciu do Zographou oswiadczyl nam, iz ma nadzieje stanac niebawem przed tronem Zbawcy, jesli oczywiscie Ten wybaczy mu winy, co zreszta zawsze czyni w przypadku skruszonych grzesznikow. Gdy lezal juz powalony smiertelna choroba, poprosil opata, by wysluchal jego spowiedzi. Powiedzial, iz byl swiadkiem niewyobrazalnego zla i nie wolno mu tej tajemnicy zabierac do grobu. Opat, poruszony do zywego, poprosil mnie, zebym jeszcze raz wysluchal opowiesci Stefana i ja spisal. Chcial jak najszybciej przeslac ja do Konstantynopola. Uczynilem to niezwlocznie i bezblednie. Siedzac u wezglowia Stefana, ze zgroza wysluchalem tego, co cierpliwie po raz dragi opowiedzial. Pozniej przyjal komunie swieta i umarl we snie. Pochowany zostal w naszym monasterze.
Ja, Stefan, po latach wedrowki i utracie swego ukochanego, swietego miasta Konstantynopola, w ktorym przyszedlem na swiat, wyruszylem na polnoc od ogromnej rzeki, oddzielajacej Bulgarow od Dakow. Wedrowalem najpierw rowninami, a nastepnie wszedlem w gory, by po dlugiej wedrowce trafic do monasteru wzniesionego na wyspie na jeziorze Snagov, w bardzo odseparowanym i bezpiecznym miejscu. Opat w dobroci serca zaprosil mnie, zebym zasiadl z mnichami do stolu. Tak poboznych i oddanych modlitwie braci nigdy jeszcze podczas swych wedrowek nie spotkalem. Oni tez nazywali mnie bratem i hojnie dzielili sie strawa i piciem. Ich ciagle milczenie napelnialo serce spokojem, jakiego nie znalem od wielu, wielu miesiecy. Pracowalem jak wol, z pokora wypelnialem wszystkie polecenia opata, ktory w koncu udzielil mi pozwolenia na pozostanie w klasztorze. Monaster nie byl duzy, ale zdumiewajacej urody, a dzwiek jego dzwonow niosl sie daleko po wodzie.
Kosciol i monaster mialy hojnego opiekuna. Robil on wszystko, by mnichom i kosciolowi niczego nie brakowalo; nawet ufortyfikowal monaster. Byl to miejscowy ksiaze Vlad, syn Vlada, Draculi. Musial on juz dwukrotnie uciekac z woloskiego tronu, wyganiany przez sultana i innych wrogow. Wiele lat spedzil w niewoli Macieja Korwina, krola Madziarow. Ksiaze Dracula byl bardzo dzielnym i odwaznym czlowiekiem. Podczas nieustannych walk pladrowal ziemie niewiernych lub odbieral im terytoria, ktore podbili. Wojenne lupy oddawal monasterowi. Nieustannie blagal, bysmy modlili sie za niego, jego rodzine i jej bezpieczenstwo,
W ostatnim roku swego zycia Dracula, jak mial to w zwyczaju, ponownie nawiedzil monaster. Nie widzialem go wtedy, gdyz opat wyslal mnie z drugim bratem w pewnych sprawach do innego klasztoru. Kiedy wrocilem, dowiedzialem sie, ze w naszym klasztorze pojawil sie Dracula, by zostawic kolejne skarby. Jeden z braci, ktory handlowal w naszym imieniu z okolicznymi wiesniakami, slyszal wiele krazacych w okolicy opowiesci. Powiedzial, ze sercu Draculi worek z obcietymi, ludzkimi uszami i nosami jest blizszy od saka ze zlotem. Kiedy doszlo to do opata, zgromil i ukaral nieszczesnego mnicha. Tak wiec nie spotkalem zywego Draculi, ale widzialem go za to po smierci, o czym za chwile opowiem.
W jakies cztery miesiace pozniej dotarla do nas wiesc, iz ksiaze zostal w bitwie otoczony i zabity przez niewiernych, kladac wczesniej trupem ponad czterdziestu wrogow. Po smierci zolnierze sultana ucieli mu glowe i odeslali ja swemu wladcy.
Dowiedzielismy sie tych szczegolow od ludzi ksiecia. Choc po jego smierci wiekszosc z nich uciekla, kilku przywiozlo do monasteru w Snagov cialo Draculi i smutne wiesci, po czym rowniez umkneli. Na widok wynoszonych z lodzi zwlok opat zaplakal i zaczal na glos modlic sie zarowno za dusze ksiecia, jak i opieke Boga w obliczu zblizajacego sie polksiezyca niewiernych. Polecil wlozyc cialo do trumny w kosciele.
Byla to jedna z najbardziej przerazajacych scen, jakie widzialem w zyciu: pozbawiony glowy korpus, przybrany w czerwien i purpure, otoczony migotliwym blaskiem licznych swiec. Kolejne trzy dni i noce spedzilismy w kosciele na czuwaniu. Wyznaczono mnie do pierwszego z nich. W swiatyni panowala cisza i spokoj; przerazal tylko widok okaleczonego ciala. Tego samego zdania byli inni bracia, ktorzy siedzieli wraz ze mna. Ale trzeciej nocy, kiedy czesc znuzonych mnichow zapadla w drzemke, wydarzylo sie cos, co napelnilo serca pozostalych braci przerazeniem. Nie mogli sie ze soba zgodzic. Kazdy z nich widzial cos innego. Jeden z mnichow ujrzal zwierze, ktore wylonilo sie z zalegajacego stalle mroku i jednym susem przeskoczylo trumne. Braciszek nie potrafil powiedziec, co to bylo za stworzenie. Inni poczuli podmuch wiatru lub ujrzeli gesta mgle wdzierajaca sie do