«Nie wiem – odparlem po dluzszym zastanowieniu. – Wydaje mi sie niemozliwe, by pomylono relikwie. Ale kiedy po raz ostatni otwierano te trumne?
«Chyba niewiele juz w niej zostalo» – odparla z wyraznym wysilkiem.
«Chyba tak – przyznalem. – Ale i tak musimy ja otworzyc. Ja to zrobie. A ty trzymaj sie od tego z daleka».
Popatrzyla na mnie ze zdziwieniem, jakby zaskoczona samym pomyslem, ze chce ja odeslac.
«To powazna sprawa wdzierac sie do kosciola i bezczescic grob swietego» – stwierdzila.
«Wiem. Ale jesli nie jest to grob swietego?»
W mrocznym, zimnym miejscu, wypelnionym drzacym blaskiem swiec, pachnacym woskiem i ziemia, poza naszymi imionami nalezalo wymienic dwa inne. Jednym z nich bylo: «Rossi».
«Chodzmy – powiedziala Helen. – Ranow z pewnoscia nas szuka».
Kiedy wyszlismy z kosciola, drzewa rzucaly juz dlugie cienie. Ranow wypatrywal nas z niecierpliwoscia. Obok niego stal brat Iwan, ale nie rozmawiali ze soba.
«Udala sie panu drzemka?» – zapytala uprzejmie Helen.
«Najwyzszy czas wracac do Baczkowa – burknal opryskliwie nasz przewodnik. Zastanawialem sie, czy jest rozczarowany tym, ze nic tu nie znalezlismy. – Rano musimy ruszac do Sofii. Mam tam pare spraw do zalatwienia. A jak wasze badania?»
«Dobiegaja konca – odrzeklem. – Musimy jeszcze odwiedzic
«Swietnie» – powiedzial wyraznie zaniepokojony Ranow i ruszylismy przez wioske w strone domu starej kobiety.
Brat Iwan w milczeniu postepowal za nami. Wioskowa droga, ozlocona promieniami zachodzacego slonca, byla pusta. W powietrzu unosila sie won przygotowywanej w chatach wieczornej strawy. Przy pompie jakis starzec napelnial woda wiadro. Droga, przy ktorej stal dom
«Dlaczego zar nie pali wam stop?» – zapytala Helen.
«Och, taka jest wola Boga – odrzekla cicho staruszka. – Pozniej nie pamietam, jak to sie dzialo. Po ceremonii czuje czasami pieczenie w nogach, ale nie mam zadnych ran. To dla mnie najpiekniejszy dzien w roku, choc z samej ceremonii niewiele pamietam. Przez kilka nastepnych miesiecy jestem spokojna jak ton jeziora».
Wyjela z kredensu butelke bez etykietki i napelnila nam szklanki przejrzystym, brazowym plynem. W butelce plywaly jakies dlugie, cienkie rosliny. Ranow wyjasnil nam, ze to ziola nadajace trunkowi specyficzny smak i aromat. Brat Iwan odmowil, ale Ranow ochoczo siegnal po szklanke. Po jej oproznieniu zaczal cos mowic do mnicha poirytowanym tonem. Wdali sie w dluzszy spor, ktorego nie rozumielismy. Rozroznilem tylko jedno, czesto padajace slowo:
Przerwalem im konferencje. Poprosilem Ranowa, by spytal
«Obawiam sie, ze spotka was lekki zawod» – burknal, a
Stojacy pod drzewami, nieopodal uli, wychodek rozpadal sie jeszcze bardziej niz sam dom. Byl jednak wystarczajaco duzy, bysmy pod jego oslona wymkneli sie niezauwazeni tylna furtka na droge. Tam skrylismy sie w krzakach i ruszylismy na wzgorze. W okolicy kosciola nie bylo nikogo. Z wolna dopalal sie zar ognistego kregu.
Nie odwazylismy sie wejsc glownym wejsciem, gdzie moglismy zostac latwo zauwazeni. Przemknelismy na tyl swiatyni, gdzie znajdowalo sie niskie okno zasloniete od srodka czerwona firana.
«Prowadzi do sanktuarium» – wyjasnila Helen.
Na szczescie zamkniete bylo tylko na zasuwke, ktora sforsowalem za pomoca dlugiej, cienkiej drzazgi. Wpelzlismy do srodka, zamykajac dokladnie za soba okno i zasuwajac firanki.
Helen miala racje; znajdowalismy sie za ikonostasem.
«Kobietom nie wolno tu przebywac» – powiedziala cicho, lustrujac pomieszczenie z ciekawoscia naukowca.
Pomieszczenie za ikonostasem niemal w calosci wypelnial wysoki oltarz zakryty delikatna tkanina i bezlik swiec. Na miedzianym stojaku lezaly dwie starodawne ksiegi, a na wbitych w sciane hakach wisialy przepyszne szaty liturgiczne. Jedna z nich mial na sobie tego dnia kaplan. Panowala ogluszajaca wrecz cisza. Przez drzwi, ktorymi zazwyczaj wychodzil do wiernych ksiadz, przeszlismy z poczuciem winy do pograzonego w ciemnosciach kosciola. Przez boczne okna saczylo sie niewiele swiatla, a wszystkie swiece pogaszono, zapewne w obawie przed zaproszeniem ognia. Po omacku znalazlem pudelko zapalek. Ze swiecznika wyjalem dwie swiece, jedna dla Helen, a druga dla siebie. Ostroznie zeszlismy po schodach do krypty.
«Nie podoba mi sie ta awantura – mruknela posuwajaca sie za mymi plecami Helen, choc wiedzialem, ze za skarby swiata nie zrezygnowalaby z tego, co zamierzamy zrobic. – Kiedy Ranow zorientuje sie, ze nas nie ma?»
W krypcie panowala nieprzenikniona ciemnosc. Swiece zostaly zgaszone i droge rozjasnialy nam jedynie swieczki, ktore zabralismy z kosciola. W ich blasku zalsnil adamaszek pokrywajacy relikwiarz. Choc drzaly mi rece, wyciagnalem z pochwy niewielki sztylet, ktory dostalem od Turguta. Bron trzymalem w kieszeni marynarki od chwili opuszczenia Sofii. Polozylem go obok relikwiarza, zdjelismy obie ikony – odwracalem wzrok od wizerunku smoka i swietego Jerzego – i odstawilismy je pod sciane. Sciagnelismy ciezka kape, ktora Helen odrzucila na bok. Caly czas nasluchiwalem, czy z gory, z kosciola, nie dochodza jakies dzwieki, ale wokol panowala martwa cisza. Raz tylko Helen chwycila mnie za rekaw i oboje nastawilismy uszu, ale w ciemnosciach nic sie nie poruszylo.
Z drzeniem serca spogladalismy na odsloniety relikwiarz. Przepiekne wieko odlane z brazu zdobil wizerunek – dlugowlosy swiety z uniesiona reka blogoslawil wiernych. Meczennik, ktorego szczatki mielismy za chwile ujrzec. Mialem nadzieje, ze w srodku znajdziemy tylko kilka swietych kosci i sprawa sie na tym zamknie. Pozostanie jedynie pustka brak Rossiego, niemoznosc zemsty, bezpowrotna utrata. Wieko relikwiarza zostalo przybite gwozdziami lub wziete na sruby. Kiedy mocowalismy sie z nim, unieslismy troche urne. W srodku cos sie przerazajaco poruszylo, jakby zastukalo od tamtej strony w wieko. W relikwiarzu mogly znajdowac sie jedynie szczatki malego dziecka lub inne pozostalosci, niemniej ozdobna skrzynka byla bardzo ciezka. Przyszlo mi na mysl, ze we wnetrzu zamknieto jedynie glowe Vlada i to odkrycie niczego nam nie wyjasni. Zaczalem sie pocic. Potrzebne nam bylo jakies masywne narzedzie, by dostac sie do relikwiarza. Moglem wrocic na gore i czegos poszukac, choc mocno watpilem, abym cokolwiek tam znalazl.
«Postawmy to na podlodze» – powiedzialem, zgrzytajac zebami.
Z najwiekszym wysilkiem udalo sie nam zdjac relikwiarz z piedestalu. Tutaj moglem dokladniej przyjrzec sie skoblom i srubom mocujacym wieko, a nawet sprobowac je otworzyc.
«Paul, popatrz!» – wykrzyknela cicho Helen.
Zakurzony marmur, na ktorym spoczywal relikwiarz, nie stanowil jednolitego bloku. Byla to jedynie plyta, ktora, zmagajac sie z ciezarem, poruszylismy z miejsca. Nie wierzylem wlasnym oczom, ale wspolnym wysilkiem zdjelismy ja i oparlismy o sciane. Nie byla gruba, ale piekielnie ciezka. Pod spodem ujrzelismy kolejna plyte wykonana z takiego samego kamienia jak sciany oraz posadzka krypty. Miala dlugosc czlowieka. Wyryty zostal na niej prymitywny wizerunek nie swietego, lecz mezczyzny o surowych rysach twarzy, oczach ksztaltu migdalow, o dlugim nosie i z dlugimi wasami – okrutne oblicze nakryte spiczastym kolpakiem, ktory nadawal posepnej twarzy zawadiacki wyglad.
Helen gwaltownie sie cofnela, w swietle swiecy miala kredowobiala twarz. W pierwszym odruchu chcialem chwycic ja za reke, wbiec po schodach i czmychnac z kosciola, gdzie pieprz rosnie.
«Helen…» – zaczalem, lecz nie mialem nic do powiedzenia.
Siegnalem po sztylet, a dziewczyna wyciagnela spod ubrania – sam nie wiem skad – niewielki pistolet i oparla sie o sciane. Unieslismy grobowa plyte. Trzesly nam sie rece. Zajrzelismy na spoczywajace pod nia zwloki. Postac miala zamkniete, podpuchniete oczy, ziemista cere, nienaturalnie czerwone usta i plytko bezdzwiecznie oddychala. Byl to profesor Rossi'.