co.

Ow dzwiek w zalegajacych ciemnosciach zabrzmial przerazajaco i w kazdej chwili spodziewalem sie ataku Tego Czegos, co zabralo mnie w to miejsce. Znow sie zastanowilem, czy przypadkiem nie jestem martwy – czy nie jest to przerazajacy rodzaj smierci, choc chwilowo wciaz wydaje mi sie, ze zyje. Ale nic mnie nie zaatakowalo. Na bolacych nogach ruszylem w strone swiatla migajacego na koncu dlugiej komory. Ujrzalem czyjas ciemna, nieruchoma postac oraz dogorywajacy na palenisku ogien. Plonal w kamiennym, sklepionym kominku, rzucajac blask na starodawne meble – wielkie biurko zarzucone papierami, starodawna komode i krzesla o wysokich oparciach. Na jednym z nich, odwroconym w strone ognia, dostrzeglem nieruchoma postac. Ciemna sylwetke na krolewskim krzesle oswietlal czerwony blask bijacy z paleniska. Siedzacy na tronie gestem reki zlamal cala ma wole - nie moglem uciec, chocbym nawet tego chcial.

Podszedlem powoli na miekkich nogach do paleniska, odwrocilem sie w strone tronu, a siedzaca na nim postac powoli sie podniosla i odwrocila w moja strone. Poniewaz w izbie panowal mrok, a czlowiek stal na tle ogniska, nie moglem dokladnie rozroznic jego rysow. Dostrzeglem tylko sine jak kosc policzki i lsniace oczy. Mial dlugie, ciemne, krecone wlosy, spadajace mu na plecy niczym krotka peleryna. W jego ruchach bylo cos nieludzkiego. Trudno okreslic, czy poruszal sie za szybko, czy za wolno. Niewiele przewyzszal mnie wzrostem, choc na tle plonacego ognia jego sylwetka wydawala sie ogromna i masywna. Siegnal po cos i nachylil sie nad ogniem. Zastanawialem sie, czy zamierza mnie zabic. Stalem nieruchomo gotow przyjac smierc z najwieksza, na jaka bylo mnie stac, godnoscia. Ale on wsunal tylko do plomieni knot nasycony zapalnymi materialami i przytknal go do swiec tkwiacych w swieczniku ustawionym obok jego krzesla. Odwrocil sie w moja strone.

Teraz juz lepiej go widzialem, choc twarz ciagle mial skryta w mroku.

Na glowie mial spiczasty kolpak wyszywany zlota i srebrna nicia, ozdobiony nad czolem wysadzana klejnotami brosza. Szerokie ramiona okrywal mu obszerny kaftan z siegajacym wysoko nad szyje kolnierzem. Klejnoty na jego kolpaku i wyszywany zlotem kolnierz kaftana lsnily w blasku ognia. Biala, futrzana peleryne spinala mu pod szyja srebrna brosza w ksztalcie smoka. Jego stroj byl nadzwyczajny; przerazal mnie w takim samym stopniu, jak postac tego dawno zmarlego czlowieka. Mial na sobie starodawne, ale calkiem swieze szaty, nie te zmurszale z muzealnych gablot. Poruszal sie z zadziwiajacym wdziekiem, a otulajace go biale futro przypominalo czape sniegu. W blasku swiec ujrzalem jego poznaczona bliznami dlon, spoczywajaca na rekojesci miecza, i umiesnione nogi w hajdawerach i wysokich butach. Popatrzyl w moja strone. Teraz juz wyrazniej ujrzalem jego oblicze. Na widok malujacego sie na nim okrucienstwa cofnalem sie przerazony. Mial wielkie, ciemne oczy pod zrosnietymi brwiami, dlugi, ostry nos i wystajace policzki. Zacisniete szkarlatne usta, skryte pod dlugim, skreconym, ciemnym wasem, krzywil lekki usmiech. W kaciku warg dostrzeglem krople krwi – Boze, az cofnalem sie na ten widok. Zakrecilo mi sie w glowie, gdyz pojalem, ze jest to moja krew.

Podniosl sie z krzesla i popatrzyl w moja strone poprzez dzielacy nas polmrok.

– Jestem Dracula - oswiadczyl zimnym, wyraznym glosem.

Mowil w obcym jezyku, a jednak w jakis przedziwny sposob go rozumialem. Nie potrafilem wykrztusic slowa. Stalem jak sparalizowany. Znajdowal sie w odleglosci trzech metrow ode mnie, lecz czulem bijaca od niego zniewalajaca moc, niezaleznie od tego, czy byl martwy czy zywy.

– Prosze tu podejsc – powiedzial. – Jest pan po podrozy zmeczony i glodny. Przygotowalem wieczerze.

Skinal na mnie uprzejmie, wrecz w dworski sposob. W blasku ognia zalsnily mu na palcach pierscienie.

Ujrzalem obok kominka zastawiony stol. Poczulem upojny zapach potraw – zwyklych, normalnych, ludzkich potraw. Zakrecilo mi sie w glowie. Gospodarz podszedl do stolu i napelnil z karafki kielich czerwonym napojem. Przez chwile myslalem, ze to krew.

– Prosze tu usiasc i jesc wedle woli -powtorzyl lagodnie i zajal miejsce na swoim krzesle, jakby w obawie, ze w jego obecnosci nie podejde do stolu.

Na drzacych nogach, z wahaniem, zblizylem sie. Przepelniala mnie dziwna slabosc i strach. Opadlem na krzeslo i rozejrzalem sie po rozstawionych na obrusie potrawach. Ciekaw bylem, dlaczego czulem glod, skoro lada chwila mialem umrzec? Ale na te zagadke moglo odpowiedziec tylko moje cialo. Dracula spogladal na mnie powaznym wzrokiem. Widzialem dziki profil jego twarzy, dlugi nos i ostry podbrodek, dlugie wlosy opadajace na plecy. Splotl poznaczone bliznami dlonie, wystajace z rekawow ozdobnej szaty. Na twarzy malowal mu sie wyraz pelen spokoju i zadumy. Czujac sie, jakbym snil, zaczalem unosic pokrywy polmiskow.

Nagle ogarnal mnie taki glod, ze moglbym pozerac jedzenie golymi rekami. Zapanowalem jednak nad soba. Siegnalem kulturalnie po metalowy widelec oraz noz z trzonkiem z kosci i odkroilem kawalek pieczonego kurczaka, a nastepnie plat dziczyzny. Obok staly ziemniaki, chrupkie pieczywo i jarzynowa zupa. Jadlem powoli, popijajac ze srebrnego pucharu czerwone wino, ktore wcale nie bylo krwia. Dracula nie ruszal sie z miejsca, aleja nieustannie obrzucalem go wzrokiem. Kiedy skonczylem jesc, czulem sie jak skazaniec po ostatnim posilku. Taka byla moja pierwsza mysl po opuszczeniu sarkofagu. Odsunalem talerz, rozparlem sie na krzesle i w milczeniu czekalem.

Po dlugiej chwili gospodarz odwrocil sie w moja strone.

– Zjadl pan kolacje – powiedzial cicho. – Teraz porozmawiamy, a ja wyjasnie, dlaczego pana tu sprowadzilem. - Mowil cichym, beznamietnym glosem, ale wyczulem w nim jakas bezgraniczna starosc i znuzenie. Czy pan w ogole wie, gdzie jest?

Wcale nie chcialem z nim rozmawiac, lecz wiedzialem, ze moje milczenie moze tylko doprowadzic go do wscieklosci, choc w tej chwili sprawial wrazenie zupelnie spokojnego. Przyszlo mi tez do glowy, iz angazujac go w rozmowe, zyskam troche czasu i rozejrze sie po otoczeniu w poszukiwaniu jakiejs drogi ucieczki lub sposobu zabicia go. A moze, jesli starczy mi tylko nerwow, i jedno, i drugie. Ostatecznie musi nadejsc dzien, a wtedy Dracula pojdzie spac.

– Czy pan w ogole wie, gdzie jestesmy? -powtorzyl cierpliwie pytanie.

– Tak – odrzeklem. Postanowilem go nie tytulowac. – Domyslam sie. W twoim grobie.

– W jednym z moich grobow -poprawil z usmiechem. – W moim ulubionym.

– Czy to Woloszczyzna? – nie potrafilem powstrzymac sie od pytania. Potrzasnal glowa tak, ze blask ognia zalsnil w jego oczach i czarnych wlosach. W ruchu tym bylo cos tak nieludzkiego, iz poczulem, ze wywraca mi sie zoladek. Nie poruszal sie jak zywy czlowiek, a co gorsza, nie potrafilem okreslic, na czym to polega.

– Woloszczyzna stala sie zbyt niebezpieczna. Powinienem spoczywac wlasnie tam, lecz okazalo sie to niemozliwe. Po tylu zacieklych walkach ojej tron i wolnosc nie moglbym tam zlozyc nawet kosci.

– Gdzie zatem jestesmy?

Caly czas na prozno staralem wyobrazac sobie, ze prowadze normalna rozmowe z normalnym czlowiekiem. I nagle uswiadomilem sobie, iz pragne, by ta noc nie skonczyla sie za szybko, nawet jesli nie miala miec dla mnie szczesliwego zakonczenia. Chcialem dowiedziec sie czegos blizszego o Draculi. Czymkolwiek bylo to stworzenie, zylo od pieciuset lat. Wiedze, jaka od niego wydobede, zabiore zapewne ze soba do grobu, ale to wcale nie umniejszalo mojej ciekawosci.

– Ha, gdzie jestesmy! -powtorzyl Dracula. – Sadze, ze nie ma to wiekszego znaczenia. Ale na pewno nie na Woloszczyznie, gdzie do dzisiaj rzadza durnie.

Popatrzylem nan ze zdumieniem.

Вы читаете Historyk
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату