– To ty wiesz… znasz wspolczesny swiat?

Popatrzyl na mnie ze zdziwieniem i rozbawieniem, krzywiac w usmiechu przerazajaca twarz. Po raz pierwszy ujrzalem dlugie kly i cofniete dziasla, co nadawalo mu psi wyglad. Ale wizja ta natychmiast zniknela. Nie – mial normalne usta zwyklego czlowiek z czarnym wasem. Z tym tylko, ze w kaciku warg blyszczala mu kropelka mojej krwi.

– Oczywiscie - odparl, a ja przez chwile balem sie, ze ponownie rozchyli usta w usmiechu. – Znam wspolczesny swiat. To moja nagroda i ukochane zajecie.

Poczulem, ze warto przypuscic jakis frontalny atak, ktory moglby go zainteresowac.

– Czego wiec ode mnie chcesz? Od wielu lat unikalem wspolczesnosci… w przeciwienstwie do ciebie, kocham przeszlosc.

– Ha, przeszlosc! – Ponownie zlozyl koniuszki palcow o blyszczacych w blasku ognia paznokciach. Przeszlosc to rzecz nader interesujaca, ale pod warunkiem, ze uczy nas czegos o czasach wspolczesnych. Wspolczesnosc to wspaniala rzecz. Ale uwielbiam tez i przeszlosc. Prosze za mna. Skoro juz pan zjadl i odpoczal, cos panu pokaze.

Podniosl sie z krzesla jakby kierowany osobliwa sila, ktora nie miala nic wspolnego z moca jego umiesnionych czlonkow i ciala. Szybko zerwalem sie z miejsca w obawie, ze moze to byc z jego strony jakis podstep i za chwile uderzy. Ale on tylko powolnym ruchem wyciagnal z lichtarza jedna ze swiec i wzniosl ja nad glowa.

– Prosze wziac swiatlo rowniez dla siebie -polecil, odchodzac od paleniska i znikajac w glebi pograzonej w mroku komory.

Wyjalem swiece i ruszylem za nim. Nie spuszczalem wzroku z jego osobliwej odziezy i dziwacznych, mrozacych krew w zylach ruchow. Mialem nadzieje, ze nie prowadzi mnie znow do sarkofagu.

W skapym swietle swiec zobaczylem rzeczy, jakich dotad nie bylem w stanie dostrzec – rzeczy olsniewajace. Ujrzalem dlugie, masywne, starodawne stoly. Pietrzyl sie na nich bezlik ksiazek – w kruszacych sie skorzanych oprawach, metalowych, zloconych okladkach, rzucajacych polyskliwe mgnienia w blasku swiec. Dostrzeglem inne przedmioty: unikalny kalamarz na podstawce i dziwaczne gesie piora oraz inne przyrzady do pisania. Obok lezal plik pergaminow, skrzacych sie w swietle swiec, i majaczyla w polmroku staroswiecka maszyna do pisania z wciagnieta w walek kartka papieru. Lsnily klejnoty, ktorymi wysadzono oprawy ksiag, w mosieznych pojemnikach spoczywaly zwoje rekopisow. Wzdluz wszystkich scian komnaty ciagnely sie polki. Ustawiono na nich niekonczace sie szeregi ksiazek: wielkie in folio, mniejsze ksiazki oprawione in auarto w gladka skore oraz dziela pochodzace z pozniejszych czasow. Osaczaly nas ksiazki. Unioslem nad glowe swiece. Zaczalem rozgladac sie po widniejacych na grzbietach tytulach. Na czerwonych okladkach zobaczylem ozdobne, arabskie pismo, inne tytuly napisane w europejskich jezykach potrafilem odczytac. Wiele z ksiag bylo zbyt starych, aby na ich grzbietach zachowaly sie jakiekolwiek litery. Skladnica ta przechodzila wszelkie wyobrazenie. Swedzialy mnie rece, by siegnac po kilka z tych woluminow i dotknac drogocennych rekopisow w mosieznych pojemnikach.

Dracula uniosl swiece, w ktorej blasku zalsnily zdobiace jego kolpak klejnoty – topazy, szmaragdy i perly. Oczy blyszczaly mu z przejecia.

– I co pan sadzi o mojej bibliotece?

– Zdumiewajacy zbior – odparlem szczerze. – Skarbnica. Na jego strasznej twarzy pojawil sie wyraz zadowolenia.

– Ma pan calkowita racje. Jest to najwspanialsza biblioteka na swiecie. Zbieralem ja przez stulecia. Ale bedzie pan mial duzo czasu, by dokladnie przejrzec wszystkie te cuda, jakie zgromadzilem. Teraz chce pokazac cos jeszcze.

Zaprowadzil mnie pod sciane, przy ktorej stala prasa drukarska wyjeta zywcem z pietnastowiecznych ilustracji - ciezkie urzadzenie z wykonana z czarnego zelaza plyta dociskowa i drewniana plyta formowa, a wszystko to polaczone na gorze potezna sruba. Okragla, wykonana z obsydianu plyta pokryta byla atramentem. Lsnila w blasku naszych swiec niczym diabelskie zwierciadlo. Obok lezala karta grubego papieru czesciowo tylko zadrukowanego. Zapewne jakas nieudana proba. Zobaczylem napis po angielsku: «Duch w amforze. Wampiry od greckiej tragedii do tragedii wspolczesnej'. A ponizej: «Bartholomew Rossi'.

Dracula spodziewal sie mego pelnego zdumienia okrzyku i bynajmniej go nie zawiodlem.

– Sam pan widzi, nadazam za najnowszymi badaniami i odkryciami. Czasami, kiedy opublikowana praca jest dla mnie z jakichs wzgledow niedostepna albo jest mi potrzebna od zaraz, sam ja drukuje. Ale tamto zainteresuje pana szczegolnie.

Wskazal znajdujacy sie nieopodal prasy stol. Lezaly na nim surowe drzeworyty. Na najwiekszym z nich widnial wizerunek smoka z naszych ksiazek – mojej i Paula – oczywiscie w lustrzanej odbitce. Z trudem powstrzymalem okrzyk zgrozy.

– Zaskoczony? - zapytal Dracula, przyblizajac swiece do wizerunku smoka, ktory byl tak dobrze mi znany, jakbym sam go wyrysowal. - Juz go pan widzial, prawda?

– Sam go stworzyles? Ile w sumie powstalo egzemplarzy?

– Troche ich wydrukowali moi mnisi, a pozniej ja kontynuowalem ich prace – odrzekl, spogladajac w milczeniu na drzeworyt. – Juz prawie dobijam do konca. Zamierzam wydrukowac tysiac czterysta piecdziesiat trzy egzemplarze. Tymczasem rozprowadzam juz gotowe. Czy ta liczba cos panu mowi?

– To rok zdobycia Konstantynopola – odrzeklem po chwili.

– Nie mylilem sie, ze od razu pan zgadnie – stwierdzil z gorzkim usmiechem. – To najstraszniejsza data w historii.

– Sadza, ze istnieje wielu innych pretendentow do tego honoru - odrzeklem, ale on pokrecil glowa nad szerokimi ramionami.

– Nie – powiedzial krotko.

Uniosl nieco swieca. Oczy mu lsnily, nabiegly lekko krwia, jak u wilka, malowalo sia w nich cale morze nienawisci. Jakbym patrzyl w oczy trupa, ktory nieoczekiwanie z szelestem wrocil do zycia. Dotad sadzilem, ze ma blyszczace oczy, ale teraz dopiero zalsnily mu pelnym dzikosci blaskiem. Nie potrafilem wykrztusic slowa ani oderwac od niego wzroku. Po chwili znow popatrzyl na wizerunek smoka.

– To byl swietny poslaniec – stwierdzil zamyslonym tonem.

– Czy to ty mi ja przyslales? Mowia o ksiazce.

– Powiedzmy, zaaranzowalem. – Pobliznionymi w wielu bitwach palcami dotknal drzeworytu. – Rozprowadzam je z duza ostroznoscia. Trafiaja tylko do najwybitniejszych naukowcow i tych, ktorzy moim zdaniem beda na tyle uparci, by wytropic kryjowke smoka. Panu pierwszemu udala sie ta sztuka. Gratuluja. Pozostawilem na swiecie swoich pomocnikow. Prowadza tam dla mnie badania.

– To nie ja ciebie tropilem -powiedzialem odwaznie. – To ty mnie tu sciagnales.

– Ha! - Ponownie wykrzywil usta pod dlugimi, czarnymi wasami. Nie byloby tu pana, gdyby sam pan tego nie chcial. Nikt w zyciu dwukrotnie nie lekcewazy mojego ostrzezenia. Pan przybyl tu z wlasnej woli.

Popatrzylem na starodawna prasa drukarska i drzeworyt z wizerunkiem smoka.

– Czego wlasciwie ode mnie chcesz?

Nie chcialem wzbudzac jego gniewu moimi pytaniami. Nastepnej nocy, jesli przyjdzie mu ochota,

Вы читаете Historyk
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату