bez trudu zaspokajalby glod. Spedzilem na krzesle kilka godzin. W koncu wstalem i przeciagnalem miesnie. Dopoki trwala noc, balem sie zasnac. Ale w koncu, tuz przed switem, musialem zapasc w drzemke, gdyz nieoczekiwanie ocknalem sie, wyczuwajac przez plytki sen jakas zmiane w powietrzu. Do paleniska zblizal sie otulony obszerna peleryna Dracula.
– Dzien dobry – powiedzial cicho i odwrocil sie w strone pograzonej w mroku sciany, gdzie znajdowal sie moj sarkofag. Zerwalem sie na rowne nogi poruszony do zywego jego obecnoscia. I nieoczekiwanie zniknal mi z oczu. W katakumbach zapadla martwa cisza.
Po bardzo dlugiej chwili siegnalem po swiece, od ktorej ponownie zapalilem kandelabr i kilka innych swieczek tkwiacych w zawieszonych na scianach kinkietach. Na stolach dostrzeglem ceramiczne lampy i metalowe latarnie, je rowniez zapalilem. Wzmagajaca sie jasnosc przyniosla mi niewyslowiona ulge. Z drugiej strony jednak zaczalem sie zastanawiac, czy kiedykolwiek jeszcze ujrze dzienne swiatlo, czy tez rozpoczela sie dla mnie wiecznosc mroku i pelgajacych plomieni swiec - upiorna wersja wiekuistego piekla. Ale w koncu moglem wreszcie rozejrzec sie po podziemnej komnacie. Byla ogromna, wzdluz jej scian ciagnely sie szafy i polki. Wszedzie widzialem ksiazki, pudla, zwoje i rekopisy, zgromadzone przez Dracule. Pod jedna sciana majaczyly trzy sarkofagi. Oswietlajac sobie droge swieca, ostroznie do nich podszedlem. Dwa mniejsze byly puste. To w jednym z nich zapewne musialem sie obudzic.
Trzeci grobowiec byl najwiekszy. W blasku swiecy wyroznial sie okazaloscia i przepychem, ogromny, o szlachetnych proporcjach. Widnialo na nim tylko jedno slowo wykute lacinska kapitala: DRACULA. Prawie wbrew wlasnej woli unioslem swiece i zajrzalem do srodka. Spoczywalo w nim wielkie, nieruchome cialo. Po raz pierwszy mialem okazje popatrzec w pelnym swietle na jego zamknieta, okrutna twarz. Mimo ogarniajacych mnie mdlosci nie moglem oderwac od niej wzroku. Brwi mial sciagniete, jakby dreczyly go jakies okropne sny, oczy rozwarte i nieruchome, tak ze sprawial wrazenie bardziej trupa niz istoty zyjacej. Dlugie, ciemne rzesy nie zadrzaly nawet pod wplywem swiatla, a jego prawie przystojne oblicze bylo polprzezroczyste. Sploty dlugich, czarnych wlosow opadaly na ramiona, wypelniajac boczne sciany grobowca. Ale najbardziej przerazal mnie widok malujacych sie na jego policzkach i ustach kolorow pelnych zycia, ktorych w blasku plonacego na palenisku ognia nie dostrzeglem. Oszczedzil mnie na jakis czas, co do tego nie mialem najmniejszych watpliwosci, ale tej nocy najwyrazniej zaspokoil gdzies swoje pragnienie. Kropelka mojej krwi zniknela z kacika jego ust. Teraz pod czarnym wasem czerwienily mu sie purpurowej barwy wargi. Sprawial wrazenie tak pelnego owego sztucznego zycia, ze zamarlo mi serce na widok jego nieruchomej klatki piersiowej. Nie oddychal. Uderzylo mnie w wygladzie Vlada cos jeszcze: mial na sobie inny stroj, choc nie mniej wytworny. Przybrany byl w czerwony kaftan i tej samej barwy wysokie buty oraz w plaszcz i purpurowy aksamitny kolpak. Plaszcz byl nieco wytarty na ramionach, a do nakrycia glowy wetknal brazowe pioro. Kolnierz lsnil, ozdobiony drogimi kamieniami.
Dlugo spogladalem na spoczywajaca w grobowcu postac, az w koncu ow dziwaczny widok sprawil, iz zakrecilo mi sie w glowie. Odszedlem od sarkofagu i zaczalem zbierac mysli. Panowal dzien i do zachodu slonca brakowalo jeszcze wielu godzin. Postanowilem najpierw poszukac drogi ucieczki, a dopiero pozniej probowac go zgladzic, tak by bez wzgledu na to, czy to mi sie uda czy nie, natychmiast czmychnac z krypty. Mocno trzymalem w reku swiece. Wystarczy powiedziec, ze szukalem wyjscia z kamiennej komory przez dwie godziny, ale drogi ucieczki nie znalazlem. W scianie znajdujacej sie naprzeciwko paleniska widnialy masywne, drewniane drzwi zamkniete na zelazny rygiel. Przez jakis czas sie z nim mocowalem, ale w koncu zmeczony i z poranionymi dlonmi, dalem spokoj. Drzwi nawet nie drgnely. Nie otwierano ich od wielu, wielu lat, zapewne od stuleci. Innego wyjscia nie znalazlem – zadnych drzwi, zadnego tunelu, okien, poluzowanych kamieni ani otworu. Poczulem sie jak pogrzebany pod ziemia. Jedynej niszy, w ktorej staly sarkofagi, strzegla masywna, kamienna sciana. Przezywalem katusze, badajac ten mur, wciaz majac przed oczyma nieruchoma twarz Draculi z wielkimi, rozwartymi oczyma. Jesli nawet nie drgnely mu powieki, odnosilem wrazenie, ze wciaz zachowal tajemna moc obserwowania i rzucania klatwy.
Usiadlem przy palenisku, by odzyskac nadwerezone sily. Trzymajac dlonie nad ogniem, spostrzeglem, ze plomienie nie opadaly, choc na ruszcie lezaly prawdziwe galezie i klody drewna, a ognisko dawalo namacalne, rozkoszne cieplo. Zauwazylem tez, ze nie wydziela dymu. Czyzby palilo sie przez cala noc? Zakrylem dlonmi twarz. Z najwyzszym trudem zapanowalem nad soba. Postanowilem zachowac rozsadek i zdrowe zmysly do ostatniej chwili. Tylko tyle mi pozostalo.
Kiedy jako tako doszedlem do siebie, znow podjalem systematyczne poszukiwania, tym razem probujac znalezc sposob zniszczenia mego upiornego gospodarza. Oczywiscie, gdyby nawet udala mi sie ta sztuka, i tak bym tutaj umarl pozbawiony drogi ucieczki, ale przynajmniej on nie zerowalby juz dluzej na zewnetrznym swiecie. Nie pierwszy raz pomyslalem o samobojstwie – ale na tak komfortowe wyjscie nie moglem sobie pozwolic. Juz teraz grozilo mi to, ze stane sie taki sam jak Dracula, a legenda zapewniala, ze kazdy samobojca stanie sie nieumarlym, nawet bez kolejnego zakazenia, jakiego raz juz doswiadczylem. Okrutna legenda, lecz caly czas musialem brac ja pod uwage. Tak zatem pozostawalo mi jedyne wyjscie. W blasku swiecy badalem kazda szczeline, wneke, nisze i kacik grobowej komnaty, otwieralem szuflady i pudla, szperalem po polkach. Zdawalem sobie sprawe z tego, ze przebiegly hospodar nie przeoczyl zadnej broni, jakiej moglbym uzyc przeciw niemu. Nie mialem jednak innego wyjscia, musialem szukac. Nic nie znalazlem. Ani kawalka drewna, ktore moglbym zaostrzyc w kolek. Gdy probowalem wyciagnac z ogniska klode, plomienie strzelily w gore, parzac mi dlonie. Kilkakrotnie ponawialem probe z tym samym rezultatem.
W koncu wrocilem do najwiekszego sarkofagu, by chwycic sie ostatniej deski ratunku: sztyletu, ktory Dracula nosil za pasem. Pobruzdzona bliznami dlon zaciskal na rekojesci broni. Gdyby noz mial srebrna klinge, moglbym nim przebic mu serce. Powstrzymujac mdlosci, przysiadlem na chwile, zbierajac wszystkie sily przed ta proba. Nastepnie wstalem i trzymajac swiece wysoko nad glowa, ostroznie polozylem dlon obok sztyletu. Moj delikatny dotyk nie wywolal na sztywnej twarzy Draculi zadnej reakcji, choc zdawalo mi sie, ze poglebil sie cien jego dlugiego nosa. Ku swej zgrozie pojalem, iz jego dlon zacisnela sie na rekojesci sztyletu nie bez powodu. Przewidzial, ze sprobuje po niego siegnac. Samo dotkniecie dloni Draculi doprowadzilo mnie prawie do szalenstwa. Ale reke mial zacisnieta na trzonku noza z kamienna sila. Nie mialem nawet co myslec, by wyjac mu go z dloni. Rownie dobrze moglbym probowac wyrwac marmurowy sztylet z reki posagu. Martwe oczy zdawaly sie plonac nienawiscia. Czy Dracula po przebudzeniu bedzie pamietal to, co sie wydarzylo? Przejety odraza odsunalem sie od grobowca i sciskajac w dloni swiece, usiadlem na ziemi.
Przekonawszy sie, ze moj plan spalil na panewce, postanowilem dzialac inaczej. Przede wszystkim, dopoki byl jeszcze srodek dnia, musialem sie troche przespac i obudzic, zanim Dracula wyjdzie z grobowca i zastanie mnie spiacego. Dwie godziny snu powinny mi wystarczyc. Przyszlo mi tez do glowy, ze koniecznie musze wymyslic jakis sposob liczenia czasu w prozni, w jakiej sie znalazlem. Polozylem sie przy palenisku i wsunalem pod glowe zwinieta marynarke. Zadna sila nie zmusilaby mnie do powrotu do sarkofagu. Ale bijace od paleniska cieplo dawalo pewien komfort memu udreczonemu cialu.
Kiedy sie obudzilem, dluzsza chwile bacznie nasluchiwalem, lecz w komnacie panowala calkowita cisza. Na stole przy moim krzesle znalazlem smakowity posilek, choc sam Dracula wciaz jeszcze spoczywal w swoim paralitycznym stanie w sarkofagu. Wyruszylem na poszukiwania maszyny do pisania, ktora wczesniej widzialem. I oto pisze od tamtej chwili najszybciej, jak potrafie, notujac wszystkie wydarzenia i wlasne obserwacje. W ten sposob, przy okazji, znalazlem pewien sposob na mierzenie czasu, gdyz wiem, ile stron potrafie napisac w godzine. Ostatnie linijki pisze w swietle pojedynczej swiecy. Inne pogasilem, by oszczedzac swiatlo. Umieram z glodu, z dala od ognia jestem zziebniety od panujacej tu wilgoci. Teraz musze jeszcze ukryc te kartki, cos zjesc i zajac sie praca, ktora zlecil mi Dracula. Gdy sie obudzi, powinien mnie nad nia zastac. Jutro postaram sie napisac wiecej. Oczywiscie, jesli bede jeszcze zyl lub nie zwariuje.
Drugi dzien
Jak napisalem w pierwszym liscie, zwinalem kartki i ukrylem je za sasiednia szafa, gdzie nie widac ich spod zadnego kata. Nastepnie zapalilem kolejna swiece i ruszylem powoli wzdluz stolow. Otaczaly mnie