platek kwiatu policzka, pobieglem na skraj kruzganka. Z oczu plynely mi gorace lzy. Zerknalem w przepasc. Na sterczacym piec metrow nizej skalnym wystepie dostrzeglem szkarlatna plame – niezbyt duza, ale doskonale widoczna w jaskrawym blasku porannego slonca. Ponizej rozwierala sie otchlan siegajaca samych korzeni gory. Krolestwo mgly i polujacych orlow. Jak szalony ruszylem do wrot klasztoru, wybieglem poza jego mury. Ale teren byl tak stromy, ze nawet gdybym nie trzymal Ciebie w ramionach, nie odwazylbym sie na zejscie do skalnego wystepu. Stalem jak zmartwialy, czujac, iz wraz z cudownym powietrzem niebianskiego wrecz poranka naplywa fala straszliwej, palacej jak ogien rozpaczy'.
77
«Pozostalem tam jeszcze przez trzy tygodnie, krazac miedzy Les Bains a monasterem. Wraz z miejscowa policja oraz ekipa wezwana z Paryza przeszukiwalem skaly i lasy. Z Ameryki przylecieli moi rodzice i przejeli nad Toba calkowita opieke. Zabawiali Cie, karmili, wozili w wozku po okolicy. Wypelnilem setki formularzy, odbylem wiele zbednych rozmow telefonicznych, tlumaczac lamana francuszczyzna, jak wazne sa te poszukiwania. Dzien po dniu przeczesywalem lasy i podnoza klifu; czasami w towarzystwie detektywa o kamiennej twarzy i jego ludzi, czasami sam, z twarza zalewana lzami.
Poczatkowo krzepilem sie nadzieja, ze ujrze Helen zywa. Zobacze, jak wychodzi mi na spotkanie z tym swoim kpiarskim usmieszkiem na ustach. W koncu chcialem juz tylko odnalezc na skalach lub w chaszczach jej znieksztalcone zwloki. Zebym mogl zabrac jej cialo do domu…
Wiedzialem, ze do konca zycia bede nosic po niej zalobe, ale mysl, iz nigdy nawet nie zobacze jej ciala, doprowadzala mnie do szalenstwa. Miejscowy lekarz dal mi srodki uspokajajace, ktore zazywalem wieczorami, i dzieki nim spalem przez cala noc, zbierajac sily na kolejne calodzienne wedrowki po lasach i skalach. Kiedy policja zaniechala juz dalszych poszukiwan, samotnie przemierzalem lasy. Czasami natykalem sie na rozne, dziwaczne przedmioty: kamienie, pokruszone szczatki kominow, a raz nawet na fragment gargulca; czyzby spadl tak samo daleko jak Helen? Na scianach monasteru widzialem kilkanascie podobnych rynien.
W koncu moi rodzice zaczeli perswadowac mi, ze nie moge tych poszukiwan prowadzic w nieskonczonosc i powinienem wrocic chwilowo do Nowego Jorku. Ostatecznie zawsze bede tu mogl przybyc ponownie. Francuzi postawili na nogi policje we wszystkich krajach Europy. Jesli tylko Helen zyje – zapewnialy mnie uspokajajaco wladze – ktos w koncu trafi na jej slad. Dalem wiec wreszcie za wygrana, ale nie z powodu zapewnien policji, lecz dlatego, ze zupelnie podarlem sobie buty i ubranie podczas wspinaczek po stromych skalach i przedzierania sie przez geste poszycie lasu porosnietego ogromnymi drzewami. Zaczalem tez bac sie panujacej w nim przerazliwej ciszy.
Przed wyjazdem poprosilem opata, by pomodlil sie za Helen na koncu kruzganka, skad rzucila sie w przepasc. W otoczeniu mnichow odprawil tam nabozenstwo, wznoszac nad glowe rozne rytualne rekwizyty – nie obchodzilo mnie, czym naprawde byly te rzeczy – i zanoszac inkantacje, ktore natychmiast pochlaniala otaczajaca nas niezmierzona przestrzen. Towarzyszyli mi rodzice. Matka plakala, a Ty wiercilas sie na rekach. Musialem Cie bardzo mocno trzymac w ramionach. W ciagu minionych tygodni zupelnie zapomnialem, jak delikatne sa Twoje czarne wlosy, jak mocno potrafisz wymachiwac nozkami. Ale ostatecznie zylas, Twoj slodki oddech ogrzewal mi podbrodek, a drobne raczki obejmowaly mnie za szyje. Kiedy wstrzasnal mna szloch, chwycilas mnie za wlosy i zaczelas ciagnac za ucho. Trzymajac Cie w ramionach, przysiaglem sobie, ze sprobuje wrocic do normalnego zycia – w kazdym razie w miare normalnego'.
78
Trzymajac w dloniach pocztowki od mojej matki, popatrzylismy na siebie w milczeniu. Podobnie jak listy od mego ojca urywaly sie nagle, nie dajac zadnych istotnych informacji co do terazniejszosci. Ale jedna rzecz drazyla mi umysl: wszystkie te kartki moja matka napisala po smierci.
– Udal sie do monasteru – stwierdzilam krotko.
– Masz racje – odparl Barley.
Zgarnelam pocztowki i polozylam je na marmurowym blacie toaletki.
– Chodzmy – powiedzialam, wyjmujac z torebki srebrny sztylecik w pochwie i chowajac go do kieszeni kurtki.
Barley pocalowal mnie w policzek, czym bardzo mnie zdziwil.
– Chodzmy – powtorzyl jak echo.
Droga do Saint-Matthieu byla o wiele dluzsza, niz pamietalam – pelna kurzu i rozpalona w promieniach wczesnopopoludniowego slonca. W Les Bains nie bylo taksowek – w kazdym razie zadnej nie spotkalismy – wiec ruszylismy pieszo. Szybko minelismy tereny rolnicze, na ktorych staly farmy, i dotarlismy na skraj lasu. Tutaj droga zaczela piac sie na szczyt gory. W gestym lesie porosnietym drzewami oliwnymi, wynioslymi sosnami i poteznymi, rozlozystymi debami poczulam sie jak w sredniowiecznej katedrze. W panujacym tam polmroku i chlodzie odruchowo znizylismy glosy, choc i tak niewiele rozmawialismy. Bylam glodna. Hotel opuscilismy w pospiechu, nie czekajac nawet na sniadanie i kawe, ktore mial nam podac
– Nie przezylaby upadku z takiej wysokosci – oswiadczylam ze scisnietym gardlem.
– Nie.
– Moj ojciec nigdy nie podejrzewal, by ktos zepchnal ja umyslnie w przepasc. W kazdym razie nic o tym w listach nie wspomina.
– To prawda – odparl Barley, nakladajac ponownie czapke.
Dluzszy czas posuwalismy sie w milczeniu. Cisze macil jedynie odglos naszych krokow na nierownej, wylozonej kamieniami drodze. Nie chcialam tego mowic, lecz nie moglam sie powstrzymac.
– Profesor Rossi napisal, ze kazdy samobojca ryzykuje tym, iz stanie sie… stanie sie…
– Pamietam – odparl cicho Barley. Pozalowalam swoich slow. Droga zaczynala piac sie stromo pod gore. – Moze pojawi sie jakis samochod dodal.
Jednak nie bylo slychac zadnego warkotu silnika, a my szlismy coraz szybciej i szybciej, coraz mocniej i mocniej sapiac. Kiedy minelismy kolejny zakret, nieoczekiwanie wylonily sie przed nami mury klasztoru. Nie pamietalam tego zakretu wyprowadzajacego na szczyt gory. Nie pamietalam rozleglego, pokrytego kurzem placu przed swiatynna brama, na ktorym tego dnia nie bylo ani jednego samochodu. Zastanawialam sie, gdzie sa tlumy turystow. Po chwili zobaczylismy tablice informacyjna: «Remont. Klasztor przez miesiac zamkniety jest dla zwiedzajacych'. Ale to wcale nas nie powstrzymalo.
– Chodz – powiedzial Barley, biorac mnie za reke.
Bylam mu serdecznie wdzieczna za tak opiekunczy gest. Sama trzeslam sie w srodku.
Frontowa sciane wokol wrot oplatala pajeczyna rusztowan. Na drodze stala przenosna betoniarka… beton?… tutaj? Drewniana brama pod portalem byla zawarta na glucho, ale nie zamknieta na zamek. Pociagnelismy za zelazny pierscien zastepujacy klamke. Nie chcialam wlamywac sie do klasztoru, jednak nie moglam pogodzic sie