najblizszej, zimy negocjacje w Europie Wschodniej. Ma to byc nasze ostatnie spotkanie i najlepsza okazja do odwiedzenia wybrzezy Morza Srodziemnego, kiedy juz tereny te opuszcza hordy turystow, a jednoczesnie nie nadejdzie jeszcze pozna jesien i zima.

Przestudiowalismy dokladnie mape i z zadowoleniem stwierdzilismy, ze Francuzi zrezygnowali ze zwyklego miejsca zebran w Paryzu i wyznaczyli spotkanie w osrodku sportow zimowych niedaleko granicy z Hiszpania – nieopodal malego, slicznego Collioure.

– To blisko Les Bains i Saint-Matthieu-des-Pyrenees-Orientales stwierdzilam.

Twarz mego ojca spochmurniala i zaczal pospiesznie wodzic palcem po mapie.

Sniadanie zjedlismy na tarasie Le Corbeau, gdzie sie zatrzymalismy. Powietrze bylo tak swieze, ze dluzszy czas jeszcze zwlekalam z opuszczeniem tego miejsca. Ojciec dolaczyl do innych mezczyzn przybranych w eleganckie, ciemne garnitury i przeszli do sali konferencyjnej. Niechetnie zebralam ksiazki i popatrzylam tesknie na oddalone ode mnie o kilkaset metrow morze. Siedzialam przy stoliku nad druga filizanka gorzkiej, kontynentalnej chocolat, ktora dawalo sie pic jedynie z kostka cukru i slodkimi buleczkami. Blask slonca na fasadach starych domow sprawial wrazenie wiekuistego. Odnosilo sie wrecz wrazenie, iz w suchym, srodziemnomorskim klimacie, z jego nadprzyrodzonym wrecz jaskrawym swiatlem, zaden sztorm nie mial odwagi wedrzec sie w rajskie zatoczki tej nadmorskiej krainy. W oddali widzialam kilka jachtow wyplywajacych w mieniace sie wszystkimi kolorami teczy morze. Jakas rodzina z malymi dziecmi z wiaderkami, w kostiumach kapielowych (tak dla mnie obcych), zmierzala ku piaszczystej plazy. Zatoka skrecala w prawo, a jej brzegi ograniczaly stoki pokryte postrzepionymi, skalnymi wzgorzami. Na szczycie jednego z nich widnialy ruiny fortecy w kolorze skal i uschnietej trawy. Zbocza porastaly skarlale drzewa oliwne, a za nimi roztaczalo sie bezkresne, niebieskie niebo.

Gdy patrzylam z zazdroscia na rozbrykane dzieci, biegnace w towarzystwie matki w strone plazy, przeszyl mnie bol nieprzynaleznosci. Nie mialam ani matki, ani normalnego zycia. Nie wiedzialam nawet, co mam na mysli, mowiac «normalne zycie', lecz kartkujac podrecznik do biologii w poszukiwaniu poczatku trzeciego rozdzialu, pomyslalam mgliscie, ze oznaczac to moze miejsce, gdzie matka i ojciec spotykaja sie kazdego wieczoru przy kolacji, gdzie podroze oznaczaja tylko beztroskie wakacje, a nie cyganskie, niekonczace sie wedrowki przez zycie. Spogladajac na dzieci bawiace sie szufelkami w piasku, pomyslalam tez, iz nigdy nie dotknie ich zgroza historii.

Po chwili jednak, gdy spojrzalam na ich jasne wlosy, dotarlo do mnie, ze nad nimi rowniez wisi ogromne niebezpieczenstwo, z tym tylko, iz nie zdaja sobie z tego sprawy. Wszyscy jestesmy delikatni i podatni na ciosy. Zadrzalam i popatrzylam na zegarek. Za kilka godzin na tym tarasie zjem z ojcem obiad. Pozniej znow bede musiala sie uczyc, a po siedemnastej ruszymy zwiedzac ruiny fortecy, majaczace na horyzoncie – z ktorej, jak oswiadczyl moj ojciec, zobacze niewielki nadmorski kosciolek w Collioure. Do tego czasu musze pouczyc sie algebry, przerobic niemieckie czasowniki, przeczytac rozdzial o wojnie Dwoch Roz, a nastepnie… co? Na szczycie wynioslego klifu wyslucham kolejnej opowiesci mego ojca. Opowie mi ja bardzo niechetnie, spogladajac pod nogi na piaszczysta ziemie, bebniac palcami po skalach starodawnych kamieniolomow, zagubiony we wlasnych lekach. A pozniej ja zaczne to wszystko analizowac, skladajac ze soba poszczegolne elementy lamiglowki. W dole nagle zaplakalo jakies dziecko. Drgnelam gwaltownie, rozlewajac na stolik czekolade.

15

– Kiedy skonczylem czytac ostatni list Rossiego – odezwal sie moj ojciec – pograzylem sie w nieutulonym zalu, zupelnie jakby moj mistrz i przyjaciel zniknal po raz drugi. Bylem najglebiej przekonany, ze jego nieobecnosc nie ma nic wspolnego z podroza do Hartford lub choroba rodziny na Florydzie (lub w Londynie), jak sugerowala policja. Odepchnalem te mysli i zajalem sie pozostalymi papierami. Postanowilem najpierw dokladnie je przestudiowac, by poznac ich tresc. Nastepnie ulozyc wszystko w porzadku chronologicznym i dopiero wtedy, powoli, zaczac wyciagac wnioski. Zastanawialem sie, czy Rossi mial przeczucie, ze zostajac moim promotorem, zapewnia sobie wlasne przetrwanie. Bylo to jak ostatni, makabryczny egzamin – choc z drugiej strony szczerze wierzylem, ze nieostatni, zarowno dla mnie, jak i dla niego. Choc wmawialem w siebie, iz nie moge niczego planowac, dopoki wszystkiego dokladnie nie przeczytam, to juz domyslalem sie, co zapewne bede zmuszony zrobic. Ponownie otworzylem splowiala koperte.

Na poczatku, jak zapewnil mnie Rossi, znajdowaly sie trzy, wyrysowane recznie mapy. Pochodzily z tego samego okresu co listy. Rossi bowiem po swych przygodach w Stambule odrysowal z pamieci mapy, na ktore natknal sie w tamtejszym archiwum. Pierwsza, jaka wpadla mi w reke, przedstawiala rozlegly masyw gorski, gdzie poszczegolne wierzcholki zaznaczone zostaly w postaci niewielkich trojkatow. Gory tworzyly dwa dlugie pasma w ksztalcie polksiezycow biegnace od zachodu i zbiegajace sie na wschodniej stronie mapy. Przy jej polnocnej krawedzi widniala wijaca sie, szeroka rzeka. Na mapie nie zaznaczono zadnych osad ludzkich, choc trzy czy cztery niewielkie «x' w zachodniej czesci gor mogly oznaczac jakies miasta. Nie dostrzeglem zadnych nazw wlasnych, ale Rossi – poznalem to po charakterze pisma z ostatniego listu napisal na marginesach mapy: A na tych, ktorzy nie wierza i ktorzy umieraja jako niewierni, spada przeklenstwo Allacha, aniolow i ludzi (Koran), oraz kilka innych, podobnych wersetow. Zastanawialem sie przez dluzsza chwile, czy rzeka ta nie jest przypadkiem wlasnie ta, ktora wedlug niego symbolizowala w ksiazce ogon smoka. Ale nie, w takim przypadku powolywalby sie na mape sporzadzona w najwiekszej skali. Przeklinalem okolicznosci, ktore sprawily, ze nie moglem teraz ogladac oryginalow tych map. Mimo fotograficznej pamieci Rossiego i jego dokladnej reki musialy powstac jakies przeoczenia i rozbieznosci miedzy oryginalem a kopia.

Nastepna mapa skupiala sie na zachodnim rejonie gorskim, przedstawionym na pierwszej o wiele ogolniej. Wystepowaly na niej te same oznaczenia «x' i w takiej samej konfiguracji jak na tamtej. Pojawila sie jakas mniejsza rzeka wijaca sie posrod gor. I znow zadnych nazw. Na gornym marginesie Rossi napisal: Powtarzaja sie jakies wersety koraniczne. Tak, Rossi byl jak zwykle drobiazgowy i dokladny. Niestety mapy, jak dotad, byly zbyt proste i niedokladne, abym na ich podstawie mogl ustalic, jakich rejonow dotyczyly. Zawiedzione nadzieje trawily mnie niczym goraczka. Musialem jednak wziac sie w garsc i skupic nad dalsza praca.

Trzecia mapa rzucala wiecej swiatla na badane zagadnienie, choc w tamtej chwili nie bylem jeszcze pewien, co z niej wyczytam. W ogolnym zarysie przypominala mape z mojej ksiazki ze smokiem i z identycznego egzemplarza Rossiego, choc gdyby Rossi nie odkryl tego faktu, sam bym tych podobienstw nie zauwazyl. Na kopii widnialy te same trojkatne wierzcholki, a jeden z nich szczegolnie wyciagal sie na wschod niczym zlozone skrzydla smoka. Na tym szkicu szczyty byly juz bardzo wysokie, tworzyly potezne grzbiety gorskie, rozciagajace sie z polnocy na poludnie. Miedzy nimi plynela rzeka, tworzac w pewnym miejscu rozlegly akwen wodny. Dlaczego nie mogloby to byc owo jezioro Snagov w Rumunii, gdzie na wyspie, wedle legend, pochowano Dracule? Rossi zauwazyl, ze na tym utworzonym przez plynaca rzeke szerokim basenie wodnym nie bylo zadnej wyspy. Poza tym akwen ow w niczym nie przypominal jeziora. Znow pojawily sie malenkie «x', tym razem opatrzone napisami w cyrylicy. Zakladalem, ze sa to wioski, o ktorych wspominal Rossi.

Posrod porozrzucanych po calej mapie nazw wiosek zauwazylem kwadracik opatrzony uwaga Rossiego po arabsku: Bezbozny Grob Tego, Ktory Zabija Turkow. Nad kwadracikiem widnial naszkicowany z talentem wizerunek malutkiego smoka, ze zdobiacym jego glowe zamkiem. Pod spodem dostrzeglem greckie litery i ich tlumaczenie na angielski dokonane przez Rossiego: W tym miejscu znalazl przytulek w zlu. Czytelniku, odkop go za pomoca slowa. Inkantacja ta zawierala w sobie jakis niebywaly czar, wrecz zniewalala. Otworzylem usta, by wypowiedziec ja na glos, lecz w ostatniej chwili opamietalem sie i zamknalem buzie na klodke. A jednak jeszcze przez kilkanascie sekund slowa te rozbrzmiewaly mi pod czaszka niczym wersy jakiejs piekielnej poezji.

Odsunalem mapy na bok. Ich widok mnie przerazal – dokladnie tak mowil o tym Rossi. A co dziwniejsze, mialem przeciez przed soba tylko kopie, a nie oryginaly. Ale ostatecznie, jaki mialem dowod na to, ze Rossi wszystkiego nie spreparowal, rysujac te mapy dla zartu? Poza listami nie dysponowalem zadnymi oryginalnymi zrodlami. Bebnilem palcami po blacie biurka. Tego wieczoru zegar w moim gabinecie tykal wyjatkowo glosno, a dobiegajacy zza okna szum ulicy wydawal sie wiekszy niz zwykle. Od wielu godzin nie mialem nic w ustach, cierply mi nogi, ale nie umialem oderwac sie od pracy. Popatrzylem przelotnie na mape drogowa Balkanow, ale nic

Вы читаете Historyk
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату