ubogich. Dwie minuty do polnocy. Zapisalem imie i nazwisko autora broszury. Zamierzalem do niej zagladac jeszcze nieraz.
Minutowa wskazowka na moim zegarku przesunela sie nagle do przodu, a ja wraz z nia podskoczylem na krzesle. Stala dokladnie na godzinie dwunastej. Drukarnie mogly miec ogromny wplyw na prace kupcow i ogolne funkcjonowanie miast – pomyslalem, robiac wszystko, by nie zerknac do tylu. Zwlaszcza jesli gildie sprawowaly jakas tam kontrole nad drukarniami. Moze po prostu kupowaly w nich udzialy? Albo nabywaly prasy drukarskie na wlasnosc? Czy drukarze mieli wlasna gildie? A co z wolnoscia slowa holenderskich intelektualistow? Wbrew okolicznosciom naprawde pochlonal mnie ten temat. Probowalem przypomniec sobie wszystko, co czytalem o najwczesniejszych drukarniach w Amsterdamie i Utrechcie. I nagle wyczulem ogromny bezruch powietrza i jakies osobliwe napiecie. Zerknalem na zegarek. Trzy minuty po polnocy. Oddychalem normalnie, pioro gladko posuwalo sie po papierze.
Blysnela mi mysl, ze cokolwiek sie na mnie czailo, nie bylo az tak sprytne, jak sie poczatkowo obawialem. Caly czas nie przerywalem pracy. Najwidoczniej nieumarly dal nabrac sie na moj podstep. Doszedl do wniosku, ze grozba zwiazana ze smiercia Rembrandta poskutkowala i wreszcie na dobre zajalem sie normalna praca. Oczywiscie na dluzsza mete nie zdolam ukryc swoich planow, ale tej nocy moje zachowanie stanowilo jedyna skuteczna obrone. Przysunalem blizej lampe i przez nastepna godzine sumiennie studiowalem siedemnasty wiek. Chcialem jeszcze bardziej poglebic wrazenie, ze wrocilem doi swych normalnych zajec. Udajac, ze pisze, rozmawialem w duchu z samym soba. Ostatnim ostrzezeniem, jakie Rossi otrzymal w tysiac dziewiecset trzydziestym pierwszym roku, bylo jego imie i nazwisko umieszczone na mapie w miejscu, gdzie znajdowal sie grobowiec Vlada Palownika. Zwlok Rossiego nie znaleziono obok biurka, co moze i mnie sie przytrafic w najblizszym czasie, jesli nie zachowam rozwagi i ostroznosci. Nie znaleziono go rannego na uniwersyteckim korytarzu, jak Hedgesa. Zostal porwany. Oczywiscie jego zwloki mogly gdzies spoczywac, ale dopoki nie stwierdze tego na wlasne oczy, musze wierzyc, ze zyje. Od nastepnego dnia zaczne robic wszystko, by osobiscie odnalezc grobowiec.
Siedzac na szczycie starej, francuskiej fortecy, moj ojciec spogladal zamyslonym wzrokiem na rozciagajace sie w dole morze. Tak samo jak patrzyl na kolujace w czystym, gorskim powietrzu Saint-Matthieu orly.
– Wracajmy do hotelu – mruknal w koncu. – Czy zauwazylas, ze dni staja sie coraz krotsze? Nie chce, by zlapal nas tutaj zmrok.
Zniecierpliwiona, odwazylam sie zapytac wprost:
– Zlapal?
Popatrzyl na mnie powaznie, jakby zastanawial sie, co ma mi odpowiedziec.
– Prowadzaca w dol sciezka jest bardzo stroma – wyjasnil w koncu. Poza tym nie chcialbym schodzic po ciemku posrod tych drzew. A ty?
Popatrzylam na rozciagajace sie w dole gaje oliwne, o tej przedwieczornej porze sinobiale, a nie, jak w swietle dnia, srebrzyste z brzoskwiniowym odcieniem. Konary i pnie drzewek byly powykrecane, skierowane w strone ruin fortecy, ktora ongis je chronila – albo ich przodkow przed przerobieniem przez Saracenow na pochodnie.
– Tez nie – odparlam cicho.
16
Na poczatku grudnia znow bylismy w drodze. Opuscilo juz nas zmeczenie po podrozach do krajow srodziemnomorskich. Ostry, adriatycki wiatr burzyl mi wlosy. Podobala mi sie ta jego gwaltowna pieszczota. Wiatr, niczym lapy ogromnej bestii, przewalal sie przez przystan, furkotaly flagi ustawione przed nowoczesnym hotelem, szalenczo kolysaly sie galezie drzew okalajacych promenade.
– Slucham?!-krzyknelam.
Ojciec znow cos powiedzial, wskazujac najwyzsze pietro cesarskiego palacu, ale i tym razem jego slowa porwal wiatr. Pod naporem wichury oboje odwrocilismy glowy.
W promieniach porannego slonca gorowala nad nami wspaniala warownia Dioklecjana. Prawie przewrocilam sie na plecy, zadzierajac glowe, by dojrzec jej najwyzsze partie. «Wiekszosc przestrzeni miedzy przepieknymi kolumnami zostala zamurowana… Najczesciej przez ludzi dzielacych zamek na pomieszczenia mieszkalne' – wyjasnil mi wczesniej ojciec. I teraz szachownica marmurow, roznorodnego ksztaltu i barwy, zrabowanych z innych rzymskich budowli, lsnila w sloncu, nadajac fasadzie bardzo dziwaczny wyglad. Tu i tam widnialy szczeliny spowodowane dzialaniem wody lub trzesieniami ziemi. W peknieciach tych zagniezdzily sie najrozniejsze zwieszajace sie pnacza, a nawet niewielkie drzewinki. Wiatr unosil szerokie kolnierze marynarzy wloczacych sie po dwoch lub trzech po nadbrzezu. Ich spalone na braz twarze kontrastowaly z bialymi mundurami, a regulaminowo obciete na krotko wlosy przypominaly druciane szczoteczki. Idac za ojcem, minelam rog budowli, przeszlismy pod czarnymi, bezlistnymi konarami orzechowcow oraz sykomorow, by dotrzec na otoczony pomnikami plac, na ktorym okropnie cuchnelo uryna. Tuz przed nami wznosila sie fantastyczna wieza, wystawiona na dzialanie wiatrow i pokryta dekoracjami niczym weselny tort. Tutaj nie docieraly gwaltowne podmuchy wiatru i moglismy juz rozmawiac normalnie.
– Zawsze chcialem to zobaczyc – powiedzial ojciec. – Czy masz ochote wejsc na sama gore?
Z werwa ruszylam pierwsza po zelaznych stopniach. Rynek nieopodal nadbrzeza – jego widok otwieral sie od czasu do czasu przed moimi oczami miedzy marmurowymi lukami konstrukcji – stawal sie coraz mniejszy, drzewa nabieraly zlocistobrazowej barwy, a cyprysy nad brzegiem wody stawaly sie ciemniejsze niz zielen morza, nad ktorym wznosily sie ich konary. W miare jak zdobywalismy wysokosc, rozciagajaca sie w dole plaszczyzna wodna nabierala granatowej barwy. Miedzy kafejkami na otwartym powietrzu snuly sie malenkie, biale postacie marynarzy. Zataczajacy ostry luk lad, hen, daleko za naszym wielkim hotelem, wskazywal, niczym grot strzaly, kraine, gdzie mowiono jezykiem slowianskim. Niebawem, w zwiazku z wielkim odprezeniem politycznym, jakie ogarnelo te rejony, mial udac sie tam moj ojciec.
Pod dachem wiezy przystanelismy na chwile. Ciezko lapalismy oddech. Nad nami byla juz tylko rozlegla, Wazna platforma nakrywajaca wiezyce. Widzialam ciagnacy sie od samego dolu pajeczy warkocz zelaznych schodow, ktorymi tu przyszlismy. Z wykutych w kamieniu wielkich otworow, o tak niskich balustradach, ze kazdy z nieuwaznych turystow mogl wypasc w dziewieciopietrowa otchlan, konczaca sie wylozonym kamiennymi plytami dziedzincem, roztaczala sie zapierajaca dech w piersiach panorama. Wybralismy lawke posrodku platformy, skad mielismy wspanialy widok na rozciagajace sie w dole morze. Nie docieraly tu do nas gwaltowne podmuchy wiatru szalejacego nad wzburzona, morska tonia, zatrzymywane przez okapy dachu. Ich ostre, sterczace nad przepascia dzioby lsnily przecudnie w promieniach przesuwajacego sie nad morzem slonca.
– Obudzilem sie wczesnie – przerwal cisze ojciec. – Papiery Rossiego odlozone byly na polke. Nigdy jeszcze nie radowalo mnie tak poranne swiatlo slonca jak tego ranka. Do biblioteki dotarlem w chwili, kiedy ja otwierali. Tego dnia musialem dobrze przygotowac sie na kolejny, nocny, zajadly napor sil ciemnosci. Od wielu lat noc byla dla mnie bardzo przyjazna pora. Czulem sie w niej jak spowity kokonem spokoju, w ktorym moglem oddawac sie do woli lekturze i pisaniu. Teraz, wraz ze zmierzchem, nadchodzilo zagrozenie wzrastajace wraz z uplywem godzin. Mialem zamiar przygotowywac sie do kolejnego wyjazdu, by odrywac sie od nieprzyjemnych mysli. Gdybym tylko wiedzial, gdzie sie udam? – myslalem posepnie.
Glowny hol byl opustoszaly. Cisze macil jedynie dzwiek krokow bibliotekarzy, ktorzy uwijali sie wokol swoich spraw. O tak wczesnej godzinie studentow bylo niewielu i przez najblizsze pol godziny moglem miec w czytelni spokoj. Wszedlem w labirynt katalogow, otworzylem notatnik i zaczalem wyszukiwac potrzebne mi pozycje. W katalogu rzeczowym wynalazlem kilkanascie hasel odnoszacych sie do Karpat oraz jedno dotyczace folkloru Transylwanii. Znalazlem tam pozycje odnoszaca sie do wampirow… wedle legend staroegipskich. Dluzsza chwile zastanawialem sie nad zagadnieniem powszechnosci wampirow w roznych kulturach swiata. Czy egipskie wampiry przypominaly te pochodzace z Europy Wschodniej? Byl to problem bardziej dla archeologa niz dla mnie. Niemniej wypelnilem rewers z sygnatura ksiazki dotyczacej tradycji chinskich.
Nastepnie zajalem sie haslem «Dracula'. W katalogu hasla i tytuly byly beznadziejnie wymieszane: od «Alego Wielkiego Ktoregos Tam' po «Smoki Azjatyckie'. Ale powinna znajdowac sie miedzy nimi fiszka z haslem