Bram Stocker,
(przekl. W. Wydmucha i L. Nicpana)
25
Dworzec kolejowy w Amsterdamie znalam jak wlasna kieszen, bywalam tam dziesiatki razy. Ale nigdy jeszcze nie bylam na nim sama. Nigdy jeszcze nie podrozowalam samotnie i siedzac na lawce w poczekalni, czekajac na poranny ekspres do Paryza, czulam, jak mocno bije mi puls nie tylko z niepokoju o los mego ojca – rozpierala mnie mysl o wolnosci, jakiej zaznalam po raz pierwszy w zyciu. Pani Clay wreczyla mi sniadanie i wiedziala, ze poszlam do szkoly. Barley na promie tez tak myslal. Bylo mi troche szkoda marudnej pani Clay, a jeszcze bardziej Barleya, ktory na schodkach mego domu z nieoczekiwana galanteria pocalowal mnie w dlon i wreczyl tabliczke czekolady, choc przypomnialam mu, ze holenderskie slodycze mam na podoredziu. Pomyslalam nawet, ze moglabym wyslac do niego list, gdy wszystko sie juz skonczy… ale nie mialam zielonego pojecia, kiedy tak naprawde to nastapi.
W tej chwili otaczal mnie sliczny, sloneczny, amsterdamski poranek. Bylam mocno podniesiona na duchu, wedrujac wzdluz kanalow od naszego domu na dworzec, czujac zapach pieczonego chleba, wilgotna won bijaca z kanalow i nie do konca piekna atmosfere miasta. Siedzac na dworcowej lawce, robilam w myslach przeglad mego dobytku: zmiana odziezy i bielizny, listy ojca, chleb, ser, kilka kartonow z sokiem, ktore zabralam ze spizarni. Obrabowalam tez pokazna kase w kuchni, by zasilic zawartosc mojej portmonetki. Pani Clay szybko sie zorientuje, ale na to nie bylo rady. Nie moglam czekac do chwili otwarcia bankow, zeby podjac wlasne szczuple oszczednosci. Mialam tez ze soba cieply sweter, kurtke przeciwdeszczowa, paszport, rozklad jazdy pociagow i podreczny slownik jezyka francuskiego.
Ukradlam cos jeszcze. Zabralam z salonu srebrny sztylet z gablotki z osobliwosciami, ktore ojciec dostawal podczas pierwszych misji dyplomatycznych, kiedy dopiero zaczynal tworzyc fundacje. W tamtych czasach bylam zbyt mala, by mu towarzyszyc, wiec zostawial mnie w Stanach Zjednoczonych pod opieka rozlicznych krewnych. Teraz mialam przy sobie niezwykle ostry sztylet o ozdobnej rekojesci. Spoczywal w pochwie rownie ozdobnie grawerowanej. Byla to jedyna bron, jaka kiedykolwiek w domu widzialam. Moj ojciec nie znosil widoku pistoletow, karabinow, mieczy i bojowych toporow. Nie mialam pojecia, w jaki sposob ten sztylet mialby zapewnic mi bezpieczenstwo, ale czulam sie o wiele pewniej, wiedzac, ze mam go w torebce.
Kiedy podstawiono ekspres, na peronie zaroili sie ludzie. Poczulam wtedy, i do dzis tak uwazam, ze nie ma piekniejszej sceny niz widok nadjezdzajacego pociagu, bez wzgledu na to, w jak okropnej sytuacji znajduje sie czlowiek – zwlaszcza jesli jest to pociag europejski i zmierza na poludnie kontynentu. W tamtym okresie mego zycia, w ostatnim cwiercwieczu dwudziestego stulecia, mozna bylo jeszcze uslyszec gwizd jednych z ostatnich parowych lokomotyw, przemierzajacych regularnie trasy przez Alpy. Zajelam miejsce w przedziale i prawie z usmiechem otworzylam szkolna torbe. Czekalo mnie wiele godzin jazdy, ale bardzo ich potrzebowalam, nie na lekture ksiazki, lecz na dokladne zapoznanie sie z trescia drogocennych listow mego ojca. Mialam pewnosc, ze wlasciwie wybralam cel podrozy, ale chcialam sie tez dowiedziec, po co dokladnie tam jade i co mnie tam czeka.
Zaciagnelam firanke w drzwiach oddzielajacych przedzial od korytarza, majac nadzieje, ze zaden inny pasazer nie zakloci mojej samotnosci. Po chwili jednak do mego przedzialu weszla kobieta w srednim wieku. Na glowie miala niebieski kapelusz. Przeslala mi cieply usmiech i zajela sie lektura jakichs kolorowych, holenderskich magazynow. Rozsiadlam sie wygodnie przy oknie, przez dluzsza chwile obserwowalam zostajace w tyle stare miasto i tonace w zieleni przedmiescia, a nastepnie otworzylam pierwszy list. Jego poczatek znalam juz doskonale, wstrzasajaca tresc, zaskakujace miejsce i data, zdecydowane, choc pospieszne reczne pismo.
«Moja Droga Corko!
Jesli czytasz ten list, wybacz mi. Pojechalem szukac Twojej matki. Przez wiele lat zylem w przekonaniu, ze nie zyje. Teraz juz nie mam takiej pewnosci. Owa niepewnosc jest niemal gorsza od zaloby, jak zapewne ktoregos dnia sama sie przekonasz. Rozdziera mi to serce dniem i noca. Nie mowilem Ci duzo o matce, ale wynikalo to z mojej wlasnej slabosci. Tak, dobrze o tym wiem, ale nasza historia jest zbyt bolesna, aby latwo bylo ja opowiedziec. Zamierzalem Ci wszystko wyjasnic, kiedy bedziesz na tyle duza, by zrozumiec w pelni te opowiesc, a jednoczesnie sie nie przerazic. Jednak historia ta samego mnie przerazala i dreczyla nieustannie do tego stopnia, ze nie bylem w stanie wszystkiego opowiedziec Ci wprost.
Przez kilka ostatnich miesiecy, chcac w jakis sposob wynagrodzic Ci moja slabosc, opowiadalem o swojej przeszlosci, zamierzajac stopniowo wprowadzac do opowiesci postac Twej matki, choc ona w moje zycie weszla w sposob raczej gwaltowny. A teraz obawiam sie, ze nie zdolam juz przekazac Ci wszystkiego, co powinnas wiedziec o swoim dziedzictwie, albo bowiem zamilkne – doslownie, nie mogac Cie o wszystkim poinformowac osobiscie – albo stane sie ofiara wlasnego milczenia.
Opisalem Ci juz pewne zdarzenia z mego zycia w czasach, kiedy bylem absolwentem uniwersytetu, a Ciebie jeszcze nie bylo na swiecie. Opowiedzialem tez troche o okolicznosciach tajemniczego znikniecia mego promotora, gdy objawil mi swe rewelacje. Przekazalem Ci, w jaki sposob poznalem mloda kobiete o imieniu Helen, ktora byla rownie jak ja – a zapewne jeszcze bardziej – zainteresowana odnalezieniem profesora Rossiego. W kazdej sprzyjajacej chwili staralem sie coraz glebiej wciagac Cie w te historie, lecz teraz czuje, ze pozostalo mi juz tylko przelanie jej na papier. Jesli musisz to teraz czytac, zamiast wysluchac bezposredniej relacji ode mnie na jakims skalistym wierzcholku lub zacisznym
Piszac te slowa, mam za oknem widok na swiatla starego portu, a Ty spisz niewinnym, spokojnym snem w sasiednim pokoju. Jestem smiertelnie zmeczony po pracowitym dniu i ogarnia mnie przerazenie na mysl, ze musze podjac jeszcze wiekszy wysilek, by wszystko to opisac – smutny obowiazek, zalosna ostroznosc. Odnosze wrazenie, ze pozostalo mi jeszcze kilka tygodni, moze miesiecy, w ciagu ktorych z pewnoscia zdolam o wszystkim powiedziec Ci osobiscie, tak wiec nie bede wracac do zdarzen, o ktorych juz mowilem podczas naszych wedrowek po tylu krajach.
Co do najblizszych tygodni lub miesiecy, nie jestem do konca pewien. Listy te sa moim zabezpieczeniem przeciwko Twojemu osamotnieniu. W najgorszym razie odziedziczysz po mnie dom, pieniadze, meble i ksiazki. Goraco jednak wierze, ze te papiery stana sie dla Ciebie najwiekszym skarbem, wiekszym niz wszystkie inne dobra doczesne, zawieraja bowiem Twoje dzieje, Twoja historie.
Dlaczego nie przekazalem Ci wszystkiego od razu, nie opowiedzialem calej historii podczas jednej rozmowy? I znow odpowiedz wynika z mojej slabosci, ale takze i z tego, ze taka szybka, skrocona wersja stanowilaby dla Ciebie… straszliwy cios. Nie moge narazac Cie na taki bol, nawet jesli bylby on jedynie odpryskiem tego, co dreczy mnie. Moglabys tez nie uwierzyc w to, co Ci mowie, gdybym przekazal Ci wszystko od razu; podobnie jak ja w pierwszej chwili nie uwierzylem w opowiesc mego promotora Rossiego. No i na koniec, jak moglbym zredukowac tak skomplikowana historie do podstawowych faktow? Tak wiec przedstawiam to wszystko stopniowo, krok po kroku. Zastanawiam sie tez, do jakiego momentu uda mi sie doprowadzic te historie osobiscie, zanim listy te nie wpadna w Twoje rece'.
Pomyslalam z zalem, iz przewidywania mego ojca nie do konca sie spelnily i podjal opowiesc o krok lub dwa dalej. Byc moze nigdy nie poznam jego reakcji na zdumiewajace oswiadczenie Helen Rossi, ze chce towarzyszyc mu w badaniach, oraz interesujacych szczegolow ich wspolnej wyprawy z Nowej Anglii do Stambulu. W jaki sposob – zastanawialam sie – zalatwili cala papierkowa robote, pokonali wszystkie biurokratyczne przeszkody, jak zdobyli wizy i przeskoczyli bariery celne? Co nalgal rodzicom, sympatycznym, statecznym bostonczykom, o swoim