Od tej chwili doskonale zrozumialam, o co chodzi. Do tego czasu moj stosunek do jezyka francuskiego byl czysto utylitarny: po prostu odrabialam lekcje. Kiedy poznalam jakies nowe wyrazenie czy zwrot, stanowil on jedynie pomost do kolejnego cwiczenia. Nigdy wczesniej nie doznalam owego drzacego niczym skrzydla ptaka zrozumienia, ze podroze z realnego swiata do umyslu i serca sa czyms cudownym, ze obcy jezyk potrafi wplynac nieoczekiwanie na czyjes zycie, dokonac rewolucji w widzeniu i rozumieniu rzeczywistosci, a jedno obce wyrazenie czy zdanie moze przewrocic czyjs swiat do gory nogami. Wtedy tez zrozumialam ogromna wartosc towarzyszy francuskiego: niemieckiego, rosyjskiego, laciny, greki, a nawet sanskrytu.
Stanowilo to dla mnie ogromne odkrycie i rewelacje.
–
– O co w tym chodzi? – zapytal Barley.
– Pisze artykul do gazetki szkolnej – powtorzylam, ale on popatrzyl na mnie dziwnie, jakby widzial mnie po raz pierwszy w zyciu. – Czy dobrze znasz francuski? – spytalam pokornie.
– Oczywiscie. – Usmiechnal sie i jeszcze nizej pochylil nad tekstem. – «Mowia, ze Dracula odwiedza klasztor co szesnascie lat, by zlozyc hold i danine swoim poczatkom i odnowic czynniki, ktore pozwolily mu zyc po smierci'.
– Prosze, tlumacz dalej – powiedzialam, zaciskajac z calych sil palce na krawedzi stolika.
– Oczywiscie – zgodzil sie niemal ochoczo. – «Wyliczenia dokonane przez brata Piotra z Prowansji na poczatku siedemnastego wieku wskazuja, iz Dracula odwiedza Saint-Matthieu zawsze w ostatniej kwadrze ksiezyca w miesiacu maju'.
– A jaka kwadre mamy dzisiaj? – zapytalam zdlawionym glosem, ale Barley tez tego nie wiedzial.
Dalej nie bylo juz zadnych wzmianek o Saint-Matthieu. Pozostale strony zawieraly odpis dokumentu z kosciola w Perpignan mowiacego o wielkim poplochu wsrod stad owiec i kozlow w tym regionie w roku tysiac czterysta dwudziestym osmym, ale trudno bylo dociec, czy spisujacy ow dokument kleryk winil za to wampiry czy zlodziei trzod.
– Dziwna ksiazka – zauwazyl Barley. – Czy twoja rodzina czytuje takie rzeczy dla rozrywki? Moze chcesz posluchac o wampirach na Cyprze?
Nie znalazlam w ksiazce nic wiecej na interesujacy mnie temat. Kiedy wiec Barley ponownie zerknal na zegarek, obrzucilam tylko tesknym spojrzeniem kuszace rzedy ksiazek.
– Tak, to bylo urocze – oswiadczyl Stephen, kiedy schodzilismy po schodach. – Nie da sie ukryc, ze jestes dziewczyna niezwykla.
Nie wiedzialam dobrze, co ma na mysli, ale mialam nadzieje, ze byl to komplement.
W pociagu Barley bawil mnie uciesznymi historyjkami o studenckim zyciu, o sztubackich wybrykach kolegow, o nieszczesnych ofiarach ich niewybrednych zartow. Pozniej przesiedlismy sie na poklad statku kolyszacego sie na oleistych, szarych wodach kanalu. Dzien byl sloneczny, lecz bardzo chlodny, wiec zajelismy miejsca na winylowych fotelach w srodku statku, gdzie nie dokuczal nam porywisty wiatr.
– Podczas semestru niewiele sypiam – oswiadczyl Barley, zwinal plaszcz, podlozyl go pod plecy i natychmiast zapadl w gleboki sen.
Bylam bardzo rada, ze przespal dwie godziny podrozy. Moglam w spokoju przemyslec wiele spraw, zarowno natury praktycznej, jak i naukowej. Moim najwiekszym problemem nie byly powiazania roznych historycznych zdarzen, lecz pani Clay. Zapewne bedzie czekac na mnie bezlitosnie w holu wejsciowym naszego domu w Amsterdamie, drazona niepokojem o ojca i o mnie. Jej obecnosc oznaczac bedzie, ze zostane na dobre uwieziona w domu i jesli nastepnego dnia nie pojawie sie natychmiast po szkole, pusci moim tropem, niczym sfore wilkow, polowe amsterdamskiej policji. Poza tym istnial jeszcze Barley. Popatrzylam na jego pograzona we snie twarz. Lekko pochrapywal. Kiedy tylko wyjde do szkoly, on zapewne uda sie do portu na prom. Bede musiala bardzo uwazac, by sie na niego nie natknac.
Pani Clay rzeczywiscie oczekiwala nas juz w domu. Barley stal obok mnie, kiedy szukalam w torebce kluczy do drzwi. Wyciagal szyje w prawo i w lewo, podziwiajac starodawne domy kupcow i lsniace kanaly.
– Cos wspanialego! – wyrazal glosno swoj zachwyt. – Te twarze przechodniow, jakby zywcem wyjete z obrazow Rembrandta.
Kiedy pani Clay nieoczekiwanie otworzyla drzwi i wciagnela mnie do srodka, Stephen nadazyl za mna doslownie w ostatniej chwili. Z ulga spostrzeglam, ze gore wziely w nim jego dobre maniery. Gdy tylko oboje znikneli w kuchni, by zatelefonowac do zwierzchnika Jamesa, ruszylam spiesznie na pietro. Zawolalam tylko, ze musze sie umyc po podrozy. Ale tak naprawde, choc serce walilo mi jak mlotem, zamierzalam natychmiast spladrowac bastion mego ojca. Pania Clay i Barleyem zajme sie pozniej. Teraz koniecznie musialam znalezc to, co tam, w moim najglebszym przekonaniu, ukryl.
Nasz dom zbudowany zostal w roku tysiac szescset dwudziestym, mial na pierwszym pietrze trzy sypialnie oraz kilka waskich pokoi o stropach podpartych ciemnymi belkami, ktore moj ojciec wprost uwielbial. Twierdzil, ze przypominaja mu o prostych, ciezko pracujacych ludziach, ktorzy ongis je zamieszkiwali. Osobiscie zajmowal najwiekszy z nich, zastawiony tylko kilkoma pieknymi, bardzo prostymi, starodawnymi holenderskimi meblami. Proste umeblowanie urozmaicil tureckim dywanem i lozkiem z baldachimem, jakims szkicem van Gogha oraz dwunastoma miedzianymi rondlami pochodzacymi z wiejskiego gospodarstwa we Francji. Tworzyly one ekspozycje na jednej ze scian, odbijajac w sobie blask bijacy od przeplywajacego ponizej kanalu. Dopiero teraz uswiadomilam sobie, jak zdumiewajacy byl ten pokoj, nie tylko poprzez swoj eklektyczny styl, ale rowniez przez klasztorna prostote. Nie bylo w nim ani jednej ksiazki. Ojciec wszystkie przeniosl do biblioteki na dole. Z poreczy siedemnastowiecznego krzesla nie zwieszala sie zadna czesc garderoby, zadna gazeta nie profanowala lsniacej powierzchni biurka. Nie bylo telefonu ani nawet zegara – moj ojciec w naturalny sposob budzil sie o wczesnych, porannych godzinach. Proste pomieszczenie sluzace jedynie do snu, przebudzen i modlitwy, choc nie wiedzialam, do kogo te modlitwy byly teraz kierowane. Uwielbialam ten pokoj, lecz bywalam w nim bardzo rzadko.
Teraz wslizgnelam sie do niego niczym wlamywacz, cichutko zamknelam za soba drzwi i otworzylam biurko. Odnosilam paskudne wrazenie, iz otwieram zapieczetowana trumne, ale jakos sie przemoglam. Wyciagalem wszystko z przegrodek, a nastepnie pieczolowicie odkladalam kazdy przedmiot na jego pierwotne miejsce – listy od przyjaciol ojca, jego przesliczne, wieczne piora, sygnowane jego nazwiskiem papiery listowe. W koncu natrafilam na zapieczetowany pakuneczek. Bez wyrzutow sumienia natychmiast go otworzylam. W srodku ujrzalam adresowana do mnie kartke z ostrzezeniem, ze moge przeczytac te listy tylko w przypadku, gdyby moj ojciec nieoczekiwanie umarl lub na dluzszy czas zniknal. Czyz nie to wlasnie ojciec pisal wieczorami i zaslanial lokciem, ilekroc odwiedzalam go w tym pokoju? Chciwie podnioslam pakunek, zamknelam biurko i szybko udalam sie do swego pokoju, bacznie nasluchujac dzwieku krokow pani Clay n;i schodach.
W paczce znajdowaly sie listy, kazdy schludnie trzymany w kopercie i adresowany do mnie w naszym domu, jakby zamierzal wysylac je z roznych miejsc. Ulozylam je w porzadku obok siebie i ostroznie otworzylam pierwszy. Nosil date sprzed szesciu miesiecy i zaczynal sie slowami, ktore wprost rozdarly me serce:
Czesc druga