ksztaltow mebli i obrazow. Panujacy w pokoju bezruch sprawil, iz po plecach przebiegl mi zimny dreszcz. Dalam krok w strone lozka, zawolalam go po imieniu w. ciemnym pokoju. Ale posciel byla nienaruszona. W izbie nikogo nie bylo. Gleboko wciagnelam powietrze. Wyszedl, wyszedl na spacer w poszukiwaniu samotnosci, aby wszystko przemyslec. Ale cos w tym schludnie zaslanym lozku sprawilo, ze bacznie sie wokol rozejrzalam. Dostrzeglam zaadresowany do mnie list, a na nim dwa przedmioty, ktorych widok poruszyl mnie do zywego: niewielki srebrny krzyzyk na grubym lancuszku oraz glowka czosnku. Ponura symbolika tych przedmiotow sprawila, ze zoladek podszedl mi do gardla, zanim jeszcze przeczytalam list.
Od razu zauwazylam, ze list zostal napisany w okropnym pospiechu. Serce walilo mi jak mlotem. Szybko nalozylam na szyje medalik, a zabki czosnku rozmiescilam po kieszeniach mego ubrania. To caly moj ojciec pomyslalam, rozgladajac sie po pokoju. Nawet opuszczajac w goraczkowym pospiechu kolegium, starannie poslal lozko. Ale skad ten pospiech? Gdziekolwiek sie udal, nie byla to zwykla misja dyplomatyczna. W przeciwnym razie z pewnoscia by mi o niej powiedzial. Czesto nieoczekiwanie wyjezdzal do najdalszych regionow Europy, aby prowadzic negocjacje, ale zawsze mi mowil, dokad jedzie. Tym razem jednak bijace szybko serce mowilo mi wyraznie, ze nie wyjechal w sprawach zawodowych. Zwlaszcza ze w tym tygodniu mial na Oksfordzie kilka zakontraktowanych wykladow i bardzo waznych spotkan. A takie zobowiazania trudno bylo zlamac.
Nie. Jego znikniecie musialo miec zwiazek ze stresem, jaki ostatnio przezywal – uswiadomilam sobie nagle z przerazeniem. Jak zywa stanela mi przed oczyma scena z poprzedniego dnia w Radcliffe Camera. Ojciec pograzony gleboko… no wlasnie, co dokladnie czytal? 1 dokad, na Boga, dokad tak naprawde sie udal? Dokad… i beze mnie? Po raz pierwszy w zyciu, po tych wszystkich latach, gdy ojciec mnie holubil, chroniac przed samotnoscia, przed trudem zycia bez matki, bez rodzenstwa, bez ojczystego kraju, kiedy byl dla mnie zarowno matka i ojcem… po raz pierwszy poczulam sie sierota.
Gdy pojawilam sie w gabinecie zwierzchnika ze spakowana walizka i przerzuconym przez ramie plaszczem przeciwdeszczowym, mezczyzna okazal mi wielka serdecznosc. Oswiadczylam mu jednak, ze pojade sama, zapewnilam, iz jestem wdzieczna za.troske i propozycje, by towarzyszyl mi w podrozy jego student – przez caly kanal – i ze nigdy nie zapomne jego uprzejmosci. Przy tych slowach ogarnela mnie lekka melancholia i rozczarowanie -jak milo byloby podrozowac przez caly dzien ze Stephenem Barleyem usmiechajacym sie do mnie z przeciwleglego fotela! Ale musialam spojrzec prawdzie w oczy. Bede za kilkanascie godzin bezpieczna w domu – powtarzalam sobie z uporem w duchu, odpychajac kuszace obrazy wylozonego czerwonym marmurem stawu z szemrzaca woda, milego usmiechu mlodzienca, ktory pchnalby mnie, bojac sie nawet widoku jego twarzy, w boskie otmety. Oswiadczylam zwierzchnikowi, ze za kilka godzin bede w domu, skad natychmiast do niego zadzwonie. «Poza tym – dodalam obludnie – za kilka dni powroci moj ojciec'.
Zwierzchnik James nie mial najmniejszych watpliwosci, ze moge podroz odbyc sama, wygladalam zreszta na bardzo zaradna i niezalezna osobke. Ale nie mogl cofnac slowa danego memu ojcu, staremu przyjacielowi – oswiadczyl mi z przemilym usmiechem. Stanowilam najwiekszy skarb mego ojca i nigdy by sobie nie wybaczyl, gdyby wyprawil mnie w droge bez odpowiedniego towarzystwa. Dlugo wyjasnial mi, ze nie chodzi tu wcale o moje bezpieczenstwo, ale o ojca… z ktorego wola musimy sie troszeczke liczyc. Dalsza dyskusje przerwalo pojawienie sie Stephena Barleya. Nie zdazylam sobie nawet uswiadomic faktu, ze zwierzchnik byl starym przyjacielem ojca, choc z tego, co bylo mi wiadomo, po raz pierwszy spotkali sie zaledwie przed dwoma dniami. Ale nie mialam czasu na zastanawianie sie nad taka niespojnoscia faktow. Przede mna, niczym stary znajomy, stal Stephen – serdeczny, w marynarce, z neseserem w reku. Tak naprawde to nie mialam najmniejszego powodu, by odrzucac jego towarzystwo. Zaczelam nawet zalowac troche swych obiekcji co do jego obecnosci, ale nie na tyle, na ile powinnam. Z radoscia powitalam jego rzeczowy usmiech i slowa: «Zwalniasz mnie z pracy, czy tak?'
Zwierzchnik James byl bardziej stanowczy.
– Masz zadanie, moj chlopcze – oswiadczyl. – I oczekuje od ciebie telefonu z Amsterdamu, kiedy tylko przybedziecie na miejsce. Bede tez chcial porozmawiac z gospodynia. Tu masz pieniadze na bilety i posilki. Tylko bierz na wszystko rachunki. – Jego brazowe oczy rozblysly. – Nie mowie, ze nie wolno ci kupic holenderskiej czekolady, ale przynajmniej tabliczke przywiez mnie. Nie jest wprawdzie tak smaczna jak belgijska, lecz sprawisz mi nia wielka przyjemnosc. Ale to juz zalezy od ciebie. Miej glowe na karku. – Nastepnie zwrocil sie do mnie, potrzasnal mi reke i wreczyl karte wizytowa. – Wracaj do nas, moja droga, kiedy juz pomyslisz o uniwersyteckiej karierze.
Po wyjsciu z gabinetu Stephen odebral ode mnie walizke.
– Chodzmy wiec. Bilety wprawdzie mamy na dziesiata trzydziesci, ale zawsze mozemy byc wczesniej.
Zwierzchnik i moj ojciec uzgodnili wszystko w najdrobniejszym szczegole – pomyslalam. Zastanawialam sie, jakimi jeszcze kajdanami przykuli mnie do domu. Aleja mialam inne sprawy do zalatwienia.
– Stephen… – zaczelam.
– Ach, nazywaj mnie Barley! – Wybuchnal smiechem. – Wszyscy tak na mnie wolaja i czuje sie nieswojo, kiedy ktos mowi do mnie po imieniu.
– Nie ma sprawy. – Jego usmiech byl zarazliwy… a ja latwo sie nim zarazalam. – Barley, czy moglbys mi przed wyjazdem wyswiadczyc pewna przysluge? – Skinal potakujaco glowa. – Chcialabym jeszcze raz odwiedzic Radcliffe Camera. Jest taka piekna i… i… chcialabym wreszcie obejrzec te kolekcje o wampirach. Nawet nie mialam okazji na nia zerknac.
Ciezko westchnal.
– A wiec mialem racje, twierdzac, ze uwielbia pani opowiesci z dreszczykiem. To chyba rodzinne.
– Wiem – odparlam, czerwieniac sie.
– No dobrze. Chodzmy tam, ale pozniej musimy wracac biegiem. Zwierzchnik James przebije mi serce kolkiem, jesli spoznimy sie na pociag.
O tak wczesnej porze Radcliffe Camera byla pusta. S/ybko wbieglismy po wygladzonych schodach do makabrycznej czytelni, w ktorej poprzedniego dnia zaskoczylismy mego ojca. Po wejsciu do malenkiego pomieszczenia z najwyzszym trudem powstrzymalam lzy. Zaledwie kilkanascie godzin wczesniej siedzial w nim moj ojciec z oczyma, w ktorych malowal sie odlegly, nieobecny wyraz, a teraz nie wiedzialam nawet, gdzie przebywa.
Ale pamietalam dokladnie, gdzie w trakcie naszej rozmowy odstawil ksiazke: po lewej stronie, ponizej gabloty z czaszka. Barley stal tuz obok mnie (w tak ciasnym pomieszczeniu trudno bylo wyobrazic sobie inna sytuacje, choc marzylam, by wszedl na galerie), a w jego wzroku malowala sie nieklamana ciekawosc. W miejscu, gdzie powinna stac ksiazka, ziala czarna dziura, jak po wyrwanym zebie. Zamarlam. Z cala pewnoscia moj ojciec nigdy nie ukradlby ksiazki. Kto wiec ja zabral? Po chwili jednak zobaczylam tom na innym miejscu, odleglym ode mnie na dlugosc ramienia. Zapewne od czasu, kiedy bylam tu ostatni raz, ktos ja przesunal. Czyzby ojciec wrocil tu ponownie? A moze ktos inny grzebal na polce? Zerknelam podejrzliwie na czaszke w szklanej gablocie, ale eksponat oddal mi tylko obojetne, anatomiczne spojrzenie. Siegnelam po ksiazke i ostroznie polozylam ja na stoliku. Oprawiona byla w okladke barwy kosci, a spod pierwszej strony wystawala czarna, jedwabna tasiemka. Otworzylam wolumin na stronie tytulowej:
– Dlaczego tak bardzo zainteresowal cie ten odrazajacy smiec? – zapytal Barley, zerkajac mi przez ramie.
– Zbieram materialy do szkolnej gazetki – burknelam.
Ksiazka podzielona byla na rozdzialy, ktorych tytuly zapadly mi w pamiec: