Nie dodala, ze skoro oczarowal ja Rossi, dlaczego nie moglbym zrobic tego rowniez ja. Ale wolalem nie drazyc dluzej tego tematu.

«Mam nadzieje, ze zawiadomilas ja o naszym przyjezdzie».

Spogladajac na Helen, zastanawialem sie, czy opowie matce o tym, jak zaatakowal ja bibliotekarz. Szyje wciaz miala mocno obwiazana chustka, na ktora staralem sie nie patrzec.

«Ciotka Eva wyslala do niej wczoraj depesze» – wyjasnila spokojnie, podajac mi konfiture.

Autobus, do ktorego wsiedlismy w jednej z polnocnych dzielnic Budapesztu, krazyl po przedmiesciach. Najpierw przejechalismy przez mocno zdewastowane przez wojne okolice, a pozniej posrod nowo wznoszonych osiedli, bialych i wynioslych niczym grobowce gigantow. Przedstawiac mialy soba komunistyczny postep spoleczny, tak chetnie i z taka wrogoscia opisywany przez zachodnia prase – setki tysiecy ludzi spedzonych do wyjalowionych, pozbawionych wszelkiego wyrazu blokow. Autobus kilkakrotnie zatrzymywal sie przy takich blokowiskach, a mnie za kazdym razem zdumiewal widok tych bezbarwnych osiedli, a wokol nich uprawianych przez mieszkancow przydomowych ogrodkow, pelnych warzyw i ziol, barwnych kwiatow, nad ktorymi unosily sie motyle. Na lawce przed jednym z blokow siedzialo dwoch starych mezczyzn w bialych koszulach i czarnych kamizelkach, grajacych w jakas planszowa gre… jaka? Nie potrafilem okreslic tego z odleglosci. Do autobusu wsiadlo kilka kobiet w wyszywanych barwna nicia koszulach… w niedzielnych strojach? Jedna z nich dzwigala klatke z zywa kwoka. Szofer machnieciem reki polecil jej, by przeniosla sie z ptakiem i reszta bagazu na tyl samochodu. Niewiasta poslusznie usiadla i zajela sie robotka.

Kiedy juz minelismy przedmiescia, autobus, wzbijajac tumany kurzu, zaczal ciezko toczyc sie lokalnymi drogami. Po obu stronach szosy rozciagaly sie zyzne pola. Od czasu do czasu mijalismy zaprzezone w konie wozy powozone przez miejscowych chlopow w fedorach i kamizelkach. Od czasu do czasu mijal nas samochod, ktory w Stanach Zjednoczonych dawno juz stalby w muzeum techniki. Kraina byla pelna zieleni, a nad strumieniami pochylaly sie rosochate wierzby. Czasami mijalismy wioski z wznoszacymi sie cebulastymi kopulami monasteru lub cerkwii. Siedzaca obok mnie Helen tez wygladala przez okno.

«Niebawem dojedziemy do Esztergom, pierwszej siedziby wegierskich krolow. Jesli starczy nam czasu, zwiedzimy ja».

«Chyba innym razem. Dlaczego twoja matka wybrala sobie to miejsce?»

«Przeprowadzila sie tutaj, kiedy jeszcze bylam w liceum. Wolala mieszkac blizej gor. Ale ja nie chcialam jej towarzyszyc – zostalam w Budapeszcie u Evy. Moja matka nigdy nie lubila miasta i twierdzila, ze rozciagajace sie na polnocy Borzsony przypominaja jej Transylwanie. Kazdej niedzieli jezdzi w te gory z miejscowym klubem turystycznym, jesli oczywiscie nie spadna zbyt obfite sniegi».

Slowa Helen stanowily kolejny element w ukladance, z ktorych skladalem sobie w myslach portret jej matki.

«Dlaczego wiec nie osiedlila sie w gorach?»

«Nie znalazlaby tam pracy, to park narodowy. Poza tym nie pozwolilaby jej na to ciotka. I tak uwaza, ze mama zbyt izoluje sie od ludzi i od zycia».

«A co robi twoja matka?»

Na przystanku w kolejnej wiosce wyjrzalem przez okno. Stala tam tylko stara kobieta ubrana na czarno, z glowa spowita czarna chusta. Trzymala w rekach bukiet czerwonych i rozowych kwiatow. Nie wsiadla do autobusu ani nikogo w nim nie pozdrowila. Kiedy odjezdzalismy, stala bez ruchu, sciskajac w rekach ogromny bukiet pachnacych kwiatow.

«Pracuje w wiejskim osrodku kultury, przewraca papiery, pisze na maszynie i robi kawe dla burmistrzow okolicznych miasteczek odwiedzajacych wioske. Wielokrotnie mowilam jej, ze jest to zajecie upokarzajace dla kogos z jej inteligencja, ale za kazdym razem zbywala mnie machnieciem reki. Mama zawsze lubila proste zycie. Zreszta sam zobaczysz».

W glosie Helen wyczulem pelen goryczy ton. Przez chwile zastanawialem sie, czy jej zdaniem prostota taka nie tylko zaszkodzila matce w zrobieniu kariery, ale tez utrudnila zycie jej corce.

«Tym na szczescie zajela sie ciotka Eva» – oswiadczyla Helen ze zlosliwym usmiechem.

Pojawila sie tablica z nazwa wioski, w ktorej mieszkala matka Helen. Autobus zatoczyl szeroki luk i zatrzymal sie na niewielkim placyku okolonym sykomorami, ktorego jedna strone zajmowal mur kosciola. Pod niewielka wiata ujrzalem stara kobiete ubrana na czarno, blizniaczo podobna do tej z poprzedniego przystanku. Popatrzylem pytajaco na Helen, ale ona potrzasnela przeczaco glowa. Po chwili niewiasta wpadla w objecia zolnierza, ktory wysiadl przed nami z autobusu.

Helen, najwyrazniej zadowolona z tego, ze nikt na nas nie czeka, poprowadzila mnie szybko ulica, wzdluz ktorej staly domki ze skrzynkami z kwiatami na parapetach i zamknietymi okiennicami chroniacymi przed jaskrawym blaskiem slonca. Siedzacy na drewnianym krzesle przed jednym z budynkow mezczyzna na nasz widok pochylil glowe i dotknal dlonia ronda kapelusza. Przy koncu ulicy ujrzalem przywiazanego do plotu konia, ktory lapczywie pil wode z wiadra. Przed zamknietym barem staly dwie niewiasty w domowych strojach i pantoflach, goraczkowo o czyms rozprawiajac. Nad polami niosl sie dzwiek koscielnego dzwonu, a posrod listowia lip spiewaly ptaki. Atmosfera byla senna, a ja wreszcie poczulem, ze otacza mnie prawdziwa natura.

Uliczka konczyla sie nieoczekiwanie rozleglym polem porosnietym chwastami. Helen zastukala do drzwi ostatniego domu. Byl to niewielki, otynkowany na zolto budyneczek z dachem pokrytym czerwona dachowka. Nad frontowa sciana zwieszal sie okap dachu, tworzac rodzaj naturalnej werandy. W wykonanych z ciemnego drewna drzwiach widniala zardzewiala klamka. Dom stal w pewnym oddaleniu od pozostalych budynkow, nie bylo przy nim ogrodka, a prowadzacej do drzwi sciezki nie wylozono betonowymi plytami chodnikowymi, tak jak w innych domostwach przy tej ulicy. Sterczacy okap dachu i wienczace go rynny rzucaly gesty cien, tak ze nie od razu moglem dostrzec rysy kobiety, ktora otworzyla nam drzwi. Objela Helen i ucalowala ja w oba policzki, choc w moim odczuciu uczynila to w sposob prawie formalny. Nastepnie uscisnela moja dlon.

Nie wiem dokladnie, czego oczekiwalem. Zapewne pod wplywem opowiesci Helen o zdradzie Rossiego i dramatycznych okolicznosciach jej narodzin spodziewalem sie ujrzec podstarzala, smetna, wrecz bezradna kobiete. Niewiasta, ktora zobaczylem, przypominala postura corke, choc byla od niej nizsza i bardziej masywna, miala mila twarz o nieco puculowatych policzkach i ciemne oczy. Czarne wlosy, z nielicznymi pasmami siwizny, upiete byly w kok. Miala na sobie bawelniana sukienke i kwiecisty fartuch. W przeciwienstwie do Cvy nie nakladala na twarz makijazu. Jej stroj niczym nie roznil sie od ubran innych kobiet, jakie widzialem w tej wiosce. Najwyrazniej przerwalismy jej jakies zajecia domowe, gdyz rekawy sukienki miala podwiniete. Bez slowa uscisnela mi dlon, spogladajac przy tym gleboko w oczy. I nagle, przez ulotna chwile, widzialem ja taka, jaka byla przed dwudziestu laty: w jej ciemnych, glebokich oczach, okolonych teraz kurzymi lapkami, zobaczylem sliczna, skromna i niesmiala dziewczyne.

Wprowadzila nas do domu i gestem zaprosila do zajecia miejsca przy stole, na ktorym staly trzy nieco poobtlukiwane filizanki i talerz z bulkami. Wyczulem zapach parzonej kawy. Matka Helen, tuz przed naszym przyjsciem, najwyrazniej siekala jakies warzywa, gdyz w powietrzu unosila sie ostra won cebuli i kartofli.

W domu znajdowala sie tylko jedna izba pelniaca role jednoczesnie kuchni, sypialni i salonu. Wszedzie panowal nieskazitelny porzadek. Ustawione w kacie waskie lozko nakryte bylo biala koldra, a w glowie lezalo kilka poduszek w poszwach haftowanych roznokolorowymi nicmi. Nieopodal lozka stal stolik. Znajdowalo sie na nim kilka ksiazek, okulary oraz naftowa lampa ze szklanym kloszem. Obok stalo krzeslo. W nogach lozka gospodyni ustawila wielki, malowany w kwiaty kufer. W czesci kuchennej, gdzie siedzielismy, znajdowala sie prosta kuchenka do gotowania, stol i krzesla. W domu nie bylo elektrycznosci ani ubikacji (dowiedzialem sie o tym, gdy sam musialem wyjsc do znajdujacego sie na podworku wychodka). Na jednej ze scian wisial kalendarz ze zdjeciem robotnikow w fabryce, na drugiej wyszywana czerwonym kordonkiem makatka. Okno zaslaniala biala firanka, a na parapecie stala doniczka z kwiatem. Obok kuchennego stolu znajdowal sie maly, zelazny piecyk na drewno, a obok niego pietrzyl sie stos szczap.

Matka Helen przeslala mi lekki, troche niesmialy usmiech, a ja po raz pierwszy zauwazylem jej podobienstwo do Evy oraz resztki urody, ktora ongis musiala tak bardzo pociagnac Rossiego. Usmiech starszej kobiety mial w sobie tyle ciepla i serdecznosci, ze serce zaczelo mi sie topic niczym wosk. Po chwili gospodyni odwrocila sie i zaczela ponownie szatkowac warzywa. Popatrzyla na mnie i powiedziala cos po wegiersku do Helen.

«Prosi, zebym zrobila ci kawe».

Zakrzatnela sie wokol kuchenki. Niebawem nalala mi kawe i podala w blaszanej puszce cukier. Jej matka podsunela mi talerz z buleczkami. Wzialem niesmialo jedna i podziekowalem jej dwoma, kulawymi slowami po wegiersku, jakie zdazylem poznac. Na jej twarzy ponownie pojawil sie ow promienny, pelen serdecznosci usmiech

Вы читаете Historyk
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату