Hartmanna.
Eddie juz nic nie rozumial. Dlaczego gang Patriarki mialby porywac Carla Hartmanna?
– Po co wam jakis naukowiec, do stu diablow? – wykrztusil ze zdumieniem.
– To nie jest „jakis” naukowiec, tylko fizyk nuklearny – wyjasnil Luther.
– Co wy jestescie, nazisci?
– Skadze znowu – odparl Vincini. – Tylko dla nich pracujemy. – Rozesmial sie chrapliwie. – Jesli juz o to chodzi, to jestesmy demokratami.
– Ja nie – odparl lodowatym tonem Luther. – Jestem dumny z przynaleznosci do Stowarzyszenia Niemiecko – Amerykanskiego.
Eddie slyszal o tej organizacji; pozornie bylo to nieszkodliwe towarzystwo przyjazni niemiecko – amerykanskiej, ale w rzeczywistosci zostalo zalozone dzieki finansowej pomocy nazistow i sluzylo ich interesom.
– Ci ludzie zostali wynajeci do wykonania pewnego zadania – ciagnal Luther. – Otrzymalem osobisty list od samego Fuhrera, w ktorym prosil o pomoc w odnalezieniu i odeslaniu do ojczyzny zbieglego z Niemiec uczonego. – Luther sprawial wrazenie autentycznie dumnego z tego wyroznienia. Byl to chyba najwiekszy zaszczyt, jaki spotkal go w zyciu. – Zaplacilem tym ludziom, zeby mi pomogli, a teraz zabiore Herr doktora Hartmanna z powrotem do Trzeciej Rzeszy, gdzie jest jego miejsce.
Eddie spojrzal na Hartmanna; uczony wygladal na smiertelnie przerazonego. Deakin poczul ogromne wyrzuty sumienia. To byla jego wina, ze ten stary czlowiek trafi z powrotem do hitlerowskich Niemiec.
– Porwali moja zone… – powiedzial z rozpacza w glosie. – Co mialem zrobic?
Twarz Hartmanna natychmiast zmienila wyraz.
– Rozumiem pana – odparl. – W Niemczech zdazylismy sie juz do tego przyzwyczaic. Bez przerwy kaza nam zdradzac jedne uczucia na rzecz drugich. Nie mial pan wyboru. Prosze nie robic sobie wyrzutow z mojego powodu.
Eddie nie mogl uwierzyc, ze ten czlowiek nawet w takiej sytuacji zdolal znalezc dla niego zrozumienie.
Pochwycil spojrzenie Ollisa Fielda.
– W takim razie po co w ogole wymysliliscie te hece z sobowtorem Frankiego Gordina? – zapytal. – Chyba nie zalezalo wam na tym, zeby gangsterzy porwali samolot?
– Skadze znowu – odparl Field. – Otrzymalismy wiadomosc, ze beda chcieli sprzatnac Frankiego, zeby nikogo nie wsypal. Mialo to nastapic zaraz po jego przewiezieniu do Ameryki. Rozpuscilismy wiec pogloske, ze leci samolotem, ale wczesniej wyslalismy go statkiem. Lada chwila radio poda, ze Gordino siedzi juz bezpiecznie w wiezieniu i wtedy jego kolesie dowiedza sie, ze zostali wystrychnieci na dudka.
– A dlaczego nie pilnujecie profesora Hartmanna?
– Nie mielismy pojecia, ze bedzie na pokladzie! Nikt nas nie uprzedzil.
Czyzby wiec Hartmann nie mial zadnej ochrony? A moze pilnowal go ktos, kto sie jeszcze nie ujawnil?
Chudy gangster o imieniu Joe wszedl do kabiny z rewolwerem w jednej rece i otwarta butelka szampana w drugiej.
– Sa potulni jak baranki, Vinnie – poinformowal szefa. – Maly zostal w jadalni, bo stamtad ma na oku caly przod maszyny.
– Co z tym pieprzonym okretem podwodnym? – zapytal Vincini Luthera.
– Bedzie lada chwila, jestem tego pewien.
Okret podwodny! Tutaj, u samych wybrzezy stanu Maine, mial sie pojawic niemiecki okret podwodny! Eddie spojrzal w okno, spodziewajac sie ujrzec, jak wylania sie z fal niczym ogromny stalowy wieloryb, ale nic nie zobaczyl.
– Zrobilismy wszystko zgodnie z umowa – powiedzial Vincini. – Teraz daj nam pieniadze.
Nie przestajac celowac z rewolweru w glowe Hartmanna, Luther cofnal sie do sasiedniej kabiny, wyjal spod swojego fotela mala walizeczke i podal gangsterowi. Kiedy Vincini otworzyl ja, okazalo sie, ze jest wypelniona po brzegi banknotami.
– Sto tysiecy dolarow, same dwudziestki – poinformowal Luther Vinciniego.
– Wole sprawdzic – mruknal gangster. Odlozyl pistolet i usiadl, kladac walizeczke na kolanach.
– To ci zajmie mnostwo… – zaczal Luther.
– Uwazasz mnie za nowicjusza? – przerwal mu Vincini takim tonem, jakby mowil do niedorozwinietego dziecka. – Przelicze dwie paczki, a potem sprawdze, ile ich jest w walizce. Robilem to juz nieraz.
Wszyscy przygladali sie, jak liczy pieniadze. Sposrod pasazerow w kabinie znajdowali sie ksiezna Lavinia, Lulu Bell, Mark Alder, Diana Lovesey, Ollis Field i agent FBI udajacy Frankiego Gordina. Joe gapil sie przez chwile na Lulu Bell, po czym zapytal: – Sluchaj no, czy ja ciebie przypadkiem nie widzialem w filmie?
Lulu zignorowala zaczepke. Joe pociagnal spory lyk szampana i podal butelke Dianie Lovesey. Kobieta pobladla i odsunela sie od niego.
– Masz racje, to nic nadzwyczajnego – zgodzil sie, a nastepnie przechylil butelke, wylewajac zawartosc na jej sukienke w kropki. Diana krzyknela cicho i odepchnela jego reke. Mokry material natychmiast przykleil sie do ciala.
Eddiemu coraz mniej sie to podobalo. Takie zachowanie moglo doprowadzic do wybuchu agresji.
– Ej, ty! – warknal ostrzegawczo. – Przestan.
Bandyta nie zwrocil na niego najmniejszej uwagi.
– Swietne cycki! – wykrzyknal z zachwytem, po czym wypuscil z reki butelke i chwycil mocno Diane za piers.
Kobieta krzyknela przerazliwie.
– Nie dotykaj jej, draniu! – ryknal Mark Alder, szarpiac sie z klamra pasa bezpieczenstwa. Joe doskoczyl do niego z zaskakujaca zwinnoscia i uderzyl w usta kolba rewolweru. Z rozcietych warg Marka poplynela krew.
– Kaz mu przestac, na litosc – boska! – krzyknal Eddie do Vinciniego.
– Najwyzsza pora, zeby ktos ja wreszcie porzadnie wymacal – odparl gangster z niewzruszonym spokojem.
Joe wepchnal reke pod sukienke Diany. Wila sie i kopala, ale pas bezpieczenstwa uniemozliwial jej skuteczna obrone.
Markowi wreszcie udalo sie uporac z klamra, ale nie zdazyl zerwac sie z fotela, kiedy bandyta uderzyl ponownie. Tym razem rekojesc rewolweru trafila Marka w skron. Joe rabnal go piescia w zoladek, po czym po raz trzeci uderzyl rewolwerem w twarz. Krew trysnela obfitym strumieniem, zalewajac Markowi oczy. Kobiety krzyczaly przerazliwie.
Eddiego ogarnelo przerazenie. Za wszelka cene pragnal nie dopuscic do rozlewu krwi. Joe zamachnal sie do kolejnego ciosu. Eddie nie mogl juz na to patrzec. Zacisnal z determinacja zeby, doskoczyl do chudego bandyty i chwycil go od tylu za ramiona, unieruchamiajac w zelaznym uscisku.
Joe walczyl zaciekle, usilujac wymierzyc rewolwer w przeciwnika, ale Eddie trzymal mocno. Gangster nacisnal spust. Huk byl ogluszajacy, lecz bron byla skierowana w dol i kula przeszla przez podloge, nie czyniac nikomu krzywdy.
A wiec jednak padl strzal. Eddiego ogarnelo paskudne przeczucie, ze sytuacja zaczyna wymykac sie spod jego kontroli. Na szczescie Vincini wreszcie zdecydowal sie na interwencje.
– Uspokoj sie, Joe! – ryknal.
Bandyta natychmiast znieruchomial. Eddie oswobodzil jego ramiona. Gangster obrzucil go nienawistnym spojrzeniem, ale nic nie powiedzial.
– Mozemy sie zwijac – oznajmil Vincini. – Przeliczylem forse.
Deakin dostrzegl promyk nadziei. Gdyby gangsterzy znikneli z pokladu samolotu, udaloby sie uniknac dalszego rozlewu krwi. Idzcie – blagal ich w myslach. – Idzcie sobie!
– Wez sobie te cipcie, jesli masz ochote – ciagnal Vincini. – Moze ja tez ja przelece. Jest duzo lepsza od koscistej zony naszego inzyniera.
– Nie! – wrzasnela przerazliwie Diana. – Nieeeee!
Joe rozpial jej pas i szarpnal brutalnie za wlosy. Walczyla ze wszystkich sil, lecz nie dawalo to wiekszych efektow. Mark podniosl sie chwiejnie na nogi, usilujac otrzec krew zalewajaca mu oczy. Eddie polozyl mu dlon na ramieniu.
– Nie daj sie zabic! – ostrzegl go, po czym dodal, znacznie znizywszy glos: – Nic jej sie nie stanie, daje ci