– Bogowie sa po mojej stronie, Lovesey – mowil Luther. – Zjawiles sie tym hydroplanem w odpowiedniej chwili. Polecisz nim ze mna, z panem Vincinim i naszymi przyjaciolmi. Dzieki tobie uciekniemy przed kutrem Marynarki Wojennej, ktory sciagnal nam na kark ten cholerny Deakin.
Sprawa byla jasna. Luther chcial zabrac Hartmanna i uciec hydroplanem.
Harry wspial sie z powrotem po schodach. Bylo mu ogromnie przykro na mysl o tym, ze nieszczesny uczony znowu trafi w lapy nazistow, ale nie zamierzal temu przeciwdzialac – nie czul w sobie ani odrobiny powolania, by zostac bohaterem. Nalezalo sie jednak w kazdej chwili spodziewac, ze Percy Oxenford palnie jakies horrendalne glupstwo, Harry zas nie mogl stac z zalozonymi rekami i przygladac sie bezczynnie, jak ginie brat Margaret. Ze wzgledu na nia musial koniecznie wkroczyc do akcji i sprobowac pokrzyzowac plany gangsterom.
Zajrzal do pomieszczenia dziobowego, zobaczyl line przywiazana do wspornika, i doznal olsnienia. Juz wiedzial, w jaki sposob wywolac zamieszanie, a przy okazji byc moze pozbyc sie ktoregos z bandytow.
Przede wszystkim musial odwiazac liny laczace lodz z samolotem.
Zszedl po drabince.
Serce walilo mu jak mlotem. Byl smiertelnie przerazony.
Nie zastanawial sie, co powie, jesli ktos go przylapie. Na pewno uda mu sie cos wymyslic, jak zwykle.
Zgodnie z jego przypuszczeniami drugi koniec liny byl uwiazany na pokladzie lodzi. Harry szarpnal zwisajacy koniec, rozwiazal wezel i rzucil line na podloge.
Wyjrzawszy na zewnatrz, ujrzal druga line laczaca dziob lodzi z dziobem Clippera. Niech to szlag. Bedzie musial wyjsc na platforme, zeby ja odwiazac, a to oznaczalo, ze niemal na pewno zostanie dostrzezony. Bylo jednak juz za pozno na to, by sie wycofac. Poza tym, musial sie spieszyc. Percy lada chwila mogl przystapic do dzialania.
Wyskoczyl na platforme. Lina byla umocowana do niewielkiego kabestanu. Szarpnal za dzwignie i zwolnil ja calkowicie.
– Ejze, co ty wyrabiasz? – krzyknal ktos z lodzi.
Harry nie przerywal pracy. Mial nadzieje, ze tamten nie jest uzbrojony. Wysunal zwisajaca luzno line i wrzucil ja do morza.
– Hej, ty!
Dopiero teraz podniosl wzrok. Sternik stal na pokladzie i wrzeszczal co sil w plucach. Na szczescie nie mial broni. Widzac, co sie dzieje, dal nura do kabiny i uruchomil silnik.
Teraz Harry'ego czekalo znacznie bardziej niebezpieczne zadanie.
Za kilka sekund gangsterzy zorientuja sie, ze ich lodz uwolnila sie z uwiezi. Beda zdumieni i wystraszeni. Jeden z nich na pewno przybiegnie, by ja ponownie przywiazac, a wowczas…
Harry byl zbyt przerazony, zeby myslec o tym, co powinien wtedy zrobic.
Wbiegl po drabinie na poklad nawigacyjny, przemknal przez kabine i schowal sie za drzwiami prowadzacymi do lukow bagazowych.
Doskonale zdawal sobie sprawe, ze taka zabawa z groznymi przestepcami moze sie dla niego zle zakonczyc. O tym, jak zle, wolal nawet nie myslec.
Co najmniej przez minute nic sie nie dzialo. Szybciej, do cholery! – poganial ich w myslach, zaciskajac piesci. Niech ktorys wyjrzy przez okno i zobaczy, co sie dzieje, zanim zupelnie strace odwage.
Wreszcie uslyszal ciezkie, pospieszne kroki, ktos wbiegl po schodach i skierowal sie ku dziobowi maszyny. Ku jego rozczarowaniu byly to kroki dwoch ludzi. Nie przypuszczal, ze przyjdzie mu stawic czolo dwom bandytom naraz.
Kiedy nabral pewnosci, ze zdazyli juz zejsc do pomieszczenia dziobowego, wyjrzal ostroznie ze swojej kryjowki. Kabina byla pusta. Podszedl do otwartej klapy i spojrzal w dol; dwaj mezczyzni z rewolwerami w dloniach stali przy opuszczonej klapie. Nawet gdyby nie mieli broni, natychmiast rozpoznalby w nich bandytow. Jeden byl nieduzy i koscisty, o paskudnej twarzy, drugi zas liczyl sobie na pewno nie wiecej niz osiemnascie lat.
Moze powinienem wrocic i dobrze sie schowac… – przemknelo Harry'emu przez glowe.
Sternik manewrowal lodzia, w dalszym ciagu polaczona z malym hydroplanem. Jesli dwaj gangsterzy mieli ponownie umocowac liny do kabestanu i wspornika, na pewno nie zabiora sie do tego z rewolwerami w dloniach. Harry czekal niecierpliwie, kiedy schowaja bron.
Sternik krzyknal cos, czego Harry nie zrozumial, i obaj bandyci wsuneli rewolwery do kieszeni marynarek. Harry z dusza na ramieniu zszedl po drabince do pomieszczenia dziobowego. Mezczyzni starali sie zlapac line rzucana im przez sternika lodzi; skupili na tym zadaniu cala uwage, dzieki czemu w pierwszej chwili w ogole go nie zauwazyli. Wykorzystal to i ruszyl biegiem w kierunku platformy.
Brakowalo mu jeszcze najwyzej dwoch krokow, kiedy mlodszy gangster zlapal wreszcie line, starszy zas, ten o zlej twarzy, wykonal pol obrotu… i zobaczyl Harry'ego. Blyskawicznym ruchem wsunal reke do kieszeni i wyszarpnal bron dokladnie w tej samej chwili, kiedy Harry go dopadl.
Byl pewien, ze za chwile umrze.
Rozpaczliwie, nie zastanawiajac sie nad tym, co robi, kopnal mezczyzne w kolano. Padl strzal, ale niecelny. Bandyta zachwial sie, wypuscil rewolwer z reki i chwycil sie rozpaczliwie swego towarzysza, ktory natychmiast stracil rownowage. Przez sekunde obaj chwiali sie na krawedzi platformy, po czym runeli do wzburzonego morza.
Harry krzyknal triumfalnie.
Gangsterzy skryli sie pod woda, a nastepnie pojawili sie, mlocac ja rozpaczliwie rekami i nogami. Od razu bylo widac, ze zaden z nich nie potrafi plywac.
– To za Clive'a Membury'ego, wy dranie! – ryknal Harry.
Nie czekajac na odpowiedz, ktorej i tak by pewnie nie otrzymal, wpadl do wnetrza maszyny, wspial sie po drabinie, po czym zszedl na palcach po schodach. Musial wiedziec, co sie dzieje na pokladzie pasazerskim.
Na ostatnim stopniu zatrzymal sie i nadstawil uszu.
Margaret slyszala bicie wlasnego serca.
Przypominalo jej loskot ogromnego bebna, rytmiczny i tak donosny, ze zastanawiala sie, czy to mozliwe, by nikt poza nia nie zwrocil na to uwagi.
Bala sie tak, jak jeszcze nigdy w zyciu. I ogromnie wstydzila sie swego strachu.
Przerazilo ja awaryjne wodowanie, nagle pojawienie sie broni, niesamowity sposob, w jaki ludzie tacy jak Frankie Gordino, Tom Luther i inzynier pokladowy stawali sie kims zupelnie innym niz do tej pory, bezsensowna brutalnosc tych okropnych rzezimieszkow w obrzydliwych garniturach, a przede wszystkim lezace nieruchomo na podlodze zwloki Clive'a Membury'ego.
Byla tak wystraszona, ze nie mogla sie poruszyc, i tego wlasnie najbardziej sie wstydzila.
Od wielu lat opowiadala o tym, jak bardzo pragnie walczyc z faszyzmem, a teraz wreszcie nadarzyla sie jej sposobnosc, by wprowadzic slowa w czyn. Oto na jej oczach jeden z faszystow porywal profesora Hartmanna, by sprowadzic go z powrotem do Niemiec, a ona nie mogla nic zrobic, gdyz byla sparalizowana strachem.
Byc moze jej interwencja niewiele by dala. Byc moze oznaczala pewna smierc. Niemniej jednak Margaret czula, ze przynajmniej powinna sprobowac, gdyz zawsze powtarzala, ze jest gotowa poswiecic zycie w obronie slusznej sprawy i po to, zeby pomscic Iana.
Uswiadomila sobie, ze ojciec mial racje, oceniajac jej deklaracje jako pozbawione podstaw przechwalki. Byla bohaterska dziewczyna wylacznie w swojej wyobrazni. Marzenie o tym, by przewozic meldunki na polu bitwy, musialo pozostac tylko marzeniem. Na pierwszy odglos strzalow schowalaby sie w mysia dziure. W chwilach prawdziwego niebezpieczenstwa byla zupelnie bezuzyteczna. Siedziala bez ruchu zmrozona przerazeniem, a serce dudnilo jej glosno w uszach.
Nie odezwala sie ani slowem podczas awaryjnego wodowania, kiedy na poklad samolotu wtargneli gangsterzy, ani nawet wtedy, kiedy pojawili sie Nancy Lenehan i Mervyn Lovesey. Milczala rowniez wtedy, gdy bandyta o przezwisku Maly zauwazyl, ze lodz oddala sie od samolotu, a Vincini poslal jego i drugiego gangstera, imieniem Joe, by ja ponownie uwiazali.
Jednak kiedy zobaczyla, jak Maly i Joe nikna pod woda, wydala okrzyk przerazenia.
Spogladala przez okno na rozkolysane morze, wlasciwie go nie widzac, gdy nagle dostrzegla dwoch ludzi