Harry niespokojnie bebnil palcami po poreczy fotela. Puszysty dywan, gruba warstwa materialu izolacyjnego, miekkie siedzenia i kojace kolory – wszystko to sprawialo, ze czul sie jak w celi, co prawda komfortowo wyposazonej, ale bez drogi ucieczki. Po pewnym czasie rozpial pas i wstal z miejsca.

Otworzyl te same drzwi, za ktorymi zniknal steward. Po lewej stronie znajdowala sie malenka, lsniaca nierdzewna stala kuchnia, gdzie steward przyrzadzal drinki, po prawej zas kolejne drzwi, z napisem: „toaleta meska”. Musze pamietac, zeby mowic na to „wucet” – pomyslal Harry. Nieco dalej ujrzal spiralne schody, prawdopodobnie prowadzace na poklad nawigacyjny. Za nimi znajdowala sie kolejna kabina, utrzymana w odmiennej kolorystyce, zajeta przez umundurowana zaloge. Przez kilka sekund Harry zastanawial sie, co oni tu wlasciwie robia, do diabla, ale potem uswiadomil sobie ze podczas lotu trwajacego prawie trzydziesci godzin na pokladzie samolotu musza znajdowac sie dwie zmieniajace sie zalogi.

Zawrocil i skierowal sie ku tylowi samolotu, przechodzac przez kuchnie, swoja kabine i nieco obszerniejsze pomieszczenie, przez ktore dostal sie do wnetrza maszyny. Po drugiej jego stronie byly jeszcze trzy kabiny pasazerskie, na zmiane turkusowo – bladozielone i rdzawo-bezowe. Z jednej do drugiej przechodzilo sie po schodkach, jako ze w miare zblizania sie do ogona podloga Clippera wznosila sie stopniowo. Po drodze Harry usmiechal sie zdawkowo i kilka razy z niezobowiazujaca grzecznoscia skinal glowa innym pasazerom, czego mozna bylo sie spodziewac po zamoznym i pewnym siebie mlodym Amerykaninie.

W czwartej kabinie po jednej stronie znajdowaly sie dwie male otomany, po drugiej zas damska toaleta. Do sciany obok drzwi toalety byla przytwierdzona drabinka prowadzaca do klapy w suficie. Wiodace przez srodek calego samolotu przejscie konczylo sie drzwiami. Przypuszczalnie za nimi byl slynny apartament dla nowozencow, ktory wywolal tyle komentarzy prasowych. Harry nacisnal klamke, ale drzwi okazaly sie zamkniete.

Idac z powrotem do swojej kabiny przyjrzal sie nieco uwazniej wspolpasazerom.

Domyslal sie, ze mezczyzna w kosztownym francuskim ubraniu to baron Gabon. Naprzeciwko niego siedzial jakis nerwowy facet bez skarpetek. Bardzo dziwne. Moze to wlasnie byl profesor Hartmann. Mial na sobie okropny garnitur i sprawial wrazenie na wpol zaglodzonego.

Rozpoznal bez trudu Lulu Bell, lecz ze zdumieniem stwierdzil, ze slynna gwiazda ma juz okolo czterdziestki. Do tej pory wyobrazal sobie, iz jest w wieku odtwarzanych przez siebie bohaterek, to znaczy nie przekroczyla dziewietnastu lat. Dostrzegl takze, ze Lulu nosi duzo nowoczesnej, starannie dobranej bizuterii: kwadratowe klipsy, wielkie bransolety i broszke z krysztalu gorskiego, prawdopodobnie autorstwa Boucherona.

Ponownie dostrzegl piekna blondynke, ktora zobaczyl po raz pierwszy w barze hotelu South – Western. Zdjela slomkowy kapelusz. Miala blekitne oczy i gladka cere. Akurat smiala sie z czegos, co powiedzial jej towarzysz. Najwyrazniej byla w nim zakochana, choc nie sprawial zbyt imponujacego wrazenia. Ale kobiety lubia mezczyzn, ktorzy daja im okazje do smiechu – pomyslal Harry.

Stara ges obwieszona klejnotami byla zapewne ksiezna Lavinia. Z jej twarzy ani na chwile nie znikal wyraz obrzydzenia, jakby zmuszano ja do przebywania w zapuszczonym chlewie.

Obszerna kabina, przez ktora przechodzili wsiadajac do samolotu, byla wowczas pusta, teraz jednak zaczela pelnic role czegos w rodzaju salonu. Przenioslo sie tam czterech czy pieciu pasazerow, w tym takze wysoki osobnik zajmujacy miejsce naprzeciwko Harry'ego. Wiekszosc mezczyzn grala w karty; Harry'emu przemknelo przez mysl, ze podczas takiego lotu zawodowy szuler moglby zbic calkiem spora fortune.

W chwili kiedy wrocil do swojej kabiny, steward przyniosl mu whisky.

– Wyglada na to, ze samolot jest w polowie pusty – zauwazyl Harry.

Nicky pokrecil glowa.

– Mamy komplet pasazerow.

Harry rozejrzal sie dookola.

– Przeciez w tej kabinie sa cztery wolne miejsca, tak samo jak w pozostalych.

– Rzeczywiscie, podczas dziennych lotow miesci sie tu dziesiec osob, ale spac moze tylko szesc. Sam sie pan przekona po kolacji. Tymczasem proponuje rozkoszowac sie przestrzenia.

Harry zajal sie drinkiem. Steward byl grzeczny i uprzejmy, ale nie plaszczyl sie przed gosciem jak, powiedzmy, kelner w londynskim hotelu. Ciekawe, czy wszyscy amerykanscy kelnerzy zachowuja sie w ten sposob. Harry mial nadzieje, ze tak, bo podczas swoich wypraw w glab dziwacznego swiata londynskiej arystokracji ogromnie deprymowalo go to, ze co chwila tytulowano go „sir” i klaniano mu sie do samej ziemi.

Nadeszla pora, by poglebic znajomosc z Margaret Oxenford, ktora popijala malymi lykami szampana i przegladala jakies czasopismo. Flirtowal juz z dziesiatkami dziewczat w jej wieku, nalezacymi do tej samej klasy spolecznej, wiec odruchowo zaczal zadawac rutynowe pytania.

– Mieszka pani w Londynie?

– Mamy dom przy Eaton Square, ale wiekszosc czasu spedzamy na wsi – odparla. – Nasza posiadlosc nazywa sie Berkshire. Ojciec ma takze chate mysliwska w Szkocji.

Ton jej glosu swiadczyl o tym, ze rozmowa od samego poczatku zaczela ja nudzic i pragnela zakonczyc ja jak najszybciej.

– Polujecie panstwo? – To pytanie rowniez nalezalo do podstawowego schematu. Wiekszosc zamoznych osob polowala i niemal wszystkie uwielbialy o tym opowiadac.

– Niewiele. Znacznie czesciej strzelamy do celu.

– Pani takze? – zapytal ze zdziwieniem. Nie byla to typowo kobieca rozrywka.

– Kiedy mi na to pozwola.

– Zaloze sie, ze ma pani mnostwo wielbicieli?

Odwrocila sie do niego i znizyla glos.

– Po co zadajesz mi te wszystkie glupie pytania?

W Harry'ego jakby piorun strzelil. Na moment zapomnial jezyka w gebie. Jeszcze zadna z dziewczat, z ktorymi rozmawial, nie zareagowala w ten sposob.

– A sa glupie? – wykrztusil wreszcie.

– Przeciez wcale nie obchodzi cie, gdzie mieszkam ani czy poluje.

– Ale o tym rozmawiaja ludzie nalezacy do dobrego towarzystwa.

– Ty jednak do niego nie nalezysz.

– Niech mnie licho! – powiedzial ze swoim naturalnym akcentem. – Nigdy nie owijasz niczego w bawelne, zgadza sie?

Rozesmiala sie, po czym odparla:

– Tak juz lepiej.

– Nie moge bez przerwy zmieniac akcentu. W koncu wszystko mi sie pomyli.

– W porzadku. Zgadzam sie na amerykanski akcent pod warunkiem, ze przestaniesz zanudzac mnie tymi idiotycznymi pytaniami.

– Jak sobie zyczysz; zlotko – odparl, wracajac do roli Harry'ego Vandenposta. Nie jest glupia gaska – pomyslal. – Ta dziewczyna ma swoj rozum. Ale dzieki temu byla o wiele bardziej interesujaca.

– Swietnie to robisz – powiedziala. – Nigdy bym sie nie domyslila, ze udajesz. Przypuszczam, ze to czesc twojego modus operandi.

Zawsze czul sie bardzo niepewnie, kiedy cos przy nim mowiono po lacinie.

– Chyba tak – zgodzil sie, nie majac bladego pojecia, co miala na mysli. Powinien szybko zmienic temat. Zastanawial sie, w jaki sposob mozna najpredzej utorowac sobie droge do jej serca. Nie ulegalo najmniejszej watpliwosci, ze nie mogl flirtowac z nia tak jak z innymi dziewczetami. Moze interesowaly ja zjawiska paranormalne w rodzaju seansow spirytystycznych i nekromancji?

– Wierzysz w duchy? – zapytal.

Zareagowala bardzo ostro.

– Za kogo mnie uwazasz? I czemu usilujesz zmienic temat?

W innej sytuacji zbylby to zartem, ale z jakiegos powodu zachowanie Margaret uklulo go bolesnie.

– Dlatego ze nie znam laciny! – parsknal.

– O czym ty mowisz, na Boga?

– Nie wiem, co znacza takie slowa jak „modus andi”.

Przez chwile wygladala na zdezorientowana i zagniewana, ale zaraz potem jej twarz rozpogodzila sie.

– Modus operandi – poprawila go.

– Za krotko chodzilem do szkoly, zeby nauczyc sie tych rzeczy.

Zdumiala go reakcja dziewczyny. Zarumienila sie ze wstydu i szepnela:

Вы читаете Noc Nad Oceanem
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату