– Co myslisz o Bostonie? – spytala, wracajac na miejsce.
– Podoba mi sie tutaj. Jak na duze miasto, nie jest zle. Nie jest az tak bezosobowe, jak przypuszczalem. Jest czysto. Wyobrazalem sobie: tlumy, asfalt, wiezowce, ani jednego drzewa w zasiegu wzroku… bandziory na kazdym rogu. Tymczasem to wyglada inaczej…
Usmiechnela sie lekko.
– Jest mile, prawda? Oczywiscie, nie lezy nad morzem, ale ma swoj urok. Zwlaszcza gdy wezmie sie pod uwage, co moze ci zaoferowac. Mozesz wybrac sie do filharmonii, do muzeum albo powalesac sie po sklepach. Kazdy znajdzie cos dla siebie. Mamy tu nawet klub zeglarski.
– Teraz rozumiem, dlaczego tak ci sie tu podoba – powiedzial Garrett. Zdziwilo go jednak, ze Teresa tak zachwala miasto.
– Podoba mi sie, Kevinowi tez.
Zmienil temat.
– Wspominalas, ze pojechal na oboz sportowy.
Przytaknela.
– Probuje dostac sie do druzyny trampkarzy. Nie wiem, czy mu sie uda. Uwaza, ze umie strzelac bramki. W zeszlym roku popisal sie w finale dla jedenastolatkow.
– Wyglada na to, ze jest dobry.
– Bardzo dobry – stwierdzila. Odsunela puste talerze na bok i przysiadla sie blizej. – Dosc o Kevinie – rzekla cicho. – Nie musimy o nim rozmawiac. Mozemy pomowic o innych sprawach.
– Na przyklad jakich?
Pocalowala go w szyje.
– Na przyklad, co chce z toba robic, gdy wreszcie mam cie tylko dla siebie.
– Jestes pewna, ze chcesz o tym tylko rozmawiac?
– Masz racje – szepnela. – Komu sie chce gadac o tej porze?
Nastepnego dnia Teresa znowu zabrala Garretta na zwiedzanie miasta. Tym razem wiekszosc czasu spedzili we wloskiej dzielnicy North End. Wedrowali waskimi, kretymi uliczkami, od czasu do czasu wstepujac na kawe i ciastka.
Garrett wiedzial, ze Teresa ma swoja kolumne w gazecie, ale nie zdawal sobie sprawy, z czym wiaze sie ta praca. Zapytal ja o to, gdy spacerowali po miescie.
– Czy mozesz pisac w domu?
– Czasami moge, ale na ogol jest to niemozliwe.
– Dlaczego?
– Przede wszystkim dlatego, ze umowa tego nie przewiduje. Poza tym moja praca nie ogranicza sie do siedzenia przy komputerze i pisania. Czesto przeprowadzam wywiady, czasem wyjezdzam. Ponadto musze zbierac materialy, zwlaszcza gdy pisze o kwestiach medycznych lub psychologicznych. W redakcji mam dostep do wiekszej liczby zrodel. Na dobra sprawe powinnam byc pod telefonem – przynajmniej w godzinach zajec w redakcji. Moja tematyka interesuje wiele osob i niemal przez caly dzien ktos do mnie dzwoni. Gdybym pracowala w domu, nie mialabym chwili spokoju takze w tym czasie, ktory chcialabym calkowicie poswiecic Kevinowi.
– Dzwonia do ciebie do domu?
– Czasem. Ale nigdzie nie podaje swojego numeru, wiec sa to rzadkie przypadki.
– Telefonuja do ciebie wariaci?
Pokiwala glowa.
– Chyba wszyscy dziennikarze maja z tym do czynienia. Wiele osob dzwoni, bo chce, zeby gazeta im pomogla. Dzwonia, zeby powiedziec o wiezniach, ktorzy nie powinni zostac skazani; o sluzbach miejskich, ktore nie zabieraja smieci; o przestepstwach popelnianych na ulicach. Slowem o wszystkim.
– Sadzilem, ze piszesz o wychowywaniu dzieci.
– Bo pisze.
– Dlaczego wiec dzwonia do ciebie, a nie do kogos innego?
Wzruszyla ramionami.
– Na pewno dzwonia tez i gdzie indziej, ale to ich nie powstrzymuje przed telefonem do mnie. Wielu zaczyna tak:
„Jest pani moja ostatnia nadzieja, nikt inny mnie nie wyslucha”. Chyba wydaje im sie, ze moge jakos rozwiazac ich problemy.
– Dlaczego?
– Dziennikarze zapelniajacy stale rubryki roznia sie od pozostalych redaktorow piszacych do gazet. Wiekszosc tekstow jest bezosobowa – relacjonuje wydarzenia, opisuje fakty. Ci, ktorzy codziennie czytaja moja kolumne, traktuja mnie jak kogos w rodzaju przyjaciolki, powiernicy. A u kogo maja szukac pomocy, jesli nie u przyjaciol?
– Czasem musisz znajdowac sie w niezrecznej sytuacji.
– Rzeczywiscie, ale staram sie o tym nie myslec. Moja praca ma dobre strony – podaje pozyteczne informacje, poznaje najnowsze osiagniecia medycyny i przekladam je na jezyk zrozumialy dla laikow, wreszcie staram sie podtrzymywac moich czytelnikow na duchu.
Garrett zatrzymal sie przy ulicznym straganie z owocami. Wybral ze skrzynki dwa jablka i jedno podal Teresie.
– Jaki temat najbardziej ludzi zainteresowal?
Teresie nagle zabraklo tchu. Najbardziej ludzi zainteresowal – powtorzyla w duchu. Moge ci wskazac bez trudu. Kiedys znalazlam list w butelce i go opublikowalam. Otrzymalam potem ponad dwiescie listow.
Zmusila sie do wymyslenia drobnego klamstwa.
– Och, dostaje bardzo duzo listow, gdy pisze o nauczaniu niepelnosprawnych dzieci.
– Musi ci to dawac duza satysfakcje – stwierdzil, podajac pieniadze sprzedawcy.
– Owszem.
– Moglabys nadal pisac do swojej rubryki, gdybys w przyszlosci zmienila redakcje? – spytal i ugryzl jablko.
Przez chwile zastanawiala sie nad odpowiedzia.
– Byloby to bardzo trudne, zwlaszcza ze na podstawie umowy moja kolumne przedrukowuja inne gazety. Jestem jeszcze malo znana i wciaz wyrabiam sobie nazwisko, wiec wsparcie „Boston Times” jest dla mnie bardzo wazne. Dlaczego pytasz?
– Z ciekawosci – odparl spokojnie.
Nastepnego ranka Teresa poszla na kilka godzin do redakcji i wrocila do domu w porze lunchu. Popoludnie spedzili w Boston Commons, gdzie urzadzili sobie piknik. Dwa razy im przerwano – Terese rozpoznano ze zdjecia w gazecie. Garrett uswiadomil sobie, ze jest bardziej znana, niz przypuszczal.
– Nie wiedzialem, ze jestes osobistoscia – powiedzial z lekkim przekasem, gdy ci, ktorzy chcieli porozmawiac z Teresa, wreszcie odeszli.
– Nie jestem osobistoscia. Nad tekstem kolumny gazeta umieszcza moje zdjecie, wiec czytelnicy wiedza, jak wygladam.
– Czesto zdarzaja sie takie spotkania?
– Nie bardzo. Moze pare razy w tygodniu.
– To bardzo czesto – stwierdzil zaskoczony.
Pokrecila glowa.
– Nie, kiedy porownasz z prawdziwymi osobistosciami. Nie moga nawet wejsc do sklepu, zeby ktos nie zrobil im zdjecia. Ja prowadze zwyczajne zycie.
– To musi byc dziwne uczucie, gdy nagle podchodzi do ciebie ktos zupelnie obcy.
– Wlasciwie to mi pochlebia. Wiekszosc osob jest bardzo mila.
– Ciesze sie, ze nie wiedzialem, iz jestes taka slawna.
– Dlaczego?
– Pewnie czulbym sie zbyt oniesmielony, zeby zaprosic cie na lodke.
– Nie potrafie sobie wyobrazic, ze cos cie oniesmiela – odparla Teresa i wziela Garretta za reke.
– Nie znasz mnie zbyt dobrze.
Przez chwile milczala.
