Gdy wchodzil do sypialni i patrzyl na fotografie Catherine stojaca na nocnym stoliku, wracalo wyrazne wspomnienie snu.

Tamten sen wciaz go niepokoil. Jeszcze nie tak dawno napisalby list do Catherine, zabralby „Happenstance” w to samo miejsce, do ktorego dotarli po raz pierwszy po skonczeniu renowacji lodzi, wlozylby kartke do butelki i wrzucil do morza.

Teraz nie mogl tego zrobic. Siadal do pisania, ale w glowie mial pustke. Na sile przywolal wspomnienie.

– To ci dopiero niespodzianka – powiedzial Garrett, wskazujac talerz, na ktory Catherine nakladala sobie porcje szpinaku.

Obojetnie wzruszyla ramionami.

– Co w tym zlego, ze mam ochote na szpinak?

– Nie ma w tym nic zlego – odparl. – Tyle ze jesz go trzeci raz w tym tygodniu.

– Wiem. Smakuje mi. Nie wiem, dlaczego.

– Jesli bedziesz jadla go w takich ilosciach, zamienisz sie w krolika.

Rozesmiala sie i polala szpinak sosem.

– Za to ty w rekina – stwierdzila, patrzac na jego talerz – jesli bedziesz jadl w takiej ilosci owoce morza.

– Jestem rekinem – powiedzial, unoszac brwi.

– Mozesz sobie byc rekinem, ale jak bedziesz ze mnie pokpiwal, to nigdy nie dam ci szansy na udowodnienie mi tego.

Usmiechnal sie do niej.

– Moze udowodnie ci to w ten weekend?

– Kiedy? W ten weekend pracujesz.

– Nie w ten weekend. Mozesz, mi wierzyc lub nie, ale zmienilem swoje plany tak, zebysmy mogli spedzic razem troche czasu. Juz od bardzo dawna nie mielismy dla siebie calego dnia.

– Cos zaplanowales?

– Sam nie wiem. Moze zagle, moze co innego. Cokolwiek zechcesz.

Wybuchnela smiechem.

– Ja mialam wielkie plany. Wypad do Paryza po zakupy, szybkie safari lub nawet dwa… ale chyba moge cos zmienic.

– Zatem jestesmy umowieni na randke.

Dni mijaly i wspomnienie snu zaczelo blednac. Kazda rozmowa z Teresa zblizala go do niej, poglebiala jego uczucie. Pare razy pogadal z Kevinem, ktory z entuzjazmem wyrazal sie o obecnosci Garretta w zyciu matki. Goraco i wysoka wilgotnosc sierpniowego powietrza sprawialy, ze czas plynal wolniej niz zwykle. Garrett staral sie wypelnic go praca i nie rozmyslac nad skomplikowana sytuacja, w jakiej sie znalazl.

Dwa tygodnie pozniej, na kilka dni przed planowana podroza do Bostonu, Garrett gotowal w kuchni, gdy rozlegl sie dzwonek telefonu.

– Czesc, nieznajomy – uslyszal glos Teresy – masz chwilke?

– Zawsze mam chwilke na rozmowe z toba.

– Dzwonilam, zeby sprawdzic, o ktorej przylatujesz. Nie byles pewien, gdy ostatnio rozmawialismy.

– Zaczekaj – poprosil i poszukal w szufladzie rozkladu lotow. – Mam. Bede w Bostonie kilka minut po pierwszej.

– Swietnie sie sklada. Odwoze Kevina kilka godzin wczesniej, wiec bede miala troche czasu na doprowadzenie mieszkania do porzadku.

– Bedziesz sprzatac dla mnie?

– Pelna obsluga. Mam nawet zamiar odkurzyc.

– Czuje sie zaszczycony.

– Powinienes. Robie to tylko dla ciebie i moich rodzicow.

– Czy mam zabrac ze soba biale rekawiczki, aby upewnic sie, ze wszystko zostalo zrobione jak nalezy?

– Jesli to zrobisz, nie dozyjesz wieczoru.

Rozesmial sie i zmienil temat.

– Nie moge sie doczekac naszego spotkania – wyznal szczerze. – Te trzy tygodnie byly dla mnie o wiele gorsze niz poprzednie dwa.

– Wiem. To dalo sie zauwazyc w twoim glosie. Przez kilka dni byles naprawde przygnebiony… zaczelam sie o ciebie martwic.

Zastanawial sie, czy domyslala sie przyczyn jego zlego nastroju.

– Bylem, ale to juz minelo. Jestem nawet spakowany.

– Mam nadzieje, ze nie zabrales ze soba niepotrzebnych rzeczy.

– Jak na przyklad?

– Jak… bo ja wiem… pizama.

Rozesmial sie.

– Nie mam pizamy.

– To dobrze, bo nawet gdybys mial, to bys jej nie potrzebowal.

Trzy dni pozniej Garrett przylecial do Bostonu.

Teresa odebrala go z lotniska i pokazala miasto. Zjedli lunch w „Faneuil Hali”, popatrzyli na motorowki plywajace po Charles River i na chwile wstapili na campus przy Harvardzie. Przez caly dzien trzymali sie za rece, cieszac sie swoim towarzystwem.

Wielokrotnie Garrett zastanawial sie, dlaczego ostatnie trzy tygodnie okazaly sie dla niego takie trudne. Wiedzial, ze wine za to ponosil czesciowo sen, ktory wywolal niepokoj. Przy Teresie strach znikal. Za kazdym razem, gdy rozesmiala sie lub scisnela go za reke, Garrett utwierdzal sie w swoim uczuciu, ktore narodzilo sie w Wilmington.

Pod wieczor zrobilo sie chlodniej. Slonce schowalo sie za wierzcholki drzew. Zatrzymali sie w meksykanskim barze i wzieli troche jedzenia na wynos. W mieszkaniu Teresy rozsiedli sie w saloniku. Palily sie tylko swiece. Garrett rozejrzal sie wokol siebie.

– Masz ladne mieszkanie – zauwazyl, zabierajac sie do fasoli i tortilli. – Nie wiem, dlaczego sadzilem, ze bedzie troche mniejsze. Jest tu wiecej miejsca niz w moim domu.

– Chyba nie, ale dzieki. Jest naprawde wygodne.

– Bo restauracje sa blisko?

– Wlasnie. Wcale nie zartowalam, kiedy mowilam ci, ze nie lubie gotowac. Nie jestem Martha Stewart.

– Kim?

– Niewazne.

Docieraly do nich z ulicy wyrazne odglosy wielkomiejskiego ruchu: pisk hamulcow, klaksony.

– Zawsze jest tak?

Skinela glowa w strone okna.

– Piatkowe i sobotnie noce sa najgorsze. Po pewnym czasie sie przyzwyczajasz.

W tym momencie w odglosy miasta wdarla sie syrena jadacej na sygnale karetki.

– Moglabys wlaczyc jakas muzyke? – poprosil Garrett.

– Jasne. Jaki rodzaj muzyki lubisz?

– Lubie oba rodzaje – powiedzial, zawieszajac dramatycznie glos – country i western.

Rozesmiala sie.

– Niestety, nie mam nic z tego.

Pokrecil glowa, zadowolony z wlasnego zartu.

– To bardzo stary tekst. Niezbyt smieszny, ale od lat czekalem na taka okazje.

– Jako dziecko ogladales „Bonanze”?

Teraz on sie rozesmial.

– Wracam do pytania. Jaka muzyke lubisz?

– Wszystko, co masz.

– Co powiesz na jazz?

– Chetnie poslucham.

Teresa wstala i wybrala cos, co jak sie jej wydawalo, moglo mu sie spodobac, i wlozyla plyte do odtwarzacza. Pierwsze takty zabrzmialy akurat wtedy, gdy przycichl halas dobiegajacy z ulicy.

Вы читаете List w butelce
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату