– Chyba musze ci wyznac, ze cie kocham.
Kocham cie.
Nad ich glowami na ciemnym niebie blyszczaly gwiazdy. Dalekie chmury wisialy nad horyzontem, odbijaly swiatlo ksiezyca. Wyznanie Garretta powrocilo w myslach Teresy jak echo: Kocham cie.
Tym razem bez wahania, bez watpliwosci.
– Naprawde? – szepnela.
– Tak. Naprawde. – Kiedy mowil, dojrzala w jego oczach cos, czego przedtem w nich nie widziala.
– Och, Garrett… – zaczela niepewnie, ale przerwal jej, potrzasajac przeczaco glowa.
– Tereso, nie oczekuje, ze czujesz to samo. Chcialem tylko, zebys wiedziala, co czuje. – Zamyslil sie i nagle przypomnial mu sie sen. – Przez te dwa tygodnie bardzo duzo sie wydarzylo…
Zaczela cos mowic, ale Garrett ponownie potrzasnal glowa. Nie odzywal sie dluzsza chwile.
– Nie jestem pewien, czy wszystko rozumiem, ale wiem, co do ciebie czuje. – Przesunal delikatnie palcem po jej policzku i wargach. – Kocham cie, Tereso.
– Ja ciebie tez kocham – powiedziala miekko, jakby cwiczyla sie w wymowie tych slow. Miala nadzieje, ze to prawda.
Siedzieli przytuleni do siebie, a potem weszli do domu, kochali sie i szeptali do switu. Tym razem, gdy Teresa wrocila do sypialni, Garrett od razu zasnal, a ona lezala z otwartymi oczami, przekonana, ze to cud.
Nastepny dzien byl wspanialy. Kiedy tylko mieli okazje, trzymali sie za rece. Calowali sie szybko, gdy Kevin na nich nie patrzyl.
Caly dzien spedzili na cwiczeniach. Po ostatniej lekcji Garrett wreczyl im na lodzi tymczasowe zaswiadczenia.
– Mozecie teraz nurkowac, gdzie i kiedy chcecie – powiedzial do Kevina, ktory sciskal zaswiadczenie, jakby bylo ze zlota. – Wyslijcie zgloszenia, a za dwa tygodnie otrzymacie dokument. Pamietajcie, samotne nurkowanie nigdy nie jest bezpieczne. Zawsze zabierajcie kogos ze soba.
Byl to ich ostatni dzien w Wilmington. Teresa zwolnila pokoj w motelu i we trojke pojechali do domu Garretta. Kevin chcial te kilka godzin spedzic na plazy. Teresa i Garrett siedzieli na piasku niedaleko wody. Potem Garrett rzucal Kevinowi kolorowy krazek. Teresa zdala sobie sprawe, ze zrobilo sie pozno, poszla do domu i przygotowala jedzenie.
Kolacje – kielbaski z grilla – zjedli na ganku, a potem Garrett odwiozl ich na lotnisko. Teresa i Kevin zajeli miejsca w samolocie, a Garrett stal jeszcze przy wyjsciu na plyte. Patrzyl, jak samolot powoli odsuwa sie od rekawa. Gdy zniknal mu z oczu, wrocil do ciezarowki i pojechal do domu. Spojrzal na zegarek i zastanawial sie, kiedy bedzie mogl zadzwonic do Teresy.
W polowie pierwszego odcinka podrozy Kevin nagle odwrocil sie do matki.
– Mamo, lubisz Garretta?
– Lubie. Ale chyba wazniejsze jest, czy ty go lubisz?
– Uwazam, ze jest swietny. Jak na doroslego.
Teresa lekko sie usmiechnela.
– Zdaje sie, ze przypadliscie sobie do gustu. Jestes zadowolony, ze pojechalismy do Wilmington?
– Tak, ciesze sie. – Pokiwal glowa. Umilkl i przerzucal z roztargnieniem kartki czasopisma. – Mamo, moge cie o cos zapytac?
– O wszystko.
– Wyjdziesz za Garretta?
– Nie wiem. Dlaczego pytasz?
– A chcesz?
Nie odpowiadala przez dluzsza chwile.
– Nie jestem pewna. Nie wiem, czy chce teraz za niego wyjsc. Musimy lepiej sie poznac.
– Ale moze zechcesz wyjsc za niego w przyszlosci?
– Moze.
Kevin spojrzal na nia z wyrazem ulgi.
– Ciesze sie. Wydawalas sie szczesliwa, kiedy byl z toba.
– Skad wiesz?
– Mamo, mam dwanascie lat. Wiem wiecej, niz myslisz.
Wyciagnela reke i dotknela jego palcow.
– Co bys powiedzial, gdybym przyznala, ze juz teraz chce za niego wyjsc?
Milczal przez chwile.
– Chyba bym sie zastanawial, gdzie bedziemy mieszkac.
Chocby zalezalo od tego jej zycie, Teresa nie potrafila na to odpowiedziec. Rzeczywiscie, gdzie?
Rozdzial jedenasty
Cztery dni po wyjezdzie Teresy z Wilmington Garrett znowu snil, tym razem o Catherine. Znajdowali sie na lace dochodzacej do klifu tuz nad oceanem. Spacerowali, trzymali sie za rece i rozmawiali. W pewnym momencie Garrett powiedzial cos, co rozbawilo Catherine. Nagle uwolnila swoja dlon, rzucila przez ramie lobuzerskie spojrzenie i smiejac sie, zawolala, zeby Garrett ja gonil. Pobiegl za nia rozesmiany, czujac sie tak radosnie jak w dniu slubu.
Nie mogl nie zauwazyc, jaka jest piekna. W rozpuszczonych wlosach odbijaly sie promienie slonca. Smukle nogi poruszaly sie rytmicznie, bez wysilku. Usmiechala sie lagodnie, jakby nie biegla, lecz stala spokojnie w miejscu.
– Gon mnie, Garrett! Zlapiesz mnie? – wolala.
Jej smiech rozbrzmiewal jak muzyka.
Powoli zblizal sie do niej, gdy nagle spostrzegl, ze kieruje sie w strone klifu. Rozradowana i podniecona, zdawala sie nie wiedziec, dokad biegnie.
To smieszne – pomyslal. – Musi wiedziec.
Zawolal, zeby sie zatrzymala, ale w odpowiedzi zaczela biec coraz szybciej.
Zblizala sie do kranca klifu.
Z przerazeniem zobaczyl, ze znajduje sie zbyt daleko od niej, zeby ja zlapac.
Biegl jak umial najpredzej, krzyczac, aby sie zatrzymala. Nie slyszala go. Poczul paralizujacy strach.
– Stan, Catherine! – wolal z calych sil. – Nie widzisz, dokad biegniesz!
Im dluzej krzyczal, tym bardziej slabl jego glos, az przemienil sie w szept.
Catherine biegla dalej, nieswiadoma niebezpieczenstwa. Klif znajdowal sie zaledwie o kilka stop.
Byl coraz blizej, ale wciaz za daleko.
– Stan! – wychrypial, chociaz wiedzial, ze ona nie moze go uslyszec. Nie mogl wydobyc z siebie glosu. Jeszcze nigdy nie byl taki przerazony. Rozpaczliwie pragnal, aby nogi poruszaly sie szybciej, ale odmawialy posluszenstwa, z kazdym krokiem stawaly sie ciezsze.
Nie uda mi sie – pomyslal i ogarnal go lek.
Nagle przystanela rownie niespodziewanie jak przedtem, gdy ruszyla do biegu.
Stala na samym brzegu klifu.
– Nie ruszaj sie! – zdolal wydobyc z siebie tylko szept. Zatrzymal sie w pewnej odleglosci od Catherine i dyszac ciezko, wyciagnal reke.
– Chodz do mnie – poprosil. – Stoisz na samej krawedzi.
Usmiechnela sie i zerknela za siebie. Zauwazyla, jak niewiele brakowalo, by spadla ze skaly. Odwrocila sie do niego.
– Myslales, ze mnie stracisz?
– Tak – odparl cicho. – Obiecuje ci, ze nie dopuszcze, aby to sie powtorzylo.
Garrett obudzil sie i usiadl. Przez kilka godzin nie mogl zasnac. Kiedy znowu przylozyl glowe do poduszki, spal niespokojnie. Wstal dopiero o dziesiatej. Czul sie wyczerpany i przygnebiony. Nie mogl myslec o niczym innym oprocz snu, nie wiedzial, co ma ze soba zrobic, i zadzwonil do ojca. Spotkali sie na sniadaniu w zwyklym
