· Matko Boska!
· A potem umowila sie z Melvina.
· Powinnas opiekowac sie babcia. Co ty sobie wyobrazasz? Ta kobieta nie umie jezdzic samochodem! Zabije setki niewinnych ludzi.
· Wszystko jest w porzadku. Jezdzi z instruktorem.
· Z instruktorem! Jaki instruktor poradzi sobie z babcia? A co z jej bronia? Przeszukalam caly dom i nie moge jej znalezc.
Babcia ma rewolwer kalibru 45, ktory chowa przed mama. Dostala bron od swojej przyjaciolki Elsie, ktora kupila ja na wyprzedazy. Babcia prawdopodobnie trzymala pistolet w torbie. Zawsze mowila, ze dzieki temu torebka jest ciezsza, na wypadek, gdyby trzeba bylo odeprzec atak krokodyla. Moze to i prawda, ale wedlug mnie, to dlatego, ze babcia lubi udawac Clinta Eastwooda.
· Nie chce, zeby jezdzila po drogach z bronia! – zachnela sie mama.
· W porzadku – powiedzialam. – Porozmawiam z nia. Ale sama wiesz, jak to jest z ta jej bronia.
· Dlaczego wlasnie mnie to spotkalo? – zapytala mama. – Dlaczego mnie?
Nie znalam odpowiedzi na to pytanie, wiec rozlaczylam sie. Zaparkowalam samochod, poszlam na koniec rzedu domkow i weszlam na sciezke rowerowa. Sciezka biegla przez pas zieleni za domem Ramosa i roztaczal sie z niej wspanialy widok na okna pierwszego pietra. Niestety, niewiele dojrzalam, poniewaz rolety byly spuszczone. Okna na parterze zaslanial mur. Zaloze sie o milion, ze te okna otwarto na osciez. Nie bylo zadnego powodu, zeby spuszczac w nich rolety. I tak nie dalo sie tam zajrzec. Oczywiscie mogl to zrobic ktos zle wychowany, kto by przeskoczyl mur i zaczail sie tam, jak Humpty Dumpty, czekajac, az wydarzy sie katastrofa.
Zdecydowalam, ze prawdopodobienstwo wydarzenia sie tej katastrofy bedzie mniejsze, jesli Humpty przeskoczy mur w nocy, kiedy bedzie ciemno i nikt jej nie zobaczy. Dlatego ruszylam dalej wzdluz sciezki, doszlam do ulicy i wrocilam do samochodu.
Lula stala w drzwiach, kiedy zatrzymalam sie przed biurem.
· Dobra, poddaje sie – powiedziala. – Co to jest?
· Rollswagen.
· Ma pare dziur.
· Morris Munson wpadl w szal.
· On to zrobil? Zlapalas go?
· Postanowilam odlozyc te przyjemnosc na pozniej. Lula wygladala tak, jakby za chwile miala sie nabawic przepukliny, powstrzymujac sie od wybuchu smiechu.
· Musimy go dorwac. Trzeba miec od groma tupetu, zeby tak podziurawic rollswagena. Hej, Connie! – krzyknela. – Musisz przyjsc zobaczyc samochod Stephanie. To prawdziwy rollswagen.
· Pozyczylam go – powiedzialam. – Dopoki nie dostane pieniedzy z ubezpieczenia.
· A co to za esy-floresy po bokach?
· Wiatr.
· Ach, tak. Powinnam byla sie domyslic. Czarny lsniacy jeep cherokee zatrzymal sie przy krawezniku za latajaca maszyna i wysiadla z niego Joyce Barnhardt. Miala na sobie czarne spodnie ze skory, obci-•iy gorset z czarnej skory, w ktorym ledwo miescily sie jej piersi, rozmiar C, kurtke z czarnej skory i czarne buty na
· Slyszalam, ze do tych tuszow wydluzajacych rzesy dodaja siersc szczurow – powiedziala Lula do Joyce. -Mam nadzieje, ze przeczytalas sklad, zanim to kupilas.
Joyce popatrzyla na latajaca maszyne.
· Czyzby do miasta przyjechal cyrk? A to pewnie jeden z tych pojazdow dla klaunow?
· To jedyny w swoim rodzaju rollswagen – wyjasnila Lula. – Masz jakis problem? Joyce usmiechnela sie.
· Jedynym moim problemem jest podjecie decyzji, na co wydam pieniadze, ktore dostane za glowe Komandosa.
· Jasne – odparla Lula. – Pewnie masz kupe czasu do stracenia.
· Widzisz – rzekla Joyce – ja zawsze lapie swoich facetow.
I psy, i kozly, i warzywa… i cudzych facetow tez.
· Chetnie bysmy jeszcze z toba porozmawialy – odezwala sie Lula – ale mamy ciekawsze zajecia. Bardzo wazna sprawe do zalatwienia. Wlasnie bylysmy na drodze do schwytania jednego wysokoplatnego skurczybyka.
· Jedziecie tym samochodem dla klaunow?
· Jedziemy moim firebirdem – powiedziala Lula. -Zawsze nim jedziemy, jak mamy do zalatwienia jakies trudne zadanie.
· Musze sie zobaczyc z Yinniem – zapowiedziala Joyce. – Ktos sie pomylil, wypelniajac formularz Komandosa. Sprawdzilam adres, ale nikt tam nie mieszka.
Popatrzylysmy na siebie z Lula i usmiechnelysmy sie pod nosem.
· O rety, naprawde? – zapytala Lula.
Nikt nie wiedzial, gdzie mieszka Komandos. W prawie jazdy mial adres schroniska dla mezczyzn przy Post Street. Niezbyt prawdopodobne w przypadku mezczyzny, ktory jest wlascicielem biurowcow w Bostonie i codziennie kontaktuje sie ze swoim maklerem gieldowym. Od zawsze probowalysmy z Lula – bez wiary w sukces
· Co sadzisz? – zapytala Lula, kiedy Joyce zniknela w biurze. – Chcesz troche uszkodzic tego Morrisa Mun- sona?
· Sama juz nie wiem. To psychol.
· Psiakrew – zaklela Lula. – Nie boje sie go. Sadze, ze zalatwilabym jego koscisty tylek. Strzelal do ciebie?
· Nie.
· A wiec nie jest az tak stukniety, jak wiekszosc moich sasiadow.
· Jestes pewna, ze chcesz pojechac po niego swoim firebirdem? Widzac, co zrobil z moja latajaca maszyna?
· Po pierwsze, jesli nawet zmiescilabym cale moje cielsko w tej latajacej maszynie, to musialabys wziac ze soba otwieracz do konserw, zeby mnie z niej wydobyc. A po drugie, wiedzac, ze w tym lekko nadgryzionym samochodzie sa tylko dwa miejsca, na ktorych my bedziemy siedziec, przypuszczam, ze musialybysmy przywiazac Munsona do haka holowniczego, zeby go gdziekolwiek zabrac. To nie bylby taki glupi pomysl, ale wykonanie zajeloby za duzo czasu.
Lula podeszla do szaf z aktami i kopnela w pierwsza od dolu szuflade po prawej stronie. Szuflada odskoczyla; Lula wyciagnela glocka, kaliber czterdziesci, i wrzucila go do torebki.
· Tylko bez strzelaniny! – ostrzeglam.
· Jasne, przeciez wiem – przytaknela Lula. – Chodzi o ubezpieczenie auta. v Zanim dojechalysmy do Rockwell Street, mialam mdlosci, a serce lomotalo mi w piersiach.
· Nie wygladasz kwitnaco – powiedziala Lula.
· Mysle, ze to choroba lokomocyjna.
· Nigdy nie mialas choroby lokomocyjnej. – Mam ja zawsze wtedy, jak jade po faceta, ktory niedawno rzucil sie na mnie z felga. – Nic sie nie martw. Jak jeszcze raz to zrobi, przestrzele mu tylek.
· Nie! Mowilam ci, zadnej strzelaniny.
· Ale tutaj chodzi o ubezpieczenie na zycie. Chcialam spojrzec na nia surowo, zamiast tego jednak westchnelam.
· Ktory to dom? – zapytala Lula.
· Ten z zielonymi drzwiami.
· Trudno powiedziec, czy ktos tam jest.
Przejechalysmy obok domu dwa razy, a potem wjechalysmy w jednokierunkowa droge wewnetrzna, prowadzaca na tyly budynku, i zatrzymalysmy sie kolo garazu Munsona. Wysiadlam i zajrzalam przez oblepione brudem boczne okno. W srodku stal tam woz. Crown victo-ria. A niech to.
· Mam plan – powiedzialam do Luli. – Pojdziesz do drzwi wejsciowych. On cie nie zna. Nie bedzie podejrzliwy. Powiesz mu, kim jestes i ze chcesz go zabrac ze soba do centrum. Wtedy bedzie usilowal wymknac sie chylkiem do samochodu przez tylne drzwi, a tam juz nie bedzie czujny i ja go zlapie i skuje kajdankami.