przyzwyczajalam do niego wzrok. Kazde ogrodzenie mialo furtke, wiec ostroznie szlam wzdluz muru, liczac drzwi, az uznalam, ze znajduje sie za domem Hannibala. W oknach na pierwszym pietrze bylo ciemno, ale nad murem widnialo rozproszone swiatlo, pochodzace z parteru.
Sprobowalam otworzyc drzwi w murze. Byly zamkniete. Mur z cegly mial ponad dwa metry wysokosci. Cegly byly gladkie, wiec nie dalo sie po nich wspiac. Nie bylo o co zaczepic reki ani stopy. Rozejrzalam sie wokol w poszukiwaniu czegos, na czym mozna byloby stanac. Nic. Dostrzeglam sosne, ktora rosla tuz kolo muru. Stala troche niefortunnie, ze scisnietymi dolnymi konarami. Wyzsze zwisaly nad podworkiem. Jesli weszlabym na drzewo, moglabym sie schowac miedzy galeziami i obserwowac Hannibala. Chwycilam sie pnia i podciagnelam do gory. Wdrapalam sie jeszcze wyzej i w nagrode zobaczylam tyly domu Hannibala. Wzdluz muru byly kwiatowe grzadki, teraz pokryte kompostem. Kamienne patio o nieregularnym ksztalcie przylegalo do drzwi od strony ogrodu. Reszte zajmowal trawnik.
Dokladnie tak, jak przypuszczalam, rolety w oknach parteru byly odsloniete. Przez podwojne okno widzialam kuchnie. Tylne drzwi prowadzily do jadalni. Za jadalnia widoczna byla czesc kolejnego pomieszczenia. Trudno okreslic dokladnie jakiego, ale prawdopodobnie pokoju goscinnego. Nie zauwazylam, zeby ktos sie tam krecil.
Posiedzialam tak jakis czas, nadal jednak nic sie nie dzialo. W domu Hannibala Ramosa panowal absolutny spokoj. W sasiednich domach tez. Co za nuda. Na sciezce rowerowej rowniez nikt sie nie pojawial. Zadnych ludzi spacerujacych z psami. Zadnych biegaczy. Za ciemno. Dlatego kocham szpiegowanie. Nie dzieje sie nic. A potem wychodzisz na chwile do toalety i okazuje sie, ze przegapilas podwojne zabojstwo.
Po godzinie poczulam sie senna, a nogi zdretwialy mi z bezruchu. Uderzam w kimono, pomyslalam. Przeciez i tak nie wiedzialam, czego szukam.
Odwrocilam sie, zeby zeskoczyc na dol, stracilam rownowage i spadlam na ziemie. Bum! Runelam na tylek. Do ogrodu Hannibala.
Zapalily sie swiatla na tarasie i wyjrzal Hannibal.
· Co sie dzieje, do cholery? – zapytal.
Poruszalam palcami i nogami. Wygladalo na to, ze wszystko jest w porzadku.
Hannibal stanal nade mna, z rekami opartymi na biodrach, jakby czekal na wyjasnienia.
· Spadlam z drzewa – wyjasnilam. Bylo to zreszta dosc oczywiste, poniewaz wokol mnie lezalo sosnowe igliwie i galazki.
Hannibal nawet nie mrugnal.
Z trudem wstalam.
· Probowalam sciagnac na dol mojego kota. Siedzial tam od popoludnia. Popatrzyl na drzewo.
· Czy ten kot dalej tam siedzi?
Zabrzmialo to tak, jakby ani troche mi nie wierzyl.
· Mysle, ze zeskoczyl, kiedy spadlam. – Hannibal Ra-mos mial kalifornijska opalenizne i wydelikacona cere lenia kanapowego. Nie bylam tym zaskoczona, poniewaz wczesniej widzialam jego zdjecia. Nie spodziewalam sie natomiast zmeczenia na jego twarzy. Ale przeciez dopiero co stracil brata, a to musialo odcisnac na nim pietno. Mial rzadkie brazowe wlosy. Bacznie mi sie przygladal zza swoich ogromnych okularow. Ubrany byl w szare spodnie od garnituru, ktore az sie prosily, zeby je wyprasowac, i biala koszule rozpieta pod szyja, tez zmietoszona. Przecietny biznesmen po ciezkim dniu w biurze. Domyslalam sie, ze moze miec nieco po czterdziestce i pare lat do operacji wstawienia bypassow.
· I pewnie uciekl? – powiedzial Ramos.
· Boze, tylko nie to. Mam juz dosc latania za nim. -Jestem wspaniala klamczucha. Czasami zadziwiam nawet siebie sama.
Hannibal otworzyl bramke w ogrodzeniu i uwaznie spojrzal na sciezke rowerowa.
· Zla wiadomosc. Nie widze zadnego kota. Spojrzalam mu przez ramie.
· Tutaj, kici, kici! – zawolalam. Czulam sie dosc glupawo, ale nie bylo innego wyjscia poza tym, zeby brnac w to dalej.
· Wiesz, co o tym sadze? – zapytal Hannibal. – Mysle, ze nie ma zadnego kota. A ty siedzialas na tym drzewie, bo mnie szpiegujesz.
Spojrzalam na niego z glebokim zdumieniem. Jak… ze niby ja?
· Sluchaj – powiedzialam, usilujac czmychnac w strone bramki. – Musze isc. Musze znalezc mojego kota.
· Jakiej masci jest ten kot?
· Czarny.
· To powodzenia.
Zajrzalam pod krzaki, ktore rosly po drodze do sciezki rowerowej.
· Chodz tutaj, kici, kici!
· Moze powinnas zostawic swoj adres i numer telefonu na wypadek, gdybym go znalazl – zauwazyl Han- nibal.
Jego wzrok na chwile skrzyzowal sie z moim i serce zamarlo mi w piersiach.
· Nie – powiedzialam. – Nie sadze, zeby to bylo konieczne. – I wyszlam, kierujac sie w strone przeciwna niz ta, z ktorej przyszlam. Zeszlam ze sciezki rowerowej i okrazylam domy, zeby dostac sie do samochodu. Przeszlam przez ulice i stalam przez chwile w mroku, patrzac na dom Hannibala i zastanawiajac sie nad jego osoba. Gdybym spotkala faceta na ulicy, wzielabym go za agenta ubezpieczeniowego. Albo czlonka sredniego personelu zarzadzajacego w jakiejs spolce. To, ze jest nastepca tronu w nielegalnym handlu bronia, nawet nie przyszloby mi do glowy.
W oknie na pierwszym pietrze zapalilo sie swiatlo. Nastepca tronu pewnie przebieral sie w stroj domowy. Bylo za wczesnie, zeby isc spac, a na parterze nadal sie swiecilo. Mialam juz jechac, kiedy zobaczylam samochod, ktory skrecil na podjazd domu Hannibala.
Prowadzila go kobieta. Nie widzialam jej twarzy. Drzwi wozu otworzyly sie i wysunela sie z nich dluga noga w ponczosze, a potem zabojcze cialo w ciemnym kostiumie. Krotkie blond wlosy. Aktowka pod pacha.
Zapisalam numer rejestracyjny wozu w notesie, ktory trzymalam w torebce, wyjelam z kieszonki swoja mini- lornetke i udalam sie na tyly domu Hannibala. Kolejny raz. Byla cisza. Hannibal chyba czul sie pewnie, wiedzac, ze mnie wystraszyl. Co za idiota bylby tak szalony, zeby probowac tropic Hannibala dwa razy w ciagu jednej nocy?
Taka idiotka bylam wlasnie ja.
Wdrapalam sie na drzewo tak cicho, jak tylko umialam. Tym razem poszlo latwiej. Wiedzialam, dokad zmierzam. Znalazlam swoje miejsce i wyjelam lornetke. Niestety, nie bylo na co patrzec. Hannibal i jego gosc znajdowali sie w pokoju od frontu. Widzialam czesc plecow Hannibala, ale kobieta byla poza zasiegiem mojego wzroku. Po kilku minutach uslyszalam, jak drzwi wejsciowe sie zamykaja, a samochod odjezdza.
Hannibal poszedl do kuchni, wyjal noz z szuflady i otworzyl nim koperte. Wyluskal z niej list i zaczal go czytac. Nie widac bylo zadnej reakcji na jego twarzy. Ostroznie wsunal list z powrotem do koperty i polozyl ja na ladzie kuchennej.
Popatrzyl przez okno, wygladajac na pograzonego w myslach. Zamarlam, wstrzymujac oddech, ale wytlumaczylam sobie, ze przeciez nie moze mnie widziec. Na drzewie jest ciemno. Nie ruszaj sie, a na pewno sobie pojdzie. Guzik, guzik, guzik. Podniosl reke do gory, natychmiast sie zaswiecilo i bylam w potrzasku.
· Tutaj, kici, kici! – mruknelam, zaslaniajac oczy dlonia, zeby zobaczyc cos pod swiatlo.
Podniosl druga reke i ujrzalam w niej bron.
· Zlaz – powiedzial, idac w moim kierunku. – Powoli.
Jasne. Spadlam z drzewa, lamiac po drodze wszystkie galezie i ladujac na nogach, ktore juz w powietrzu zaczely uciekac.
Puk. Latwy do rozpoznania dzwiek kuli, ktora przeszyla powietrze.
Zwykle nie jestem szybka, ale gnalam sciezka z predkoscia swiatla. Pobieglam prosto do samochodu, wskoczylam do srodka i odjechalam z rykiem silnika.
Kilka razy spogladalam w lusterko, aby sie upewnic, ze nikt za mna nie jedzie. W okolicy mojego mieszkania wjechalam w ulice Makefield, stanelam za rogiem, wylaczylam swiatla i czekalam. Zadnego samochodu w zasiegu wzroku. Wlaczylam z powrotem swiatla i zauwazylam, ze rece prawie przestaly mi drzec. Uznalam to za dobry znak i skierowalam sie w strone domu.
Kiedy skrecilam na oswietlony parking, zobaczylam Morellego. Stal oparty o swoj 4X4, z zalozonymi rekami i ze skrzyzowanymi nogami. Zamknelam buicka i podeszlam do Joego. Wyraz nudy na jego twarzy ustapil miejsca