· Co mowisz?
· Mozesz nazwac mnie wariatka, ale czulabym sie znacznie lepiej, gdybys zostawila tutaj te swoja pukawke.
· Boze, ty wiesz, jak zepsuc dobra zabawe.
· Zostaw go u mnie – powiedziala Connie. – Uzyje tego gnata jako przycisku do papierow. To wprowadzi odpowiedni nastroj w biurze.
· Kurna – rzucila krotko Lula.
Otworzylam drzwi i Bob wybiegl na zewnatrz. Zatrzymal sie przy buicku, machajac ogonem i lypiac slepiami.
· Zobacz, jaki to bystry pies – powiedzialam do Luli. -Rozpoznaje moj samochod, chociaz jechal nim tylko raz.
· Co sie stalo z rollswagenem?
· Oddalam go dilerowi.
Slonce wspinalo sie po niebie, przeganiajac poranna mgle i ogrzewajac Trenton. Fala biurokratow i sklepikarzy plynela do centrum. Szkolne autobusy staly na parkingu, czekajac, az dzien w szkole sie skonczy. Gospodynie domowe pochylaly sie nad swoimi odkurzaczami marki Hoover. A moja przyjaciolka Marilyn Truro z wydzialu komunikacji siedziala nad trzecia bezkofeinowa kawa z mlekiem, zastanawiajac sie, czy pomogloby jej dodanie drugiego plastra antynikotynowego do tego, ktory juz miala na rece, i myslac, jakby to bylo dobrze, gdyby mogla udusic nastepna osobe w kolejce.
Lula, Bob i ja bylismy pograzeni we wlasnych myslach, jadac Hamilton Street do fabryki guzikow. Robilam w myslach przeglad swego wyposazenia. Paralizator: lewa kieszen. Sprej: prawa kieszen. Kajdanki: przypiete do sprzaczki z tylu moich levisow. Rewolwer: w domu, w misce na herbatniki. Odwaga: zostala w domu, razem z bronia.
· Nie wiem, jak ty – powiedziala Lula, kiedy dojechalysmy do domu Munsona. – Ale ja nie mam zamiaru dac sie dzisiaj puscic z dymem. Jestem za tym, zebysmy wywalily drzwi tego kolesia i przygniotly go, zanim zdazy cos podpalic.
· Jasne – zgodzilam sie. – Oczywiscie, wiedzialam z wczesniejszych doswiadczen, ze zadna z nas nie jest w stanie wywazyc drzwi. Jednak mimo wszystko brzmialo to dobrze, kiedy powoli dojezdzalysmy do kraweznika, siedzac w zamknietym samochodzie.
Objechalam dom, wysiadlam i zajrzalam przez okno do garazu. Samochodu nie bylo. Choroba, niedobrze. Prawdopodobnie Munsona nie ma w domu.
· Nie widze samochodu.
· O kurna.
Objechalysmy dom jeszcze raz, zaparkowalysmy auto i zastukalysmy do frontowych drzwi domu. Nikt nie otwieral. Popatrzylysmy na okna od frontu. Tez nic.
· Moze schowal sie pod lozkiem – zasugerowala Lula. – Moze powinnysmy wywazyc te drzwi. Zrobilam krok do tylu i machnelam reka.
· Najpierw ty.
· Niech to szlag – powiedziala Lula. – Najpierw ty.
· Nie, nie… Nalegam.
· Do diabla z twoim naleganiem. To ja nalegam.
· W porzadku. Spojrzmy prawdzie w oczy. Zadna
· Potrafilabym to zrobic, gdybym tylko chciala -oswiadczyla Lula. – Tylko jakos teraz nie mam na to ochoty.
· Jasne.
· Myslisz, ze nie dalabym rady zdemolowac tych drzwi?
· To tylko moja sugestia.
· Hm – mruknela Lula.
Drzwi w sasiednim domu otworzyly sie i wyjrzala
· O co chodzi?
· Szukamy Morrisa Munsona – powiedzialam.
· Nie ma go w domu.
· Tak? Skad pani wie? – zapytala Lula. – Jest pani calkiem pewna, ze nie ukrywa sie pod lozkiem?
· Bylam na dworze, kiedy odjezdzal. Wypuszczalam wlasnie psa, jak Munson wyszedl z walizka. Powiedzial, ze wyjezdza na jakis czas. Domyslam sie, ze mogl wyjechac na zawsze. To psychol. Aresztowali go za zabojstwo zony i jakis sedzia kretyn pozwolil, zeby go wypuszczono za kaucja. Wyobrazaja sobie panie?
· Cos takiego! – powiedziala Lula. Kobieta przyjrzala nam sie od stop do glow.
· Domyslam sie, ze jestescie jego przyjaciolkami.
· Niezupelnie – wyjasnilam. – Pracujemy dla agenta, ktory wplacil za Munsona kaucje. – Wreczylam jej wizytowke. – Gdyby sie pojawil, prosze dac mi znac.
· Oczywiscie – przyrzekla kobieta. – Ale mam przeczucie, ze on tu niepredko wroci.
Bob czekal cierpliwie w samochodzie i wygladal na uszczesliwionego, kiedy otworzylysmy drzwi i wsiadlysmy do srodka.
· Moze Bob chcialby zjesc sniadanie – powiedziala Lula.
· Bob juz zjadl sniadanie.
· Pozwol, ze postawie sprawe inaczej. Moze Lula chcialaby zjesc sniadanie.
· Masz cos konkretnego na mysli?
· Mysle, ze moglabym zjesc jajko McMuffin. I koktajl waniliowy. I frytki.
Wlaczylam bieg i pojechalam w kierunku wjazdu.
· Co slychac? – zapytal dzieciak w okienku. – Nadal szuka pani pracy?
· Zastanawiam sie.
Kupilysmy wszystkie trzy dania i zatrzymalysmy sie na brzegu parkingu, zeby podzielic i zjesc to wszystko. Bob zjadl jajko i frytki za jednym klapnieciem. Wychleptal koktajl i spogladal tesknym wzrokiem przez okno.
· Zdaje sie, ze Bob ma ochote rozprostowac lapy -zauwazyla Lula.
Otworzylam drzwi i wypuscilam go.
· Nie idz za daleko.
Bob wyskoczyl i zaczal biegac, zataczajac kola i od czasu do czasu obwachujac chodnik.
· Co on robi? – zapytala Lula. – Dlaczego biega w kolko? Dlaczego… O kurna, to nie wyglada dobrze. Bob robi chyba wielka kupe na srodku parkingu. Psiakrew, patrz na to! To jest gora gowna.
Bob podszedl do buicka i siadl, machajac ogonem, szczerzac zeby i czekajac, az bedzie mogl wejsc do srodka.
Wpuscilam go, a nastepnie obnizylysmy sie z Lula na siedzeniach.
· Myslisz, ze ktos to widzial? – zapytalam ja.
· Mysle, ze wszyscy widzieli.
· Cholera. Nie zabralam ze soba zmiotki do sprzatania kup.
· Zmiotki, kurcze blade! Nie podeszlabym do tego nawet w kombinezonie ochronnym i w masce.
· Nie moge tak po prostu tego zostawic.
· Moze bys po tym przejechala – doradzila Lula. -Wiesz… rozplaszczyc to.
Wlaczylam silnik, cofnelam sie i skierowalam buicka na ta sterte kupy.
· Lepiej spusc szyby – powiedziala Lula.
· Gotowi?
Lula zebrala sie w sobie.
· Gotowi.
Nacisnelam na pedal gazu i ruszylam.
Mamalyga!
Otworzylysmy okna i wyjrzalysmy.
· Co o tym sadzisz? Myslisz, ze powinnam przejechac jeszcze raz?