· Nie zaszkodzi – powiedziala Lula. – I na twoim miejscu zapomnialabym o pracy tutaj.
Chcialam zrobic szybkie rozeznanie siedziby Hannibala i nie wtajemniczac Luli w moje interesy z Komandosem, wiec poczestowalam ja malym klamstewkiem, mowiac, ze caly dzien bede uwiazana z Bobem, i odwiozlam ja do biura. Zatrzymalam sie przy krawezniku przed stopem, a za mna stanal czarny lincoln.
Wysiadl z niego Mitchell i podszedl do mojego okna.
· Nadal jezdzisz tym starym buickiem – powiedzial. -To musi byc cos w rodzaju twojego osobistego rekordu. A co tutaj robi ten pies i ta duza lalunia?
Lula zmierzyla go wzrokiem.
· W porzadku – uspokoilam ja. – Znam go.
· Zaloze sie, ze chcialabys, abym go zastrzelila, czy cos w tym rodzaju? – zapytala.
· Moze pozniej.
· Kurna – powiedziala Lula. Dzwignela sie z siedzenia i poczlapala do biura.
· No i co bedzie? – zapytal Mitchell.
· Nic nie bedzie.
· Rozczarowujesz mnie.
· Wiec nie lubisz Alexandra Ramosa?
· Powiedzmy, ze nie jestesmy z jednej druzyny.
· Musi przechodzic teraz ciezkie chwile, oplakujac syna.
· Tego syna nie ma co oplakiwac – oswiadczyl Mitchell. – To byl cholerny nieudacznik. Cholerny cpun.
· A Hannibal? Tez bierze?
· Nie, Hannibal nie. Hannibal to francowaty rekin. Alexander powinien nazwac go Szczeki.
· Musze isc – powiedzialam. – Sprawy do zalatwienia. Spotkania do obskoczenia.
· Arabus i ja nie mamy dzisiaj nic do roboty, wiec pomyslelismy sobie, ze bedziemy za toba jezdzic.
· Powinniscie zmienic plany. Mitchell usmiechnal sie.
· I nie zycze sobie, zebyscie sie za mna wloczyli -ostrzeglam.
Usmiechnal sie jeszcze szerzej.
Rzucilam okiem na sznur samochodow, ktore jechaly w naszym kierunku wzdluz Hamilton, i dostrzeglam niebieski woz. Wydawalo mi sie, ze to crown victoria. I wygladalo na to, ze za kierownica siedzi Morris Munson!
· Ratunku! – krzyknelam, poniewaz Munson wjechal autem za biala linie i kierowal sie w moja strone.
· Kurza twarz! – zawyl Mitchell, wpadajac w panike i podrygujac w miejscu niczym ogromny tresowany niedzwiedz.
Munson w ostatniej chwili skrecil, zeby nie wpasc na Mitchella, stracil panowanie nad kierownica i wpakowal sie w lincolna. Przez chwile wydawalo sie, ze oba samochody sie polaczyly, a potem slychac bylo, jak Munson zapala silnik. Crown odskoczyl do tylu, przedni zderzak spadl z loskotem na ziemie i samochod natychmiast odjechal.
Podbieglismy z Mitchellem do lincolna i zajrzelismy do Habiba.
· Co to, do wszystkich piorunow, bylo? – wrzasnal Habib.
Lewy przedni blotnik byl wgnieciony i blokowal kolo, a maska zostala pogieta. Wygladalo na to, ze Habibowi nic sie nie stalo, ale cadillac nie bedzie mogl nigdzie pojechac, dopoki ktos nie odegnie lomem blotnika od kola. To dla nich prawdziwy pech. A dla mnie szczesliwy traf. Habib i Mitchell nie beda mogli mnie sledzic przez jakis czas.
· To szaleniec – orzekl Habib. – Widzialem jego oczy. To swir. Zapisales jego numer rejestracyjny?
· Wszystko dzialo sie w takim tempie… – powiedzial Mitchell. – Rany, on jechal prosto na mnie. Myslalem, ze to mnie chce dorwac. Myslalem… Rany boskie, myslalem…
· Byles przerazony jak kobieta – powiedzial Habib.
· Tak – przyznal Mitchell. – Jak corka wywloki.
Mialam dylemat. Naprawde chcialam im powiedziec, kto siedzial za kierownica tego samochodu. Gdyby zabili Munsona, mialabym go z glowy. Nigdy wiecej plonacych koszul. Koniec z maniakiem wymachujacym felga. Niestety, w pewnym sensie bylabym tez odpowiedzialna za smierc Munsona i nie czulam sie z tym najlepiej. Juz raczej doprowadze go do sadu.
· Musisz to zglosic na policje – powiedzialam. – Poczekalabym z wami i pomogja, ale sami wiecie, jak to jest.
· Tak – odparl Mitchell. – Sprawy do zalatwienia. Spotkania do obskoczenia.
Bylo prawie poludnie, kiedy przejechalismy kolo domu Hannibala. Zaparkowalam na rogu i wykrecilam numer Komandosa, zeby nagrac sie na sekretarke, ze mam wiadomosci. Potem przez dluzsza chwile przygryzalam dolna warge, zbierajac sie w sobie, zeby wysiasc z samochodu i tropic Ramosa.
Hej, to nic trudnego, powiedzialam sobie. Spojrz na ten dom. Ladny i cichy. A jego nie ma w domu. Tak jak wczoraj. Pojdziesz od tylu, zerkniesz i zwiejesz. Pestka.
W porzadku, dam rade. Gleboki oddech. Mysl pozytywnie. Wzielam do reki smycz i ruszylam w kierunku sciezki rowerowej za domami. Kiedy dotarlam do domu Hannibala, zatrzymalam sie i sluchalam. Cisza. Poza tym Bob robil wrazenie znudzonego. Gdyby ktos stal po drugiej stronie muru, Bob bylby zdenerwowany, prawda? Obejrzalam mur. Zniechecajacy. Zwlaszcza ze kiedy bylam tu ostatnio, strzelano do mnie.
Przestan, powiedzialam sobie. Zadnych negatywnych mysli. Co w takiej sytuacji zrobilby czlowiek-pajak? Jak zachowalby sie Batman? A Bruce Willis? Bruce zrobilby rozgrzewke, postawil noge w tenisowce na murze i wdrapalby sie na niego. Umiescilam moje sketchersy numer 38 w polowie wysokosci muru, zaczepilam dlonie na szczycie i zawislam. Wzielam gleboki oddech, zacisnelam zeby i sprobowalam sie podciagnac, ale nie udalo sie ani o milimetr. A niech to. Bruce podciagnalby sie na sam szczyt. Ale Bruce pewnie chodzi na silownie.
Zeskoczylam na ziemie i wlepilam wzrok w drzewo. W jego pniu tkwila kula. Naprawde nie mialam najmniejszej ochoty wdrapywac sie na to drzewo. Troche pochodzilam, rozruszalam stawy w palcach. A co z Komandosem? – zadalam sobie pytanie. Powinnas mu pomagac. Jesli on znalazlby sie w podobnej sytuacji, wszedlby na drzewo, zeby sie rozejrzec.
· Tak, ale ja nie jestem Komandosem – powiedzialam do Boba.
Bob spojrzal na mnie karcacym wzrokiem.
· W porzadku – wycofalam sie. – Wleze na to glupie drzewo.
Szybko wdrapalam sie na gore, rozejrzalam sie, zobaczylam, ze nic sie nie dzieje w domu ani w ogrodzie, i rzucilam sie na dol. Odwiazalam Boba i cichaczem wrocilam do samochodu, gdzie usadowilam sie wygodnie i czekalam, az zadzwoni telefon. Po kilku minutach Bob przeniosl sie na tylne siedzenie i ulozyl do drzemki.
O pierwszej po poludniu nadal czekalam na telefon od Komandosa i wlasnie pomyslalam, ze chetnie zjadlabym lunch, kiedy drzwi od garazu Hannibala otworzyly sie i wyjechal z niego zielony jaguar.
Niech to szlag, dom wcale nie byl pusty!
Drzwi sie zamknely, jaguar skrecil i pojechal w przeciwna strone, w kierunku autostrady. Trudno powiedziec, kto siedzial za kierownica^ ale zaloze sie, ze byl to Hanni-bal. Wlaczylam silnik i popedzilam za nim, namierzajac go, jak opuszczal wyjazd na autostrade. Zostalam tak daleko w tyle, jak tylko moglam, zeby nie stracic go z pola widzenia.
Minelismy centrum miasta, jadac na poludnie, a potem w kierunku wschodnim, na autostrade miedzystano-wa. W Monmouth konie jeszcze nie biegaly, a „Wielka Przygoda” byla nadal zamknieta. W znacznym stopniu skracalo to droge do Deal.
Bob traktowal moje podniecenie ze stoickim spokojem, pochrapujac na tylnym siedzeniu. Nie moglam tego samego powiedziec o sobie. Nie zajmowalam sie na co dzien tropieniem mafiosow. Chociaz z formalnego punktu widzenia Hannibal Ramos nie byl czlonkiem mafii. Nie mialam co do tego calkowitej pewnosci, ale w moim rozumieniu mafia opierala sie na innych ukladach niz kartel handlarzy bronia.
Przy Parkway Hannibal zjechal na droge numer 195, przejechal dwa wyjazdy w kierunku polnocnym, potem zawrocil w strone Asbury Park, gdzie skrecil w lewo na Ocean Avenue i ruszyl w kierunku Deal. Deal to miasteczko nad oceanem, w ktorym ogrodnicy probuja hodowac trawe w niesprzyjajacym temu powietrzu, przesyconym sola, nianki przyjezdzaja do pracy z pobliskiego Long Branch, a wartosc nieruchomosci przewyzsza srednia krajowa. Domy sa ogromne i nierzadko prowadza do nich zamykane bramy. Mieszkaja tu przewaznie chirurdzy plastyczni i handlarze dywanow. Jedynym pamietnym wydarzeniem, ktore mialo miejsce w Deal, bylo zastrzelenie gangstera Benny’ego Raguchiego, zwanego Ryba, w motelu „Morska Bryza” w 1982 roku.
Hannibal byl o dwa samochody przede mna. Zwolnil i wlaczyl prawy kierunkowskaz, chcac skrecic do