· Moze on nie jest az tak inteligentny – powiedziala babcia.

Wystarczajaco inteligentny, zeby zjesc tort. Babcia miala lekcje jazdy o dziewiatej.

· Prawdopodobnie przez caly dzien bede poza domem – poinformowala. – Dlatego nie martw sie o mnie.

Po lekcji ide na deptak z Louise Greeber. A potem obejrzymy kilka mieszkan. Jesli chcesz, moge po poludniu kupic wolowine. Pomyslalam, ze na kolacje niezla bylaby pieczen rzymska.

Poczulam sie winna. Babcia sama zajmowala sie kuchnia.

· Teraz moja kolej – powiedzialam. – Ja zrobie te pieczen.

· Nie wiedzialam, ze potrafisz.

· Jasne. Umiem zrobic mnostwo rzeczy. – Wielkie klamstwo. Nie umiem nic ugotowac ani upiec.

Dalam Bobowi zabawke i wyszlysmy obie z babcia. W polowie korytarza babcia przystanela.

· Co to za odglos? – zapytala.

Przysluchiwalysmy sie obie. Bob wyl za zamknietymi drzwiami.

Moja sasiadka z mieszkania obok, pani Karwatt, wyjrzala na korytarz.

· Co to za halas?

· To Bob – powiedziala babcia. – Nie lubi sam zostawac w domu.

Dziesiec minut pozniej jechalam samochodem w towarzystwie Boba, ktory wystawial leb przez okno, a jego uszy trzepotaly na wietrze.

· A to co? – zdziwila sie Lula, kiedy weszlismy do biura. – Kto to jest?

· Wabi sie Bob. Jestem jego psia opiekunka.

· Tak? A co to za rasa?

· Pies mysliwski.

· Wyglada tak, jakby za dlugo siedzial u fryzjera pod suszarka.

Przygladzilam czesc jego kudlow.

· Trzymal leb za oknem.

· Chyba ze tak – zamknela sprawe Lula. Spuscilam Boba ze smyczy, pobiegl do Luli i powtorzyl swoj numer z wachaniem.

· Hej – powiedziala Lula. – Spadaj, zostawiasz slady na moich nowych spodniach. Poklepala go po lbie. – Jak bedziesz dalej tak robil, to zrobimy z ciebie sutenera.

Skorzystalam z telefonu Connie, zeby zadzwonic do mojej przyjaciolki Marilyn Truro z wydzialu komunikacji.

· Musze sprawdzic numer rejestracyjny. Masz troche czasu? – zapytalam.

· Zarty sobie ze mnie robisz? Mam czterdziestu klientow w kolejce. Jak zobacza, ze rozmawiam przez telefon, pojda na skarge. – Glos jej zmiekl. – Czy to ci jest potrzebne do jakiejs sprawy? W zwiazku z jakims morderca, czy cos takiego?

· To moze miec zwiazek z morderstwem Ramosa.

· Nie chrzanisz? To super! Podalam jej numer.

· Poczekaj – polecila. Uslyszalam stukanie w klawiature i Marilyn zaraz byla z powrotem. – Ten numer nalezy do Terry Gilman. Czy ona przypadkiem nie pracuje u Vita Grizollego?

Na chwile zaniemowilam. Zaraz po Joyce Barnhardt najbardziej nie cierpialam Terry Gilman. Poniewaz w tym momencie nie przychodzi mi do glowy nic innego, powiedzmy, ze umawiala sie na randki z Joem w liceum, a ja czulam, ze nie mialaby nic przeciwko, by odnowic te znajomosc. Terry pracuje teraz u swojego wuja Vita Grizollego, co rzuca cien na jej plany w stosunku do Joego, poniewaz Joe walczy z przestepczoscia, a Vito ja stwarza.

· Ho, ho! – powiedziala Lula. – Czy ja dobrze slysze? Wtykasz swoj duzy nos w sprawe Ramosa?

· Przypadkiem natknelam sie… Lula zrobila wielkie oczy.

· Pracujesz dla Komandosa! Yinnie wyjrzal ze swojego gabinetu.

· To prawda? Pracujesz dla Komandosa?

· Nie. To nieprawda. Nie ma w tym nawet krzty prawdy. – No co, u licha, coz to jest jedno klamstwo wiecej?

Drzwi otworzyly sie z hukiem i wkroczyla Joyce Barnhardt.

Lula, Connie i ja rzucilysmy sie, zeby zapiac smycz Bobowi.

· Ty glupia dziwko! – krzyknela do mnie Joyce. -Wyslalas mnie z motyka na slonce. Komandos nie ma zadnej siostry, ktora pracuje w fabryce plaszczy przy Macko Street.

· Moze sie zwolnila – powiedzialam.

· Tak – dodala Lula. – Ludzie ciagle sie zwalniaja. Joyce popatrzyla na Boba.

· Co to jest?

· To pies – odparlam, skracajac mu smycz.

· Dlaczego tak mu stoja kudly?

I o to pyta kobieta, ktora dodaje sobie dwadziescia centymetrow wzrostu za pomoca fryzury przypominajacej szczurzy ogon!

· Poza porywaniem sie z motyka na slonce, jak ci leci w lowieniu Komandosa? – zapytala Lula. – Juz go namierzylas?

· Jeszcze nie, ale jestem coraz blizej.

· Mysle, ze lzesz – orzekla Lula. – Zaloze sie, ze nic jeszcze nie masz.

· A ja sie zaloze, ze nie masz talii – odciela sie Joyce. Lula pochylila sie do przodu.

· Naprawde? Jesli rzuce kijek, przyniesiesz go? Bob pomachal ogonem.

· Moze pozniej – powiedzialam do niego. Yinnie znowu wyjrzal ze swojego biura.

· Co tu sie, u licha, dzieje? Nie slysze wlasnych mysli. Wymienilysmy spojrzenia z Lula i Connie i przygryzlysmy wargi.

· Yinnie! – zagruchala Joyce, zwracajac swoje miski rozmiar C w jego strone. – Wygladaja niezle, co?

· Tak, nie wygladasz najgorzej – przytaknal Yinnie. Popatrzyl na Boba. – A co z tym psem z okropnymi kudlami?

· Opiekuje sie nim – wyjasnilam.

· Mam nadzieje, ze zarobisz na tym kupe kasy. To psi wrak.

Pieszczotliwie podrapalam Boba za uchem.

· Mysle, ze jest oryginalny. – Na swoj prehistoryczny sposob.

· No wiec, co sie tu dzieje? – zapytala Joyce. – Macie dla mnie cos nowego?

Yinnie zastanowil sie przez chwile, popatrzyl na Connie, Lule i na mnie i wycofal sie do gabinetu.

· Nic nowego – poinformowala Lula. Joyce popatrzyla zmruzonymi oczami na zamkniete drzwi.

· Becwal.

Yinnie otworzyl drzwi i spojrzal na Joyce wzrokiem pelnym wscieklosci.

· Tak, o tobie mowa – potwierdzila Joyce. Yinnie schowal glowe i zamknal drzwi na zasuwke.

· Kanalia – powiedziala Joyce z wymownym gestem. Obrocila sie na obcasach i wyniosla z biura. Wszystkie wznioslysmy oczy do gory.

· Co dalej? – zapytala Lula. – Ty i Bob macie jakies wielkie plany na dzis?

· Wiesz… Troche tego, troche tamtego. Drzwi od gabinetu Yinniego otworzyly sie.

· A moze by tak troche Morrisa Munsona? – krzyknal moj kuzyn. – Nie jestem organizacja charytatywna.

· Morris Munson to swir! – odpowiedzialam mu rowniez krzykiem. – Probowal mnie podpalic! Yinnie stanal z rekami opartymi na biodrach.

· No i co z tego?

· Coz, nic, wszystko w porzadku. Zaraz pojde zlapac Morrisa Munsona. Najwyzej mnie przejedzie. Najwyzej mnie podpali i walnie mnie w glowe felga. To przeciez jest moja praca, prawda? A zatem ide ja wykonac.

· To sie nazywa miec charakter – rzekl Yinnie.

· Zaczekaj – powiedziala Lula. – Nie przepuszcze temu draniowi. Jade z toba.

Wcisnela na siebie kurtke i porwala portfel, ktory byl wystarczajaco duzy, zeby zmiescic rewolwer.

· W porzadku – powiedzialam, zerkajac na portfel. -Co tam masz?

· Model Tech-9.

Idealny do napadow z bronia w reku.

· Masz na niego pozwolenie?

Вы читаете Wytropic Milion
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату