– A krew? – spytalem.
– No tak, krew. Technicy okreslili grupe. 0Rh+. Mowi wam to cos?
– O ile dobrze pamietam dane z karty chorobowej – odparla Beverly – Woody i rodzice maja grupe zero. Nie jestem pewna czynnika Rh.
– Tej krwi nie bylo duzo. Na pewno nie tyle, ile traci czlowiek zastrzelony lub zadzgany… – Dostrzegl wyraz jej twarzy i urwal.
– Milo – wtracilem – chlopiec choruje na raka. Nie jest jednak w stanie terminalnym… w kazdym razie nie byl wczoraj. Niestety trudno przewidziec rozwoj jego choroby. Moze sie rozwinac i zaatakowac glowne naczynia krwionosne albo przeksztalcic sie w bialaczke. Jesli doszlo do ktorejs z tych dwoch sytuacji, chlopiec mogl miec nagly krwotok.
– Jezu! – jeknal moj przyjaciel. – Biedny malec.
– Co zamierzacie zrobic? – spytala Beverly.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby ich odnalezc, ale, szczerze mowiac, nie bedzie to latwe. Mogli do tej pory dotrzec niemal w kazde miejsce na swiecie.
– Moze rozesle pan chociaz rysopisy? – nalegala.
– Juz to zrobilismy. Natychmiast po telefonie Alexa skontaktowalem sie z wladzami w La Viscie. Rzadzi tam niepodzielnie jeden czlowiek, szeryf Houten. Twierdzi, ze nie widzial ostatnio nikogo z rodziny Swope’ow, ale obiecal bacznie sie rozgladac. Calkiem dokladnie opisal mi ich wszystkich, a ja telefonicznie przekazalem rysopisy komu trzeba. Dostala je drogowka, policja w Los Angeles, San Diego i wszystkie wazniejsze komisariaty pomiedzy tymi miastami. Nie wiemy jednakze, jakim pojazdem sie przemieszczaja, nie znamy numerow rejestracyjnych, co utrudnia poszukiwania. Ma pani jeszcze jakies sugestie?
W jego pytaniu nie bylo zlosliwosci ani sarkazmu. Szczerze prosil o pomoc w trudnej sprawie. Beverly nieco sie speszyla.
– Nie bardzo – przyznala. – Niczego nie potrafie wymyslic. Po prostu mam nadzieje, ze znajdziecie malego.
– Ja rowniez… Moge ci mowic po imieniu?
– Och, jasne.
– Widzisz, Beverly, na razie nie wymyslilem zadnej genialnej teorii w tej sprawie, ale obiecuje, ze bede nad tym intensywnie pracowal. Jesli cos ci przyjdzie do glowy, zadzwon do mnie. – Wreczyl jej wizytowke. – Cokolwiek ci przemknie przez mysl, dobrze? A teraz moze ktorys z moich ludzi odwiezie cie do domu?
– Alex moglby…
Milo usmiechnal sie szeroko.
– Musze przez kilka minut pogawedzic z Alexem. Lepiej zalatwie ci transport. – Podszedl do szesciu policjantow, wybral z grupy najprzystojniejszego: szczuplego wysokiego mezczyzne, ktory mial czarne krecone wlosy i biale lsniace zeby. Przyprowadzil go do nas, do recepcji.
– Pani Lucas. A to jest funkcjonariusz Fierro.
– Dokad pojedziemy, prosze pani? – Policjant kurtuazyjnie uchylil czapki.
Beverly podala mu adres w Westwood. Bez slowa poprowadzil ja do radiowozu.
Ledwie wsiadla, Milo poszperal w kieszeni koszuli i zawolal:
– Hej, Brian, zaczekaj.
Fierro sie odwrocil. Milo skierowal sie w strone samochodu. A ja poszedlem za nim.
– Czy ten przedmiot kojarzy ci sie z czyms, Beverly? – Wreczyl jej plaskie reklamowe pudelko z zapalkami.
Obejrzala je dokladnie.
– „Adam i Ewa. Poslancy. Uslugi”. Tak, jedna z pielegniarek mowila mi, ze Nona Swope zalatwila sobie prace jako poslaniec. Zdziwilam sie. Po co podejmuje prace, skoro przybyla tutaj wraz z rodzina jedynie na krotki czas? – Przyjrzala sie jeszcze uwazniej pudeleczku. – Co to za agencja? Czyzby Nona dorabiala jako prostytutka?
– Obawiam sie, ze jest to mozliwe.
– Od razu wiedzialam, ze to szalona dziewczyna – odrzekla z gniewem i oddala reklamowke Milowi. – Masz jeszcze jakies pytania?
– Nie, chwilowo nie.
– W takim razie chcialabym pojechac do domu.
Milo dal znak policjantowi. Fierro siadl za kierownice i uruchomil silnik.
– Nerwowa kobitka – ocenil Milo po odjezdzie radiowozu.
– Kiedys byla slodka dziewczyna – odpowiedzialem. – Ale wieloletnia praca na oddziale onkologicznym bardzo czlowieka zmienia.
Moj przyjaciel zmarszczyl brwi.
– Niezly balagan w tym domku – oswiadczyl.
– Paskudnie to wyglada, nieprawdaz?
– Chcesz, zebym spekulowal? Pokoj przetrzasnal ktos naprawde rozwscieczony. Moze ktores z rodzicow, osoba przygnebiona i rozzalona ciezka choroba swojego dziecka, a rownoczesnie przerazona i zdezorientowana wlasnym czynem. W koncu potajemnie wywiezli dziecko ze szpitala… Pracowales juz z ludzmi, ktorzy znalezli sie w podobnej sytuacji. Widziales, by ktos dostal takiego szalu?
Cofnalem sie myslami o kilka lat.
– Tak, ciezkiej chorobie zawsze towarzyszy gniew – odparlem. – Wiekszosc ludzi wyzywa sie glownie slownie, urzadzajac potworne awantury lekarzom. Niektorzy jednak rzeczywiscie dostaja szalu. Pamietam, jak ojciec chorego dziecka pobil lekarza stazyste. O grozbach nawet nie warto wspominac, to normalka. Pewien facet, ktory stracil noge w wypadku na polowaniu, mial corke chora na nowotwor nerek. Trzy tygodnie pozniej zmarla, a on dzien po jej smierci wpadl do szpitala z dwoma pistoletami. Najbardziej wybuchowo reaguja zazwyczaj ludzie, ktorzy w ogole nie dopuszczaja do siebie mysli o mozliwosci smierci wlasnego dziecka i nie chca z nikim rozmawiac o jego chorobie.
Przyszlo mi do glowy, ze moj opis pasuje do opinii Beverly na temat Garlanda Swope’a. Powiedzialem o tym Milowi.
– Moze wiec facet po prostu dostal szalu – oswiadczyl nieco niepewnym tonem.
– Odnosze wrazenie, ze nie bardzo w to wierzysz.
Wzruszyl ramionami.
– W tej chwili trudno cokolwiek stwierdzic. Ale wiesz, ze mieszkamy w szalonym miescie, gdzie wszystko jest mozliwe. Z kazdym rokiem popelnia sie tu wiecej zabojstw i ludzie traca zycie z coraz bardziej niesamowitych powodow. W ubieglym tygodniu jakis stary dziwak wbil sasiadowi w piers noz do stekow, poniewaz byl przekonany, ze facet zabija hodowane przez niego pomidory szkodliwymi promieniami, emitowanymi przez pepek. Oblakane dupki wchodza do fast foodow i kosza z pistoletow maszynowych dzieciaki zajadajace hamburgery. Na litosc boska! Gdy zaczalem pracowac w wydziale zabojstw, swiat wydawal mi sie w miare logiczny i calkiem prosty. Naprawde. Ludzie zabijali sie najczesciej z milosci, zazdrosci albo dla pieniedzy. Niekiedy dochodzilo tez do tragicznych w skutkach wasni rodzinnych… No, wiesz, normalne ludzkie konflikty. Teraz to co innego,
– Czy to, co widziales, wyglada na robote szalenca?
– A ktoz to moze wiedziec? Do cholery, nie wybierajmy od razu najgorszego scenariusza. Bardzo prawdopodobne, ze jest tak, jak ci powiedzialem na poczatku. Jedno z nich, najpewniej ojciec, przemyslalo sobie wlasne zachowanie, wkurzylo sie i zdemolowalo pokoj. Zostawili samochod, przypuszczalnie wiec wyszli na krotko. Z drugiej strony – dodal po chwili – nie moge zagwarantowac, ze nie znalezli sie przypadkiem w zlym miejscu o niewlasciwej porze. Mogli trafic na swira, ktory uznal ich za wampiry pragnace zawladnac jego watroba. – Potrzasnal pudelkiem reklamowym. – No coz, to wszystko, co w tej chwili mamy. Agencja znajduje sie poza moim rewirem, ale poniewaz ci zalezy, zloze wizyte wlascicielce i sprawdze ten slad. Jestes zadowolony?
– Dzieki, Milo. Rozwiazanie tej sprawy uspokoiloby pare osob. Potrzebujesz towarzystwa?
– Jasne, czemu nie. Nie widzielismy sie dosc dlugo, wiec fajnie bedzie pogawedzic. Oczywiscie, o ile po wyjezdzie twojej pieknej dziewczyny nie zamienilas sie w nieznosnego mruka.
7
Na reklamowce znalezlismy numer telefonu, lecz nie bylo adresu, totez Milo zadzwonil do obyczajowki. Oprocz lokalizacji otrzymal stamtad garsc danych na temat agencji uslugowej Adam i Ewa.
– Znaja te agencje – oswiadczyl, wjezdzajac na bulwar Pico i kierujac sie na wschod. – Nalezy do laleczki zwanej Jan Rambo. Zajmowala sie w zyciu roznymi sprawami. Jej papcio jest jakas szycha w San Francisco. Mala Jan to jego duma i radosc.
– No i coz to za agencja? Panienki?
– Tak, ale nie tylko. Obyczajowka podejrzewa, ze poslancom zdarza sie przewozic narkotyki, wszystko jednak zalezy od zamawiajacego usluge. Z pozoru dzialaja calkiem legalnie. Gdy ktos ma urodziny, zamawia sie panienke, ktora odstawia przed facetem striptiz. Czasem sytuacja rozwija sie w wiadomym kierunku. Tak czy owak, zazwyczaj chodzi o seks.
– Informacje te rzucaja nowe swiatlo na None Swope – zauwazylem.
– Moze. Wspomniales, ze jest ladna.
– Wspaniala. Naprawde piekna.
– Pewnie jest swiadoma wlasnych walorow i postanowila zrobic z nich odpowiedni uzytek. Co cie dziwi, do diabla? W tym miescie powszechnie handluje sie cialem. Gdy przyjezdza tu dziewczyna z malego miasteczka, moze jej sie w glowie przewrocic. Codziennie tu takie trafiaja.
– Nigdy dotad nie slyszalem od ciebie takich wytartych frazesow.
Milo wybuchnal smiechem, a poniewaz uprzytomnil sobie, ze jedzie pod slonce, wlozyl okulary przeciwsloneczne.
– No to czas zagrac gliniarza. Jak sie prezentuje?
– Jestes przerazajacy.
Siedziba Jan Rambo miescila sie na dziesiatym pietrze wiezowca przy Wilshire, na zachod od Barrington. Z tablicy informacyjnej w holu wynikalo, ze znajduje sie tu okolo stu firm. Wiekszosc nazw nic nie mowila o rodzaju wykonywanej dzialalnosci. Wszedzie widnialy takie ogolnikowe okreslenia jak „handel”, „systemy”, „srodki przekazu” czy „siec”. Co najmniej jedna trzecia z nich byla spolkami z ograniczona odpowiedzialnoscia. Jan Rambo przebila wszystkich, nazywajac swoja handlujaca mlodymi cialami agencje Nowoczesna Siecia Komunikacji Miedzyludzkiej, sp. z o. o. Powage tej instytucji podkreslaly mosiezne litery na tekowych drzwiach i – rowniez mosiezne – logo w postaci pioruna.
Drzwi byly zamkniete i Milo zaczal w nie lomotac z taka sila, ze zaczalem sie obawiac, czy wytrzymaja. Na szczescie w koncu sie otworzyly. W progu stanal wysoki dobrze zbudowany Jamajczyk, w wieku okolo dwudziestu pieciu lat. Puscil pod naszym adresem wiazanke przeklenstw, lecz moj towarzysz bez slowa podsunal mu pod nos odznake i olbrzym umilkl.
– Witaj – odezwal sie Milo z usmiechem.
– Co moge dla panow zrobic, panowie detektywi? – spytal Jamajczyk, ironiczne akcentujac ostatnie slowa.