– Czy ktos moze cos wiedziec o jej miejscu pobytu?

– Nikt mi nie przychodzi na mysl. Raczej trzymala sie z dala od pozostalych.

– A faceci, z ktorymi dostarczala wiadomosci?

– Facet. Jeden. Przeciez przepracowala u mnie zaledwie tydzien. W tej chwili nie przypominam sobie jego nazwiska, a nie zamierzam dla was przekopywac akt. I tak dostaliscie ode mnie niezly prezent. – Wskazala na akta. – Mozecie je zatrzymac.

– Niech pani sprobuje sobie przypomniec – naciskal Milo. – Chyba nie bedzie to takie trudne. Ile dziewczat ma pani w swojej stajni?

– Bylby pan zaskoczony – odparla, gladzac marmurowy blat biurka. – Nasze spotkanie uwazam za zakonczone.

– Prosze posluchac – upieral sie Milo. – Okazala nam pani bardzo niewielka pomoc, wiec prosze nie udawac Swietego Mikolaja. Na zewnatrz jest strasznie goraco, a pani ma u siebie klimatyzacje i fantastyczny widoczek. Po co sie pocic na posterunku, czekajac… kto wie, jak dlugo… na adwokata? – Usmiechnal sie. – Moze jednak poda nam pani nazwisko interesujacego nas mlodzienca?

Metne oczka zwezily sie do szparek i twarz kobiety przypominala teraz ryj wieprza. Jan Rambo nacisnela guzik i w progu zjawil sie olbrzym Leon.

– Ktory chlopak pracowal z ta mala ruda Swope?

– Doug – odparl bez wahania ochroniarz.

– Nazwisko – warknela.

– Carmichael. Douglas Carmichael.

Zwrocila sie do nas.

– W porzadku?

– Akta. – Milo ostentacyjnie wyciagnal reke.

– Wyjmij je – polecila Jamajczykowi. – Niech sobie na nie popatrza.

Moj przyjaciel odebral od wielkoluda teczke i ruszylismy do drzwi.

– Hej, poczekajcie! – zaprotestowala kobieta. – To moj czlowiek. Nadal tu pracuje. Nie mozecie zabrac jego akt!

– Zrobie ksero i odeslemy pani oryginal.

Miala ochote protestowac, lecz przerwala w polowie zdania. Gdy wyszlismy z gabinetu, uslyszalem, jak krzyczy na Leona.

8

Wedlug akt Doug Carmichael mieszkal w gornej czesci Venice, blisko Mariny. Milo kazal mi zadzwonic do niego z budki telefonicznej nieopodal Bundy, podczas gdy sam sprawdzal przez policyjne radio, czy pojawily sie nowe informacje na temat Swope’ow.

U Carmichaela odezwala sie automatyczna sekretarka. Na tle muzyczki granej na gitarze klasycznej uslyszalem gleboki baryton: „Czesc, mowi Doug”, po czym przez chwile zapewnial mnie, ze koniecznie powinienem pozostawic wiadomosc, ktora jest niezbedna dla jego „dobrego samopoczucia”. Poczekalem na sygnal, po czym powiedzialem, ze „koniecznie” musi zadzwonic do detektywa Sturgisa z Wydzialu Policji Zachodniego Los Angeles. Podalem numer Mila.

Wrocilem do auta. Moj przyjaciel siedzial z zamknietymi oczami rozparty w fotelu.

– Dowiedziales sie czegos? – spytal.

– Zostawilem wiadomosc na sekretarce.

– Ach, te maszyny. U mnie rowniez wielkie zero. Nikogo z rodziny Swope’ow nie widziano stad az do San Ysidro.

– Ziewnal i uruchomil silnik. – No to w droge – mruknal i wlaczyl sie w strumien samochodow jadacych na wschod.

– Nie jadlem od szostej. Co wolisz, wczesna kolacje czy pozny lunch?

Znajdowalismy sie pare kilometrow od oceanu, lecz lagodny wschodni wiatr ciagle przynosil nam slony zapach morskiej wody.

– Co powiesz na rybe?

– Swietnie.

Dotarlismy do malenkiego lokalu na Ocean Avenue przy wejsciu na molo. Restauracje urzadzono w stylu lat trzydziestych. W porze kolacji trudno znalezc tu miejsce na parkingu wsrod dziesiatkow rollsow, mercedesow i jaguarow. Nie uznaje sie tu rezerwacji ani kart kredytowych, lecz amatorzy owocow morza cierpliwie czekaja na stolik i nie odstrasza ich koniecznosc placenia gotowka. Podczas lunchu jest tu o wiele luzniej, totez natychmiast wskazano nam narozny stolik.

Milo wypil dwie szklanki soku bez cukru ze swiezo wycisnietych owocow, ja zas zamowilem sobie grolscha.

– Probuje zyc zdrowiej – wyjasnil, podnoszac szklanke. – Rick zajal sie moim zdrowiem. Wyglosil mi kazanie i pokazal zdjecie watroby alkoholika.

– Cudownie. Widze, ze doskonala z was para. Mam nadzieje, ze pomieszkacie razem przez jakis czas.

Chrzaknal nieco zmieszany.

Kelnerka, wesola Latynoska, poinformowala nas, ze dzis rano dostarczono im bialego tunczyka z San Diego. Zamowilismy go. Podano nam rybe z grilla z pieczonymi ziemniakami, cukinia na parze i kromkami razowego pieczywa.

Milo zjadl, napil sie soku i wyjrzal przez okno. Ponad dachami starych budynkow srebrzyscie polyskiwal ocean.

– Jak ci sie zyje? – spytal.

– Niezle.

– Miales jakies wiadomosci od Robin?

– Kilka dni temu dostalem od niej kartke. Nocny widoczek Ginzy, ulicy w Tokio. Japonczycy podejmuja ja wystawnymi kolacyjkami i spelniaja wszystkie jej zachcianki. Nie wiedzialem, ze tak tam rozpieszczaja kobiety.

– Czego wlasciwie od niej chca? – spytal.

– Robin zaprojektowala nowa gitare dla Rockin’Billy’ego Orleansa, na ktorej on zagral w Madison Square Garden. Podczas wywiadu po koncercie zachwalal gitare i fantastyczna lutniczke, ktora ja stworzyla. Amerykanski reporter przekazal te informacje Japonczykom. A ci zdecydowali, ze gitare mozna by produkowac masowo, reklamujac jako model Billy’ego Orleansa. I zaprosili Robin do siebie na rozmowy.

– Moze juz niedlugo twoja pani bedzie cie utrzymywac, co?

– Moze – odburknalem ponuro i kiwnalem na kelnera, by przyniosl mi nastepne piwo.

– Widze, ze naprawde cieszy cie ta perspektywa – powiedzial.

– Ciesze sie, ze Robin jest szczesliwa – zapewnilem go szybko. – Ma przed soba szanse, na ktora od dawna czekala. Strasznie za nia tesknie. Nigdy nie rozstawalismy sie na tak dlugo i widze, ze juz mi nie odpowiada zycie w samotnosci.

– Tylko o to chodzi? – spytal, podnoszac widelec.

Popatrzylem na niego ostro.

– A o co jeszcze?

– No coz, moze moje podejrzenia sa calkowicie bezpodstawne, drogi doktorku, wydaje mi sie wszakze, ze po Japonii wasz zwiazek moze wkroczyc w zupelnie nowy etap.

– Jaki?

– Przez pare ostatnich lat zwykle ty za wszystko placiles, zgadza sie? Robin starczalo na przecietne zycie, ale powiedz mi, kto placil za te wszystkie ekstradodatki: wakacje na Maui, bilety do teatru, ten niewiarygodny ogrod… No, kto za to placil?

– Och, to nie ma znaczenia – odwarknalem poirytowany.

– Alez ma, poniewaz mimo wszystkiego, co mowiles, wasz uklad byl tradycyjny. Teraz Robin dostala szanse i moze sie stac prawdziwa kobieta biznesu. Gdy odniesie sukces, wasza sytuacja diametralnie sie zmieni.

– Potrafie sobie z tym poradzic.

– Nie watpie. Zapomnij, ze o tym mowilem.

– A w ogole o czyms mowiles? – Sililem sie na dowcip, ale jakos nagle kompletnie stracilem apetyt. Odsunalem jedzenie i skupilem wzrok na stadku mew opadajacych ku molo po karme rozrzucana przez turystow. – Ty wscibski lajdaku. Czasami jestes nie do wytrzymania.

Wyciagnal reke przez stolik i poklepal mnie po ramieniu.

– Nie jestes zbyt dobrym aktorem. Wszystko wyraznie widac na twojej twarzy.

Oparlem podbrodek na dloniach.

– A swiat byl taki prosty. Robin wprawdzie wprowadzila sie do mnie, ale zostawila sobie wlasne mieszkanie. Bylismy dumni, ze stac nas na tolerancje, i cenilismy sobie wolnosc. Ostatnio zaczelismy nawet rozmawiac o malzenstwie i dzieciach. Zycie wygladalo wspaniale, oboje podazalismy tym samym tempem, wspolnie podejmowalismy decyzje. A teraz… – Wzruszylem ramionami. – Kto wie, co bedzie teraz? – Lyknalem holenderskiego piwa. – Powiem ci cos, Milo. Nie pisza o tym w ksiazkach psychologicznych, lecz istnieje cos takiego jak pragnienie ojcostwa i w wieku trzydziestu pieciu lat wlasnie zaczalem je odczuwac.

– Wiem – odparl. – Ja rowniez to czuje.

Mimowolnie obrzucilem go zaskoczonym spojrzeniem.

– I co sie tak gapisz? Wiem, ze sprawa jest przegrana, a jednak duzo o tym mysle.

– Nigdy nic nie wiadomo. Urzad adopcyjny staje sie coraz bardziej liberalny.

Poluznil troche pasek od spodni i posmarowal maslem kromke chleba.

– Ale nie az tak! – Rozesmial sie. – Poza tym Rick i ja nie spelniamy podstawowych warunkow dla macierzynstwa… czy jak to nazwac. Mozesz sobie wyobrazic, jak robie zakupy w sklepie dla dzieci, a moj grymasny doktorek zmienia pieluszki?

Zasmielismy sie obaj.

– Coz – oswiadczyl – nie zamierzalem poruszac drazliwych tematow, ale naprawde musisz sobie zawczasu przemyslec wasza sytuacje. Widzisz… znalazlem sie w podobnej.

Przez wieksza czesc zycia sam zarabialem na siebie. Rodzice mnie nie rozpieszczali. Od jedenastego roku zycia stale gdzies pracowalem. Roznosilem gazety, opiekowalem sie dziecmi, zrywalem gruszki, tyralem na budowie. Zrobilem studia, potem byl Sajgon, wojsko. W wydziale zabojstw nie zarabia sie kokosow, lecz facet bez rodziny moze bez trudu wyzyc z pensji. Bylem samotny, jednak zaspokajalem swoje potrzeby. Potem poznalem Ricka, rozpoczelismy wspolne zycie i wszystko sie zmienilo. Pamietasz mojego starego fiata… To byl kompletny wrak. Zawsze jezdzilem takimi albo radiowozami. A teraz paradujemy porszakiem niczym para kokainowych dilerow. No i mamy dom… Nigdy w zyciu nie kupilbym takiego ze swojej pensji. Rick chodzi na zakupy do Carrolsa albo Giorgia,

Вы читаете Test krwi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату