– Po pierwsze, wpusc nas. – Nie czekajac, Milo naparl na drzwi i zaskoczony ochroniarz sie cofnal.
Pomieszczenie recepcyjne bylo niewiele wieksze od szafy. Sciany pomalowano na zoltawy kolor, a jedyny mebel w pokoju stanowilo plastikowe biurko z chromowanymi okuciami, na ktorym stala elektryczna maszyna do pisania i telefon, za nim zas obrotowe krzeslo.
Sciane za biurkiem ozdobiono plakatem z fotografia kalifornijskiej pary surferow pozujacych na Adama i Ewe. Podpis pod obrazkiem brzmial: „Wyslij specjalna wiadomosc do wyjatkowej osoby”. Ewa wsuwala Adamowi w ucho jezyk i chociaz miala znudzona mine, jego listek figowy radosnie sie wybrzuszal.
Po lewej stronie od biurka znajdowaly sie zamkniete drzwi. Jamajczyk stanal przed nimi z zalozonymi na piersi rekami, rozstawionymi stopami i nachmurzona mina.
– Chcemy rozmawiac z Jan Rambo.
– Macie nakaz?
– Rany! – mruknal Milo wyraznie zdegustowany. – W tym wszawym miescie wszystkim sie zdaje, ze graja w filmie. Macie nakaz? – powtorzyl, przedrzezniajac intonacje ochroniarza. – Swietnie sie, koles, nadajesz do filmow kategorii B.
Daj spokoj, zastukaj do drzwi i powiedz swojej szefowej, ze przyszlismy.
Jamajczyk pozostal niewzruszony.
– Nie ma nakazu, nie ma wejscia.
– Patrzcie go, jaki stanowczy.
Moj towarzysz wsunal rece do kieszeni, zgarbil sie i ruszyl do przodu, az znalazl sie oko w oko z olbrzymem. Odnioslem wrazenie, ze za chwile – niczym Eskimosi – zaczna sie pocierac nosami.
– Po co te nerwy? – zapytal Milo. – Wiem, ze pani Rambo jest osoba bardzo zajeta i czysta jak swiezo spadly snieg. Gdyby bylo inaczej, przyszlibysmy tutaj szukac dowodow. Wtedy rzeczywiscie potrzebowalibysmy nakazu. A my pragniemy tylko uciac sobie z nia krotka pogawedke. Poniewaz nie przestudiowales dokladnie podrecznika dla domoroslych prawnikow, chetnie cie powiadomie, ze do zwyczajnej rozmowy nie sa potrzebne zadne nakazy. Bo widzisz – ciagnal Milo – masz wybor. Mozesz nam ulatwic te rozmowe lub nadal ja utrudniac. W tym drugim przypadku zadam ci troche bolu, moze spowoduje jakas kontuzje… No i aresztuje cie za utrudnianie sledztwa. Po aresztowaniu zaloze ci kajdanki tak male, ze dostaniesz od nich gangreny. Pozniej wyznacze sadyste do rewizji osobistej i wpakuje cie do celi wraz z kilkoma rasistami reprezentujacymi Bractwo Aryjskie.
Jamajczyk zastanawial sie przez chwile. Cofnal sie przed Milem, ktory dyszal mu prosto w twarz.
– Zobacze, czy pani jest wolna – wymamrotal.
Uchylil drzwi i wsliznal sie do srodka.
Wrocil po chwili i ruchem glowy wskazal nam otwarte drzwi.
Weszlismy za nim do przedpokoju. Ochroniarz na moment zatrzymal sie przed wejsciem i wystukal kod na cyfrowym panelu. Gdy rozleglo sie brzeczenie, otworzyl jedne z drzwi.
Przy polkolistym metalowym biurku z marmurowym blatem siedziala ciemnowlosa kobieta. Podloge pomieszczenia wielkosci sali balowej pokrywala sprezysta szara wykladzina. Za plecami wlascicielki firmy znajdowala sie sciana z lekko przyciemnionego szkla z widokiem na gory Santa Monica i San Fernando Valley. Biuro wyraznie stanowilo dzielo jakiegos dekoratora wnetrz z zachodniego Hollywood – staly tu nowoczesne fiolkowo-rozowe skorzane fotele, pleksiglasowa lawa z wystarczajaco ostrymi krawedziami, by krajac chleb, kredens w stylu art deco z drewna rozanego oraz skorzana sofa podobna do tej, ktora widzialem niedawno w katalogu Sotheby’s. Ten jeden sprzet kosztowal zapewne wiecej, niz Milo zarabial przez rok. Dalej znajdowala sie czesc biurowa: stol konferencyjny z drewna rozanego, rzad czarnych szafek z aktami, dwa komputery i naroznik zastawiony sprzetem fotograficznym.
Jamajczyk stanal plecami do drzwi. Staral sie przybrac beznamietnie marsowa mine, ale wypieki widac bylo nawet pod sniada skora.
– Mozesz isc, Leon – odezwala sie kobieta ochryplym glosem.
Ochroniarz sie zawahal. Jan Rambo zmierzyla go twardym spojrzeniem i osilek pospiesznie wyszedl.
Pozostala za biurkiem, nie proszac nas, bysmy usiedli. Milo jednak i tak to zrobil. Wyciagnal przed siebie dlugie nogi i ziewnal. Usiadlem obok niego.
– Leon mi powiedzial, ze byliscie bardzo nieuprzejmi – oswiadczyla kobieta.
Miala okolo czterdziestki, byla korpulentna, z malymi metnymi oczkami i krotkimi grubymi rekami. Bebnila palcami o marmurowy blat. Ubrana byla w czarna garsonke oraz jedwabna biala bluzke marszczona na piersiach, ktora niezbyt pasowala do reszty stroju.
– Istotnie – odparl Milo. – Naprawde mi przykro, pani Rambo. Mam nadzieje, ze nie urazilismy jego godnosci wlasnej.
Kobieta rozesmiala sie niskim nosowym glosem.
– Leon zachowuje sie czasem jak primadonna. Trzymam go dla dekoracji. – Wyciagnela z pudelka bardzo dlugiego czarnego shermana i go zapalila. Zaciagnela sie, wypuscila chmure dymu i obserwowala, jak wznosi sie pod sufit. Kiedy dym rozproszyl sie calkowicie, kontynuowala: – Od razu udziele panom odpowiedzi na trzy glowne pytania. Po pierwsze: moje pracownice sa poslancami, nie kurwami. Po drugie: to, co moi ludzie robia w swoim wolnym czasie, pozostaje ich osobista sprawa. Po trzecie: tak, to jest moj ojciec i rozmawiamy przez telefon mniej wiecej raz w miesiacu.
– Nie jestem z obyczajowki – zauwazyl obojetnie Milo. – I nic mnie nie obchodzi, czy pani dziewuszki odstawiaja niewinne, czy bardziej pieprzne pokazy przed napalonymi starymi dziadami. Moze tylko ich kusza, a moze nie.
– Alez pan jest tolerancyjny – mruknela ironicznie.
– Jestem znany z tolerancji. Zyj i pozwol zyc innym.
– W takim razie, czego pan chce?
Podal jej swoja wizytowke.
– Wydzial zabojstw? – Uniosla brwi i dodala obojetnym tonem: – Kogo zamordowano?
– Moze nikogo, ale pare osob zniknelo bez sladu. Pewna rodzina spod meksykanskiej granicy. Dziewczyna pracowala dla pani. Nona Swope.
Kobieta zaciagnela sie gleboko i papieros intensywnie sie zajarzyl.
– Ach, Nona. Rudowlosa pieknosc. Jest podejrzana czy ofiara?
– Prosze powiedziec, co pani o niej wie – rzekl Milo i wyjal notes.
Jan Rambo otworzyla szuflade biurka, wziela z niej klucz, po czym wstala, poprawila spodnice i podeszla do szafki z aktami. Byla to kobieta bardzo niska – miala najwyzej sto piecdziesiat piec, sto piecdziesiat siedem centymetrow wzrostu.
– Pewnie dla wlasnego dobra powinnam z wami wspolpracowac, zgadza sie? – Wlozyla klucz do zamka szafki, przekrecila i wysunela wielka szuflade. – Jesli nie dam wam tych informacji, bede musiala dzwonic po prawnika?
– Tak brzmialby scenariusz Leona.
Stwierdzenie Mila ja rozbawilo.
– Leon to dobry ochroniarz. W porzadku – dodala, wyjmujac teczke – pokaze wam akta Nony. Nie mam nic do ukrycia, a ta dziewczyna niewiele dla mnie znaczy.
Ponownie usiadla za biurkiem i podala mojemu towarzyszowi teczke. Milo otworzyl ja, ja zas zajrzalem mu przez ramie. Pierwsza strone stanowil formularz podania o prace wypelniony chwiejnym pismem.
Pelne nazwisko Nony brzmialo Annona Blossom Swope. Dziewczyna wpisala dokladna date urodzenia, z ktorej wynikalo, ze niedawno skonczyla dwadziescia lat, oraz podala wymiary pasujace do mojego wspomnienia jej figury. Pod miejscem zamieszkania widnial adres: Bulwar Zachodzacego Slonca, Zachodnie Pediatryczne Centrum Medyczne; bez numeru telefonu.
Fotki z teczki – formatu dwadziescia na dwadziescia piec centymetrow – wykonano w biurze. Rozpoznalem skorzane meble. Nona prezentowala sie w roznych pozycjach, bardzo kuszacych zreszta. Fotografie byly czarnobiale, totez nie oddawaly dobrze jej karnacji, niemniej jednak dziewczyna miala w sobie cos, co wpadalo w oko.
Przerzucilismy je szybko. Nona w bikini; cienki paseczek nad biodrami na modle brazylijska. Nona w dzinsach i krociutkim podkoszulku; poniewaz nie miala stanika, jej sutki sterczaly pod materialem. Nona w prowokujacej pozycji na sofie. Kocica w przezroczystym neglizu; jej ciemne oczy wyraznie zachecaly: Przelec mnie.
Milo gwizdnal cicho. Poczulem mimowolne podniecenie.
– Niezla laska, co? – spytala Jan Rambo. – Mnostwo ich przeszlo przez te drzwi, ale Nona przebila wszystkie na glowe. Nazywalam ja „mala stokrotka”, poniewaz miala w sobie sporo dziewczecej naiwnosci. Mimo to dobrze wiedziala, czego chce.
– Kiedy wykonano te fotki? – spytal Milo.
– W dniu, w ktorym przyszla do mnie po raz pierwszy. Jakis tydzien temu. Skoro tylko ja ujrzalam, natychmiast zawolalam fotografa. Pstryknal zdjecia i wywolal jeszcze tego samego dnia. Uznalam None za dobra inwestycje.
– Co wlasciwie miala tu robic? – spytal.
– Wykonywac prace poslanca. Mamy kilka podstawowych numerow, ktore prezentuja nasze pary: doktor i pielegniarka, profesor i studentka, Adam i Ewa, niewolnik i jego pani albo odwrotnie. Niby nic nowego, ale przecietni klienci wybieraja je najchetniej. Facet wybiera uklad, my wysylamy parke. „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, panie Joe Smith. A oto prezencik od kumpli z wtorkowego pokera”. Potem odbywa sie pokaz. Wszystko jest calkowicie legalne. Moje aniolki zartuja sobie z klientem, ale bynajmniej nie naruszaja prawa.
– Ile kosztuje ten podarek od kumpli?
– Dwiescie dolarow. Szescdziesiat dzieli miedzy siebie parka dostawcow, po trzydziesci na lebka. Plus napiwki.
Dokonalem w pamieci szybkich obliczen. Pracujac na pol etatu, Nona mogla zarobic dziennie sto dolcow lub wiecej. Duze pieniadze dla wiejskiej dziewczyny.
– Co sie dzieje, jesli klient chce doplacic i zobaczyc cos wiecej? – spytalem.
Popatrzyla na mnie ostro.
– Wiedzialam, ze o to zapytacie. Powiedzialam juz, ze moi pracownicy w swoim wolnym czasie moga robic, co im sie zywnie podoba. A ich wolny czas rozpoczyna sie tuz po zakonczeniu skeczu. Lubi pan jazz?
– Bardzo – odparlem.
– Ja rowniez. Milesa, Coltraine’a czy Birda. Wie pan, skad bierze sie ich wielkosc? Poniewaz wspaniale potrafia improwizowac. Z tego tez wzgledu nigdy nikogo nie zniechecam do improwizacji.
Wyjela kolejnego papierosa i zapalila go od poprzedniego, ktory tlil sie jeszcze jej w ustach.
– Tylko na tym polegala praca Nony? Tak? – drazyl temat Milo. – Na odgrywaniu skeczy?
– Mogla dokonac znacznie wiecej. Mialam wobec niej wielkie plany. Filmy, rozkladowki do magazynow. – Skrzywila sie w usmiechu. – Dziewczyna byla chetna do wspolpracy. Zdejmowala ciuszki bez mrugniecia okiem. Ciekawe, ze tak wychowuje sie teraz panny na przygranicznym zadupiu. – Przesunela papierosa w krotkich pekatych palcach. – Tak, mialam wobec niej plany, lecz Nona popracowala tydzien, potem odwrocila sie na piecie i odeszla. Trzasnela drzwiami i juz jej nie bylo!
– Dokad mogla sie udac?
– Nie mam pojecia. Moja agencja nie jest rodzina zastepcza. To biznes. Nie gram tu roli mamusi. Ladne dziewczyny i chlopcy przychodza i odchodza… W naszym miescie mnostwo jest takich, ktorzy sadza, ze dzieki swojemu cialu zdobeda prawdziwe bogactwo. Niektorzy ucza sie szybciej niz inni. Wysoki poziom, to wysokie zarobki. A jednak – przyznala – ta mala ruda miala w sobie cos.