Niemal niedostrzegalnie skinal glowa.

– W takim razie prosze do nich zadzwonic. Westchnawszy teatralnie, wstal i wyszedl drzwiami prowadzacymi na tyly budynku. Zjawil sie minute pozniej.

– Nikogo tam nie ma.

– Ale ich samochod stoi.

– Nie znam sie na samochodach gosci. Chce pani pokoj, prosze bardzo. W przeciwnym razie niech mnie pani zostawi w spokoju.

– Zadzwon na policje, Beverly – podsunalem.

Facet nagle tak sie ozywil, jakby zazyl amfetamine.

– Po co nam policja? Chcecie narobic mi klopotow? Dlaczego?

– Nie bedzie zadnych klopotow – zapewnilem go. – Musimy tylko porozmawiac ze Swope’ami.

Bezradnie rozlozyl rece.

– Wyszli na spacer… Widzialem ich. Poszli tam. – Wskazal na wschod.

– Malo prawdopodobne. Maja ze soba chore dziecko. Odwrocilem sie do Beverly. – Widzialem telefon na stacji benzynowej za rogiem. Zglos to jako podejrzane znikniecie.

Ruszyla ku drzwiom.

Iranczyk podniosl lade i stanal obok nas.

– Czego chcecie? Dlaczego sciagacie na mnie klopoty?

– Niech pan poslucha – odezwalem sie. – Nie obchodzi mnie, co sie dzieje w innych domkach. Chcemy jedynie porozmawiac z rodzina zajmujaca pietnastke.

Wyciagnal pek kluczy z kieszeni.

– Chodzcie, udowodnie wam, ze ich tam nie ma. Ale potem odejdziecie, tak?

– W porzadku.

Mial na sobie workowate spodnie, ktore trzepotaly, gdy szedl przez asfalt. Mamrotal cos przy tym i pobrzekiwal kluczami.

Przekrecil klucz. Drzwi zaskrzypialy, gdy je otwieral. Weszlismy do srodka. Na widok pokoju recepcjonista zbladl, a Beverly wyszeptala: „O moj Boze”. Mnie tez ogarnelo przerazenie.

Pokoj byl maly, mroczny i kompletnie zdemolowany.

Ktos powyciagal rzeczy rodziny Swope’ow z trzech kartonowych walizek, ktore lezaly zgniecione na jednym z dwoch pojedynczych lozek. Ubrania i przedmioty osobistego uzytku walaly sie po calym pomieszczeniu: szampon, odzywka i plyny czyszczace wyciekly z peknietych butelek, znaczac lepkie szlaki na wytartym dywanie. Czesci kobiecej bielizny wisialy na statywie plastikowej lampy sciennej. Ksiazki i gazety podarto i porozrzucano niczym konfetti. Wszedzie znajdowaly sie puszki i pudelka po jedzeniu, ich zawartosc tworzyla na podlodze zakrzeple kopce. Pokoj smierdzial zgnilizna i stechlym powietrzem.

Dywanik obok lozka tez byl brudny. Widniala na nim ciemnobrazowa nieregularna plama szeroka na pietnascie centymetrow.

– Och, nie, tylko nie to – jeknela Beverly.

Zlapalem ja w ostatniej chwili, zeby nie upadla.

Nie trzeba szpitalnego doswiadczenia, zeby rozpoznac plame zaschnietej krwi.

Iranczyk zbladl. Bezglosnie poruszal szczekami.

– Chodzmy. – Chwycilem go za ramie i wyprowadzilem. – Teraz koniecznie trzeba powiadomic policje.

Znajomy funkcjonariusz policji moze sie czasami okazac niezwykle przydatny. Szczegolnie jesli jest to akurat twoj najlepszy przyjaciel. Zglaszajac zbrodnie, masz wowczas pewnosc, ze nie uzna cie za podejrzanego. Dalem sobie spokoj z numerem 911 i zadzwonilem pod wewnetrzny numer Mila. Byl akurat na zebraniu, ale tak dlugo naciskalem, az go wywolali.

– Detektyw Sturgis.

– Witaj Milo, mowi Alex.

– Czesc, stary. Wyrwales mnie z fascynujacego wykladu. Najwyrazniej zachodnia strona naszego pieknego miasta zmienila sie ostatnio w wielka wytwornie syntetycznych narkotykow. Wlasciwie nie rozumiem, co mam wspolnego z ta sprawa, ale jak tu przekonac przelozonych. No dobra, o co chodzi?

Opowiedzialem mu o motelowym pokoju i Milo natychmiast zmienil ton.

– Zostan tam i nie pozwol nikomu niczego ruszac. Wysylam ludzi. Pewnie pojedzie cala ekipa. Moze sie zrobic zbiegowisko, wiec zadbaj o swoja towarzyszke. Niech sie nie wystraszy. Uciekne jakos z tego zebrania i przyjade jak najszybciej. W razie klopotow powolaj sie na mnie. Mam nadzieje, ze nie zaczna sie wowczas jeszcze bardziej nad toba znecac.

Odlozylem sluchawke i wrocilem do Beverly. Popatrzyla na mnie otepialym wzrokiem w sposob typowy dla podroznikow, ktorym przytrafilo sie cos zlego w obcym kraju. Otoczylem ja ramieniem i posadzilem obok recepcjonisty, ktory mamrotal cos do siebie po persku.

Po drugiej stronie kontuaru stal ekspres do kawy. Podszedlem do niego i napelnilem trzy kubki. Iranczyk przyjal kawe z wdziecznoscia, chwycil kubek w obie dlonie i pil, glosno przelykajac. Beverly postawila swoj kubek na stole i dalej trwala w bezruchu. Ja saczylem kawe. Moglismy tylko czekac.

Piec minut pozniej dostrzeglismy pierwsze blyskajace swiatla radiowozow.

6

Z dwoch muskularnych policjantow w cywilu jeden byl blondwlosym bialym, drugi – czarnym jak wegiel Murzynem, ktory wygladal niczym fotograficzny negatyw partnera. Beverly i mnie zadali tylko kilka pytan, natomiast iranskiemu recepcjoniscie poswiecili znacznie wiecej czasu. Najwyrazniej poczuli do niego instynktowna niechec, ktora w sposob charakterystyczny dla policjantow z Los Angeles maskowali przesadna uprzejmoscia.

Wieksza czesc ich przesluchania miala oczywiscie zwiazek ze Swope’ami. Pytali, kiedy ich ostatnio widzial, jakie samochody wjezdzaly i wyjezdzaly z parkingu, kto wezwal policje. Gdyby wierzyc slowom recepcjonisty, motel stanowil oaze niewinnosci, a on sam nigdy nie mial do czynienia ze zlem.

Policjanci odgrodzili tasma teren wokol domku numer 15. Widok radiowozu na srodku parkingu wyraznie wzbudzil poploch – w wielu oknach zauwazylem poruszajace sie firanki. Policjanci rowniez to dostrzegli i zartowali, ze warto wezwac obyczajowke.

Dwa kolejne czarnobiale samochody wjechaly na parking. Wysiadlo z nich czterech mundurowych, ktorzy przylaczyli sie do pierwszych dwoch. Po chwili dotarla furgonetka technikow i nieoznakowany brazowy matador.

Mezczyzna, ktory wysiadl z matadora, mial okolo trzydziestu pieciu lat, byl duzy, mocno zbudowany, ale poruszal sie lekko. Na twarzy mial slady dawnego tradziku. Krzaczaste brwi ocienialy zmeczone oczy o zaskakujaco jasnozielonej barwie. Jego czarne wlosy zostaly przyciete krotko z tylu i z bokow, natomiast byly znacznie dluzsze na czubku glowy na przekor wszelkim modom; grzywka opadala na czolo. Podobnie niemodnie prezentowaly sie jego baczki, siegajace az do platkow uszu, oraz jego stroj: zmieta sportowa, bawelniana, kraciasta marynarka w zbyt intensywnym odcieniu turkusu, granatowa koszula, szaroblekitny pasiasty krawat i jasnoniebieskie spodnie, ktore wisialy nad cholewami zamszowych kozaczkow.

– A ten to kto? – zdziwila sie Beverly.

– To jest wlasnie Milo.

– Twoj przyjaciel… – Byla wyraznie zaklopotana.

Milo naradzil sie z mundurowymi, potem wyjal notes i olowek, przestapil tasme zawieszona przy wejsciu do domku numer 15 i wszedl do srodka. Zostal tam przez jakis czas. Gdy wyszedl, robil notatki.

Duzymi krokami skierowal sie do recepcji. Spotkalismy sie przy drzwiach.

– Witaj, Alex. – Jego wielka, miekka dlon wrecz pochlonela moja. – Straszny balagan… tam w srodku. Tak naprawde jeszcze nie wiem, jak nazwac to, co zobaczylem.

Dostrzegl Beverly, podszedl i sie przedstawil.

– Jesli bedzie sie pani trzymac tego faceta – wskazal na mnie – z pewnoscia wpakuje pania w klopoty.

– Zauwazylam.

– Spieszy sie pani? – spytal.

– Nie wracam juz do szpitala – odparla. – Na dzis mam zaplanowany tylko jogging o pietnastej trzydziesci.

– Jogging? Stymulacje sercowo-naczyniowa? Tak, tak, tez probowalem biegac, ale zaczelo mnie kluc w piersiach, a przed oczyma zatanczyly mi wizje jawnie zapewniajace mnie o mojej smiertelnosci.

Usmiechnela sie zaklopotana. Nie wiedziala, co odpowiedziec. Nie podejrzewala nawet, jak wspaniale jest czasem miec Mila obok siebie… z bardzo wielu powodow…

– Prosze sie nie martwic, nie zepsujemy pani harmonogramu dnia. Chcialem tylko wiedziec, czy moze pani poczekac do czasu, az przeslucham pana… – zajrzal do notesu – Fahrizbadeha. To nie powinno potrwac dlugo.

– Poczekam.

Wyprowadzil recepcjoniste na zewnatrz. Poszli razem do pietnastki. Beverly i ja siedzielismy w milczeniu.

– Okropne – wydukala w koncu. – Ten pokoj. Tyle krwi.

– Siedziala sztywno na krzesle i sciskala kolana.

– Moze chlopcu nic nie jest – powiedzialem bez wiekszego przekonania.

– Mam nadzieje, ze masz racje.

Po chwili Milo wrocil z Iranczykiem, ktory, nie patrzac na nas, wszedl za lade, po czym zniknal na zapleczu.

– Bardzo malo spostrzegawczy facet – podsumowal Milo.

– Ale sadze, ze byl szczery. Mniej wiecej. Najwyrazniej ten motelik nalezy do jego szwagra. On sam studiuje wieczorowo zarzadzanie i pracuje tutaj, zamiast sie wysypiac. – Popatrzyl na Beverly. – Co moze pani powiedziec o tych Swope’ach?

Opowiedziala z grubsza to, co uslyszalem od niej na pododdziale modulow sterylnych.

– Interesujace – zastanowil sie, gryzac olowek. – Wiec moze o to chodzi. Rodzice w pospiechu zabrali dziecko z miasta, co wcale nie jest przestepstwem, poki szpital nie poda ich do sadu. Do koncepcji wyjazdu nie pasuje mi tylko samochod. Na pewno by go tu nie zostawili. Mam tez druga hipoteze: czlonkowie sekty zalatwili cala sprawe za przyzwoleniem rodzicow. To rowniez nie jest zbrodnia. Jesli jednak tego pozwolenia nie uzyskali, mamy do czynienia z prymitywnym porwaniem.

Вы читаете Test krwi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату