– Skoro tak mowisz. – Popatrzyl z powatpiewaniem. – Niezbyt mi pomogla w sprawie Swope’ow.

– Mnie rowniez moze sie nie powiesc, Raoul.

– Ty to co innego. Myslisz jak naukowiec, a rownoczesnie potrafisz nawiazac kontakt z pacjentami. Posiadasz rzadka kombinacje roznych cech, przyjacielu, i wlasnie dlatego cie wybralem.

Prawde mowiac, nigdy mnie nie wybieral, ale nie podjalem tematu. Moze po prostu zapomnial o poczatkach naszej wspolpracy.

Wiele lat temu Melendez-Lynch otrzymal rzadowa dotacje na badanie medycznych aspektow odosobnienia chorych na raka dzieci w sterylnym srodowisku. Owe „srodowiska” przybyly do szpitala z NASA i byly plastikowymi modulami uzywanymi do kwarantanny astronautow powracajacych z wypraw kosmicznych w celu ochrony przed zainfekowaniem reszty spoleczenstwa kosmicznymi bakteriami. Moduly byly stale filtrowane powietrzem. Rownomierny przeplyw byl niezwykle wazny, poniewaz nie dopuszczal do powstania obszarow, w ktorych zbieralyby sie i rozmnazaly zarazki.

Znaczenie skutecznej ochrony chorych na raka przed mikrobami bylo oczywiste dla kazdego, kto choc troche rozumial zasady chemioterapii, bowiem wiele lekow uzywanych do zabijania nowotworow niszczylo takze uklad immunologiczny organizmu. Rownie duza liczba pacjentow umierala w trakcie kuracji zarowno z powodu infekcji, jak i samej choroby.

Raoul mial jako naukowiec doskonala reputacje, totez rzad chetnie przyslal mu cztery moduly i przekazal do dyspozycji mnostwo pieniedzy. A on natychmiast stworzyl minioddzial i laboratorium, podzielil chore dzieci na dwie grupy: eksperymentalna i kontrolna; te drugie leczono w normalnych salach szpitalnych konwencjonalnymi metodami, uzywajac w celu izolacji masek i fartuchow. Zatrudnil mikrobiologow, ktorzy monitorowali poziom zarazkow. Zalatwil sobie dostep do komputera w Kalifornijskim Centrum Techniki, gdzie analizowal dane.

Wtedy ktos zwrocil uwage na ewentualne szkody psychologiczne.

Raoul wysmial ryzyko, jednak ludzie z eksperymentalnego zespolu medycznego zaczeli miec watpliwosci, zwlaszcza ze doswiadczeniu poddawano bardzo male dzieci, nawet dwuletnie. Miesiace w plastikowym pokoju, podczas ktorych skora dziecka nie miala zadnego kontaktu ze skora innych ludzi, oddzielenie od normalnych zyciowych czynnosci… „Srodowisko” z pewnoscia pelnilo funkcje ochronna, lecz rowniez moglo sie okazac szkodliwe. Tak czy owak, wiekszosc lekarzy uwazala, ze eksperymentowi nalezy sie dobrze przyjrzec.

W owym czasie bylem psychologiem stazysta i otrzymalem te prace tylko dlatego, ze zaden inny terapeuta nie chcial miec nic wspolnego z nowotworami. Poza tym nikt nie mial ochoty wspolpracowac z Raoulem Melendezem-Lynchem.

Uznalem to za okazje do przeprowadzenia fascynujacych badan i zapobiezenia katastrofie w sferze emocjonalnej malych pacjentow. Gdy po raz pierwszy spotkalem Raoula i zaczalem mu mowic o swoich pomyslach, obrzucil mnie lekcewazacym spojrzeniem i wrocil do lektury egzemplarza „New England Journal”.

Gdy skonczylem mowic, podniosl na mnie wzrok i oswiadczyl:

– Przypuszczam, ze bedziesz potrzebowal osobnego gabinetu.

Poczatek wspolpracy byl nie najlepszy, lecz z czasem Melendez-Lynch docenil znaczenie konsultacji psychologicznej. Wiercilem mu dziure w brzuchu, by stworzyc prawdziwy oddzial. Chcialem, by kazdy modul mial dostep do okna. Tak dlugo marudzilem, az Raoul uzyskal fundusze na pelnoetatowa przedszkolanke oraz pracownika spolecznego, ktory zajmowal sie rodzinami. Dostalem tez spory limit godzin na rejestracje oraz analize komputerowa danych psychologicznych. W koncu moja dzialalnosc sie oplacila. Inne szpitale musialy zrezygnowac z izolacji pacjentow ze wzgledu na problemy psychologiczne, natomiast nasze dzieci calkiem dobrze znosily te osobliwa kuracje. Zebralem stosy danych i opublikowalem wiele artykulow oraz monografie psychologicznych skutkow terapii (Melendez-Lynch wystepowal jako wspolautor). Srodowisko lekarskie zaczelo poswiecac wiecej uwagi wynikom badan psychologicznych niz artykulom stricte medycznym i w ciagu trzech lat Raoul zmienil sie w entuzjastycznego zwolennika opieki psychologicznej, stal sie nieco bardziej… ludzki.

Zaprzyjaznilismy sie, chociaz nie byla to przyjazn zbyt gleboka. Czasami rozmawialismy o jego dziecinstwie. Jego rodzina, pochodzaca z Argentyny, uciekla z Hawany lodzia rybacka, gdy Castro znacjonalizowal ich plantacje i wieksza czesc majatku. Okazalo sie, ze wujowie Raoula i wiekszosc kuzynow ukonczyli studia medyczne, a niektorzy nawet uzyskali tytul profesorski. (Wszyscy byli dystyngowanymi dzentelmenami poza kuzynem Ernestem, ktory okazal sie „komunistyczna swinia”. Rowniez byl lekarzem, ale porzucil rodzine i swoj zawod, stajac sie radykalem, morderca. Mimo ze „tysiace glupcow” czcilo go jako Che Guevare, dla Raoula pozostal „nikczemnym kuzynem Ernestem”, czarna owca rodziny).

Choc Melendez-Lynch odnosil wspaniale sukcesy na polu zawodowym, jego zycie osobiste stanowilo prawdziwa kleske. Fascynowal kobiety, lecz tylko do czasu, gdyz w koncu kazda z nich odstreczal jego obsesyjny charakter. Cztery kobiety zaryzykowaly malzenstwo i wytrwaly w nim przez jakis czas; Raoul splodzil jedenascioro dzieci. Wiekszosci z nich nigdy nie widzial.

Skomplikowany i trudny czlowiek.

Teraz siedzial na plastikowym krzesle w ponurym biurze i probowal udawac macho, mimo ze z bolu pekala mu glowa.

– Chcialbym sie spotkac z tym chlopcem – odezwalem sie.

– Oczywiscie. Jesli masz ochote, moge cie przedstawic natychmiast.

Gdy wstawal, do pomieszczenia weszla Beverly Lucas.

– Dzien dobry, panowie – powiedziala. – Alex… Jak milo cie widziec.

– Czesc, Bev.

Podnioslem sie i na moment przytulilem ja do siebie.

Wygladala dobrze, chociaz wydawala sie znacznie szczuplejsza, niz pamietalem. Przed laty znalem ja jako wesola, pelna entuzjazmu i chyba jeszcze erotycznie nierozbudzona praktykantke. W szkole sredniej byla zapewne pulchniutka. Teraz dobiegala trzydziestki i z beztroskiej dziewczyny zamienila sie w dojrzala kobiete. Byla drobna i ladna, miala zarozowione policzki i wlosy w kolorze slomy, zakrecone w dlugie miekkie loki. Na okraglej, nietknietej przez makijaz twarzy zwracaly uwage piekne orzechowe oczy o ksztalcie spodeczkow. Nie nosila bizuterii, ubrana byla prosto – w dluga do kolan granatowa spodnice, kraciasta blekitno-czerwona bluzke z krotkimi rekawami, zwykle mokasyny. Wielka torebke delikatnie postawila na biurku.

– Zeszczuplalas – zauwazylem.

– Biegam na dlugie dystanse.

– Imponujace hobby.

– Bieganie pomaga mi sie skupic. – Usiadla na krawedzi biurka. – Co cie do nas sprowadza po tylu latach?

– Raoul prosil mnie o pomoc w sprawie Swope’ow.

Nagle spowazniala, jakby przybylo jej kilka lat. Z wymuszona uprzejmoscia mruknela:

– Powodzenia.

Raoul wstal i zaczal tlumaczyc.

– Alex Delaware jest ekspertem w dziedzinie psychospolecznej opieki nad dziecmi z nowotworami zlosliwymi…

– Raoul – przerwalem mu – moze niech Beverly wprowadzi mnie w te sprawe. Nie musisz marnowac swojego cennego czasu.

Popatrzyl na zegarek.

– Tak. Rzeczywiscie. Przekazesz mu – zwrocil sie do Beverly – najdrobniejsze szczegoly, dobrze?

– Oczywiscie, panie doktorze – odparla z przekasem.

– Mam cie przedstawic Woody’emu?

– Nie trudz sie, Raoul. Beverly na pewno ze wszystkim sobie poradzi.

Spojrzal na nia, a potem ponownie na zegarek.

– No dobrze, ide. Zadzwon, jesli bedziesz mnie potrzebowal.

Zdjal z szyi stetoskop i odszedl, machajac nim.

– Przepraszam – powiedzialem, gdy zostalismy sami. – Nie przejmuj sie, Raoul to straszny dupek. Jestes juz druga osoba, ktora dzis rano zdenerwowal.

– Bedzie ich znacznie wiecej przed zachodem slonca. Kim byla pierwsza?

– Nona Swope.

– Ach, panna Swope. Obrazona na caly swiat.

– Pewnie sytuacja jest dla niej trudna – stwierdzilem.

– Niewatpliwie – zgodzila sie Beverly. – Sadze jednak, ze stala sie taka panna duzo wczesniej, zanim jej brat zachorowal. Probowalam nawiazac z nia jakis kontakt… z cala rodzina… Niestety, nie otworzyli sie przede mna. Oczywiscie – dodala z gorycza – tobie sie to uda.

– Bev, nie jestem cudotworca. Raoul nie wspominal o wczesniejszych probach… A ja tylko chcialem oddac przyjacielowi przysluge. Rozumiesz?

– Powinienes lepiej wybierac przyjaciol…

Nie odpowiedzialem, czekalem, az przemysli sobie wlasne slowa.

Moja metoda zadzialala.

– Ojej, Alex, przepraszam. Ale z Raoulem nie sposob pracowac, zupelnie nie dostrzega staran innych, wpada w zlosc, gdy cos idzie nie po jego mysli. Zlozylam podanie o przeniesienie, ale poki nie znajda frajera na moje miejsce, nie wypuszcza mnie stad.

– Nikt nie jest w stanie wykonywac tego typu pracy przez dluzszy czas – zauwazylem.

– Doskonale o tym wiem! Zycie jest zbyt krotkie. Dlatego zaczelam biegac. Przychodze do domu kompletnie wypalona, wyprana z emocji… Dopiero po paru godzinach joggingu zaczynam na nowo egzystowac.

– Wygladasz swietnie.

– Tak? Zaczelam sie juz martwic, ze zbytnio schudlam. Ostatnio stracilam apetyt… Och, cholera, za bardzo sie skupiam na sobie. A przeciez otaczaja mnie ludzie, ktorzy maja prawdziwe klopoty.

– Czlowiek powinien o siebie dbac.

– Staram sie tak wlasnie myslec. – Usmiechnela sie i wyjela notes. – Przypuszczam, ze oczekujesz psychospolecznej opinii na temat Swope’ow.

– Przydalaby sie.

– Coz, zacznijmy od tego, ze to sa bardzo dziwni ludzie. Matka nigdy sie nie odzywa, ojciec mowi przez caly czas, a siostra chlopca szczerze nienawidzi rodzicow.

– Skad o tym wiesz?

– Widze, jak na nich patrzy. Dziewczyna rzadko bywa w szpitalu, a gdy juz przyjdzie, pozornie nie poswieca Woody’emu szczegolnej uwagi. Wpada o dziwnych godzinach: pozno w nocy albo bardzo wczesnie rano. Pielegniarki z nocnego dyzuru mowia, ze przewaznie tylko siedzi i patrzy na chlopca. Zreszta on wtedy i tak zazwyczaj spi. Raz na jakis czas Nona wchodzi do modulu i czyta dziecku ksiazke. Jej ojciec rowniez niewiele zajmuje sie malcem. Lubi poflirtowac z pielegniarkami i stale sie wymadrza, jakby pozjadal wszystkie rozumy.

– Raoul mowil to samo.

– Czasem udaje mu sie cos zauwazyc. – Zasmiala sie zlosliwie. – Mowiac powaznie, Swope to osobliwy facet. Wielki, siwowlosy, z brzuchem piwosza i mala brodka. Z wygladu przypomina ostrzyzonego Buffalo Billa, a zachowuje sie, jakby byl kompletnie pozbawiony uczuc… Podejrzewam, ze mozemy miec do czynienia z odrzuceniem dziecka. Widzialam tu wiele podobnych przypadkow, jednakze Swope przekracza wszelkie granice. U jego syna rozpoznano nowotwor, a on smieje sie i zartuje z pielegniarkami. Opowiada o swoim sadzie, zarzuca rozmowcow ogrodniczymi terminami. Wiesz, co moze sie przydarzyc czlowiekowi, ktory tak sie zachowuje?

– Wiem, moze sie nagle zalamac.

– Wlasnie. Ni z tego, ni z owego uswiadomi sobie sytuacje i lups! Wpadnie w depresje.

Вы читаете Test krwi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату