– To naprawde pasjonujaca praca – zrobil krotka pauze, po czym spytal: – A co u ciebie, stary przyjacielu? Jak sie miewasz?
– Swietnie, a ty?
Zachichotal.
– Jest dwudziesta pierwsza czterdziesci trzy, a ja jeszcze nie skonczylem papierkowej roboty z kartami pacjentow. Wysnuj z tego wnioski na temat mojego samopoczucia.
– Och, daj spokoj, kochasz te robote.
– Tak, rzeczywiscie ja kocham. Jak mnie nazwales przed laty? Klasycznym przedstawicielem osobowosci typu A?
– A plus.
– Zapewne umre na zawal z przepracowania, ale za nic nie porzuce papierkowej roboty!
Tylko czesciowo byl to zart. Ojciec Raoula, dziekan Akademii Medycznej w Hawanie jeszcze przed rzadami Castro, upadl na korcie tenisowym i zmarl w wieku czterdziestu osmiu lat. Moj przyjaciel mial teraz o piec lat mniej, a odziedziczyl po ojcu zarowno sklonnosc do szalonego trybu zycia, jak i niektore kiepskie geny. Kiedys staralem sie go namowic do spokojniejszego zycia, lecz szybko sie poddalem. Jesli cztery nieudane malzenstwa nie wyleczyly go z pracoholizmu, coz… nikt mu nie pomoze.
– Niechybnie dostaniesz Nagrode Nobla – oswiadczylem.
– I cala pojdzie na alimenty! – Najwyrazniej uznal swoje stwierdzenie za niesamowicie zabawne, dlugo bowiem rechotal. Wreszcie sie uspokoil. – Chce cie prosic o przysluge, Alex powiedzial. – Pewna rodzina sprawia mi klopoty… Rodzice nie chca sie zgodzic na kuracje syna… Pomyslalem, ze moglbys z nimi porozmawiac.
– Pochlebiasz mi, ale co sie stalo z twoim personelem?
– Moj personel narobil tylko balaganu – odparl szczerze wkurzony. – Alex, wiesz, ile mam dla ciebie szacunku…
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego porzuciles tak wspaniale zapowiadajaca sie kariere, ale to twoja sprawa. Ludzie, ktorych przysyla mi opieka spoleczna, to zwyczajni amatorzy. Tak, drogi przyjacielu, zwykli amatorzy. Romantyczni idealisci, ktorzy sadza, ze zbawia moich pacjentow i swiat. Wiekszosc psychologow nie chce miec z nami nic wspolnego. Boorstin na przyklad cierpi na chorobliwy lek przed smiercia i przeraza go samo slowo „rak”.
– Brak efektow, prawda?
– Tak, przez ostatnie piec lat niestety nic sie nie zmienilo, a jesli juz, to raczej na gorsze. Powoli zaczynam rozgladac sie za inna praca. W ubieglym tygodniu zaoferowano mi niezle stanowisko. Szpital w Miami. Szef personelu medycznego. Wiecej pieniedzy i tytul profesorski.
– Rozwazyles to?
– Na razie nie. Sadze, ze nie mialbym tam mozliwosci prowadzenia badan. Podejrzewam nawet, ze chca mnie zatrudnic z powodu mojej znajomosci hiszpanskiego, a nie dlatego, ze jestem takim geniuszem. Tak czy owak, zastanow sie nad udzieleniem pomocy swojemu staremu wydzialowi. Oficjalnie nadal figurujesz w naszych aktach jako konsultant.
– Szczerze mowiac, od dluzszego czasu nie przyjmuje zadnych spraw terapeutycznych.
– Tak, tak, zdaje sobie z tego sprawe – mruknal niecierpliwie – tyle ze tu nie chodzi o terapie. Nazwalbym ten przypadek raczej krotkoterminowa wspolpraca doradcza. Nie mysl, ze biore cie na litosc, lecz chodzi o zycie pewnego malego chorego chlopca.
– Wlasciwie… co miales na mysli, mowiac, ze rodzice nie chca sie zgodzic na kuracje?
– Sprawa jest zbyt skomplikowana na rozmowe telefoniczna. Nie chce byc niegrzeczny, ale musze wracac do laboratorium i sprawdzic, jak sobie radzi Helen. Badamy wlasnie in vitro nowotwor watroby, ktory zaczyna sie rozprzestrzeniac na tkanke plucna. Wymaga to dokladnosci, skupienia, ustawicznej czujnosci. Pomowmy o sprawie chlopca jutro… O dziewiatej w moim biurze, dobrze? Zamowie sniadanie i sporzadzimy odpowiednia umowe. Oczywiscie zaplacimy za twoj czas.
– W porzadku, przyjade.
– Doskonale. – Bez zbednych slow sie rozlaczyl.
Zakonczywszy rozmowe z Melendezem-Lynchem, odlozylem sluchawke, rozejrzalem sie po pomieszczeniu i westchnalem ciezko, zastanawiajac sie nad wieloscia rodzajow szalenstwa.
3
Zachodnie Centrum Pediatryczne miesci sie w centrum Hollywood, w niegdys bardzo dobrej dzielnicy, obecnie zamieszkanej przez cpunow, dziwki, striptizerki, dilerow narkotykowych i wszelkiego typu obibokow. „Pracujace dziewczyny” wczesnie dzis wstaly i gdy jechalem Bulwarem Zachodzacego Slonca, ubrane w kuse podkoszulki i obcisle szorty podchodzily na skrzyzowaniach do drzwiczek mojego seville’a, prezac lubieznie polnagie ciala i kuszaco pogwizdujac. Prostytutki stanowily rownie nieodlaczna czesc Hollywood jak mosiezne gwiazdy wtopione w chodniki i moglbym przysiac, ze niektore z tych krzykliwie umalowanych twarzy widzialem w tej okolicy juz przed trzema laty. Uliczne dziwki wyraznie dzielily sie na dwie kategorie. Jedna stanowily smagle uciekinierki z Bakersfield, Fresno i okolicznych farm, druga – chude, dlugonogie, zmeczone zyciem czarnoskore dziewczyny z poludniowej czesci centrum Los Angeles. Wszystkie najwidoczniej stawialy sobie za punkt honoru rozpoczecie pracy za kwadrans osma. Gdyby inni mieszkancy hrabstwa byli tak pracowici, Japonczycy nie mieliby z nami szans.
Nagle wylonil sie przede mna szpital – wielki ogrodzony teren ze starymi budynkami z ciemnego kamienia i z jedna nowsza konstrukcja z betonu i szkla. Zostawilem samochod na parkingu dla lekarzy i wszedlem do nowoczesnego gmachu o nazwie Prinzley Pavilion.
Oddzial Onkologii miescil sie na piatym pietrze. Gabinety lekarskie rozmieszczono obok siebie w korytarzach o ksztalcie podkowy; posrodku znajdowala sie czesc administracyjna. Jako kierownik oddzialu Raoul mial cztery razy tyle przestrzeni co kazdy z pozostalych onkologow i sporo prywatnosci, gdyz jego biuro zajmowalo koniec korytarza odgrodzony podwojnymi szklanymi drzwiami. Przeszedlem przez nie i trafilem do czesci recepcyjnej. Poniewaz nigdzie nie dostrzeglem recepcjonistki, ruszylem dalej przed siebie i wreszcie dotarlem do drzwi biura Raoula. Byly oznaczone napisem: „Obcym wstep wzbroniony”, mimo to otworzylem je i wszedlem do srodka.
Raoul moglby miec prawdziwie dyrektorski apartament, urzadzil tu jednak laboratorium; na biuro pozostala mu zaledwie klitka trzy na trzy i pol metra. Pokoj wygladal tak, jak go zapamietalem – biurko zarzucone ogromnymi stertami korespondencji, czasopism i pozostawionych bez odpowiedzi wiadomosci (wszystkie uporzadkowane i starannie ulozone). Ksiazki nie miescily sie w wysokiej od podlogi po sufit biblioteczce, totez czesc lezala obok niej w stosach. Za biurkiem wisialy splowiale bezowe zaslonki, ktore zakrywaly wychodzace na wzgorza jedyne okno.
Znalem ten widok az nazbyt dobrze, gdyz duzo czasu w Zachodnim Centrum Pediatrycznym zmarnowalem na wpatrywanie sie w nadgryzione przez zab czasu litery napisu: „Hollywood”. Najczesciej czekalem, az Raoul zjawi sie wreszcie na kolejnym zebraniu, ktore sam wczesniej zaplanowal, lecz o ktorym jak zwykle zapomnial. Albo tracilem cierpliwosc podczas jego niekonczacych sie zamiejscowych rozmow telefonicznych.
Teraz rozejrzalem sie w poszukiwaniu jakichs sladow jego bytnosci i znalazlem styropianowy kubek na wpol wypelniony zimna kawa oraz kremowa jedwabna marynarke troskliwie powieszona na oparciu krzesla przy biurku. Zastukalem do drzwi prowadzacych do laboratorium. Nie uslyszalem odpowiedzi, a drzwi byly zamkniete na klucz. Odsunalem zaslonki, odczekalem chwile i wyslalem Raoulowi informacje na pager, ale nie oddzwonil. Moj zegarek wskazywal dziesiec minut po dziewiatej. Odkrylem, ze odzywaja we mnie stare uczucia – niecierpliwosc i rozdraznienie.
Postanowilem poczekac jeszcze kwadrans, a pozniej wyjsc. Dosc sie juz w zyciu na niego naczekalem.
Raoul wpadl do biura dziewiecdziesiat sekund przed wyznaczonym przeze mnie ostatecznym terminem.
– Alex! – Energicznie potrzasnal moja reka. – Dziekuje, ze przyszedles!
Postarzal sie. Brzuch urosl mu do sporych rozmiarow pilki, ktora opinala zapieta na wszystkie guziki koszula. Resztki wlosow na wierzcholku glowy zniknely juz i tylko ciemne kedziory nad uszami zdobily wysoka i blyszczaca czaszke. Gesty was, niegdys hebanowy, poszarzal od siwizny. Tylko oczy przypominajace ziarenka kawy stale sie zywo poruszaly, sugerujac wieczna mlodosc i niespozyta energie ich wlasciciela. Raoul byl niewysokim przysadzistym mezczyzna i chociaz ubieral sie starannie, nie zamierzal tuszowac zbytnich kraglosci. Tego ranka wlozyl bladorozowa koszule, czarny krawat w rozowe zegary i kremowe spodnie, ktore pasowaly do przewieszonej przez krzeslo marynarki. Na nogach mial jasnobrazowe mokasyny o ostrych noskach, wypolerowane do polysku. Dlugi bialy fartuch Raoula byl wykrochmalony i nieskazitelnie czysty, ale o rozmiar za duzy. Na szyi Melendez-Lynch zawiesil sobie stetoskop, a w kieszenie fartucha wsunal tyle olowkow i papierow, ze az obwisly.
– Dzien dobry, Raoul.
– Jadles juz sniadanie? – Odwrocil sie do mnie tylem i niczym slepiec przesunal grubymi palcami po zawalajacych biurko papierzyskach.
– Nie, powiedziales, ze sam…
– Moze zejdziemy do stolowki dla lekarzy? Oczywiscie oddzial zaplaci za twoj posilek.
– Brzmi zachecajaco – westchnalem.
– Doskonale, doskonale. – Poklepal sie po kieszeniach, przeszukal je, w koncu wymamrotal jakies przeklenstwo po hiszpansku. – Wykonam jeszcze tylko kilka telefonow, a zaraz potem pojdziemy…
– Mam malo czasu. Byloby dobrze, gdybysmy poszli juz teraz.
Odwrocil sie i popatrzyl na mnie z ogromnym zaskoczeniem.
– Co takiego? Och tak, oczywiscie. Juz idziemy. Rzucil jeszcze okiem na biurko, zlapal najnowszy egzemplarz magazynu medycznego „Krew” i wyszlismy.
Chociaz mialem nogi dluzsze od jego o dobre dziesiec centymetrow, musialem niemal biec, by za nim nadazyc. Pedzilismy przez szklany korytarz, ktory laczyl Prinzley Pavilion z glownym budynkiem. A poniewaz moj towarzysz gadal podczas drogi jak najety, nie moglem odstac od niego ani o metr.
– Nazywaja sie Swope. – Przeliterowal mi nazwisko. – Chlopiec ma na imie Heywood, zdrobniale mowia na niego Woody. Piec lat. Zlokalizowany nowotwor ukladu limfatycznego, choc nie jest to choroba Hodgkina. Poczatkowo zostal zaatakowany tylko jeden z bocznych wezlow chlonnych. Skaning metastazy byl bardzo piekny… to znaczy calkowicie zrozumialy. Histologia nielimfoblastyczna, czyli korzystna, poniewaz znamy wlasciwa kuracje…
Dotarlismy do windy. Raoul zasapal sie, poluznial krawat. Drzwi rozsunely sie i wsiedlismy, zjezdzajac na parter w milczeniu. Moj towarzysz nie potrafil ani przez chwile stac nieruchomo: stukal palcami o scianke windy, gladzil wasy, bawil sie dlugopisem, wlaczajac go i wylaczajac.
Korytarz na parterze byl – jak zwykle – pelen lekarzy, pielegniarek, technikow i pacjentow. Panowal tu straszny halas. Melendez-Lynch znowu zaczal mowic, lecz dotknalem jego ramienia i krzyknalem mu prosto do ucha, ze go nie slysze. Skinal glowa i jeszcze szybciej pognal naprzod. Minelismy kafeterie i weszlismy do kiepsko oswietlonej, lecz calkiem porzadnej stolowki dla lekarzy.
Grupa chirurgow i stazystow siedziala przy okraglym stoliku. Wszyscy ubrani byli w zielone operacyjne uniformy. Jedli lub palili, czepki zwisaly im na piersiach jak sliniaki. Poza nimi nie bylo tu nikogo.
Raoul poprowadzil mnie do naroznego stolika, skinal na kelnerke i rozlozyl na kolanach plocienna serwetke. Wzial do reki pojemnik ze slodzikiem i odwracal go to w jedna, to w druga strone. Proszek przesypywal sie z cichym szmerem niczym piasek w klepsydrze. Moj towarzysz powtorzyl ten gest kilka razy, po czym podjal temat, przerywajac jedynie na chwile, by zlozyc zamowienie.
– Pamietasz protokol COMP?
– Jak przez mgle. Cyklofosfamid… metotreksat i prednizon, prawda? Zapomnialem, co oznacza O.
– Bardzo dobrze. O to onkowin. Udoskonalilismy ten protokol specjalnie dla przypadkow niebedacych choroba Hodgkina. Dziala cuda, kiedy polaczymy leki z naswietlaniem. Osiemdziesiat jeden procent pacjentow przezywa trzy lata bez nawrotu. Tak wyglada krajowa statystyka… Jesli chodzi o moich pacjentow, procent jest jeszcze wyzszy: ponad dziewiecdziesiat przypadkow wyleczen na