Nastepna salwa. Werbel pociskow, brzek tluczonego szkla. Krzyk bolu. Przyprawiajacy o mdlosci gluchy dzwiek, jakby melon pekal pod mlotem kowalskim. Warkot zapuszczanego silnika. Pisk opon gwaltownie startujacego samochodu.
Potem cisza.
Doczolgalem sie do telefonu. Zadzwonilem na policje. Spytalem o Mila. Mial wolne.
– A wiec chce mowic z Delem Hardym.
Czarny detektyw podniosl sluchawke. Opowiedzialem mu o koszmarze, ktory przemienil sie w rzeczywistosc.
Odparl, ze zadzwoni do Mila i natychmiast przyjada.
Kilka minut pozniej cala doline wypelnilo zawodzenie syren, przypominajacych rozszalale puzony.
Wlozylem szlafrok i wyszedlem na zewnatrz.
Sekwojowe deski na froncie domu byly podziurawione jak durszlak. Zniknela tez szyba z jednego okna.
Poczulem zapach benzyny.
Na tarasie staly trzy otwarte kanistry. Wcisniete w otwory szmaty przypominaly wielkie knoty. Mokre slady stop prowadzily do krawedzi podestu. Spojrzalem ponad porecza.
Jakis mezczyzna lezal w japonskim ogrodzie. Nieruchomo, twarza w dol.
Zeskoczylem akurat wtedy, gdy pojawili sie dwaj detektywi: czarny i bialy. Poszedlem boso do ogrodu, w rozpalonych goraczka stopach czujac lodowate zimno. Krzyknalem. Mezczyzna nie odpowiedzial.
To byl Richard Moody.
Pol jego twarzy zniknelo; pozostalo z niej jedynie cos, co przypominalo krwawy ochlap. Albo – mowiac bardziej precyzyjnie – rybia karme, poniewaz glowa Moody’ego tkwila zatopiona w moim stawie i
Poczulem mdlosci. Probowalem przegonic ryby, machajac rekoma, lecz odnioslem wrecz przeciwny skutek, bowiem moj widok kojarzyl im sie z karmieniem. Rytmicznie otwieraly i zamykaly pyszczki. Duzy czarno-zloty karp wyskoczyl z wody, starajac sie uszczknac wiekszy kes. Moglbym przysiac, ze usmiechnal sie do mnie wasatymi wargami.
Ktos nagle stanal u mojego boku. Az podskoczylem zaskoczony.
– Spokojnie, Alex.
– Milo!
Wygladal, jakby dopiero co wstal z lozka. Mial jakas wiatrowke, pod nia zolta koszulke polo firmy HangTen i dzinsy.
Jego wlosy byly rozczochrane, a zielone oczy blyszczaly w ksiezycowej poswiacie.
– Chodz. – Wzial mnie za lokiec. – Wejdzmy na gore. Napijemy sie czegos, a potem opowiesz mi dokladnie, co sie zdarzylo.
Kiedy ekipa techniczna zabezpieczala miejsce zbrodni, usiadlem na mojej starej skorzanej sofie i napilem sie whisky Chivas.
Powoli zaczynalem sobie uswiadamiac, ze nadal jestem chory, przemarzniety i oslabiony. Szkocka splynela cieplo i gladko do zoladka. Naprzeciwko mnie siedzieli Milo i Del Hardy. Czarny detektyw jak zwykle prezentowal sie elegancko, w dopasowanym ciemnym garniturze, brzoskwiniowej koszuli, czarnym krawacie i wypolerowanych polbutach. Na nos wlozyl okulary i robil notatki.
– Na pierwszy rzut oka – oznajmil Milo – sprawa wyglada tak: Moody zaplanowal podpalenie twojego domu, ktos go sledzil, przylapal na goracym uczynku i zastrzelil. – Rozmyslal przez moment. – W tej rodzinie mielismy do czynienia z trojkatem, prawda? Jak ci sie podoba przyjaciel pani Moody w roli egzekutora?
– Niespecjalnie, nie wygladal mi na faceta zdolnego do zbrodni.
– Jego nazwisko – zazadal Hardy z gotowym olowkiem.
– Carlton Conley. Pracuje jako stolarz w Aurora Studios. On i Moody byli przyjaciolmi, zanim powstal… trojkat.
Hardy pisal.
– Czy wprowadzil sie do zony Moody’ego?
– Tak. Teraz… podobno wraz z nia i dziecmi przebywa na polnocy, w poblizu Davis. Za rada prawnika.
– Nazwisko prawnika?
– Malcolm J. Worthy. Beverly Hills.
– Lepiej do niego zadzwonmy – stwierdzil Milo. – Jesli Moody przygotowal sobie liste wrogow, prawnik figuruje na samym jej szczycie. Dowiedzmy sie o numer w Davis i sprawdzmy, czy cos tam sie wydarzylo… Zreszta dawna zone zmarlego i tak trzeba powiadomic. Niech miejscowi ja poinformuja i zwroca uwage na jej reakcje. Ciekawe, czy bedzie zaskoczona nowina. Zadzwon tez do sedzi. Czy ktos jeszcze przychodzi ci do glowy?
– Tak, w sprawe wplatany byl jeszcze jeden psycholog. Doktor Lawrence Daschoff. Mieszka w Brentwood, ale gabinet ma w Santa Monica. – Znalem numer gabinetu Larry’ego na pamiec i podalem go policjantom.
– A prawnik Moody’ego? – spytal Del. – Jesli facet uznal, ze adwokat spieprzyl jego sprawe, mogl walic na oslep.
– To prawda. Nazywa sie Durkin. Na imie ma Emil, Elton czy jakos tak.
Grymas wspomnienia przemknal przez twarz czarnego detektywa.
– Eldridge – burknal gderliwie. – Ten gnojek reprezentowal moja byla zone. Doszczetnie mnie ograbil.
– No coz, w takim razie… – Milo sie rozesmial – bedziesz mial przyjemnosc przesluchania go. Chyba ze wolisz pocieszac wdowe.
Hardy mruknal cos pod nosem, zamknal notes i poszedl do kuchni, aby wykonac te telefony.
Jeden z technikow stal w progu, czekajac na Mila. Moj przyjaciel poklepal mnie po ramieniu i poszedl z nim porozmawiac. Wrocil po paru minutach.
– Zbadali slady opon – oswiadczyl. – Szerokie, auto raczej stare, ale wnoszac z kolein, niezle podrasowane. Mowi ci to cos?
– Moody jezdzil furgonetka.
– Juz porownali jego kola. Nie pasuja.
– Zaden inny samochod nie przychodzi mi do glowy.
– W furgonetce znalezli jeszcze szesc kanistrow z benzyna, co potwierdza moja wersje o liscie kandydatow do odstrzalu. Tyle ze nie do konca ma to sens. Moody zamierzal uzyc trzech kanistrow tutaj. Przypuscmy, ze zaplanowal jakis wysoce przemyslany rytual i przeznaczyl na jedna osobe po trzy kanistry. Biorac pod uwage minimum piec ofiar: ciebie, drugiego psychologa, obu prawnikow i sedzie, wychodzi nam pietnascie kanistrow. Szesc zostalo, czyli ze zuzyl juz dziewiec. Nie liczac ciebie, trzeba by uznac, ze dokonal wczesniej dwoch prob. Jesli zaplanowal rowniez podpalenie rodzinnego domu, potrzebowalby dwunastu… i musimy pamietac, ze dokonal juz trzech prob. Choc liczby sie nie zgadzaja, malo prawdopodobne, zeby dla ciebie przeznaczyl wiecej benzyny niz dla kogos innego. Reasumujac, prawdopodobnie nie byles na jego liscie numerem pierwszym. Dlaczego zatem strzelec sledzil go caly czas, obserwowal, jak facet podklada ogien dwa lub trzy razy, ryzykowal, ze zostanie zauwazony i dopiero tutaj… powiedzmy, przy trzecim podejsciu… wykonal swoja robote?
Zastanowilem sie nad jego pytaniem.
– Tylko jedna rzecz przychodzi mi na mysl – podsunalem. – Ten teren jest dosc odosobniony i rosnie tu wiele wysokich drzew, wiec snajperowi latwo bylo sie ukryc.
– Moze – odparl sceptycznie. – Przeanalizujemy kat ustawienia opon. Hm… „Podrasowany zabojca”. Dobrze to brzmi.
Przez chwile gryzl paznokiec i przypatrywal sie mi z powazna mina.
– Masz jakichs wrogow, o ktorych nie wiem, kolego?
Poczulem ucisk w zoladku. To, o czym wczesniej myslalem, zostalo teraz wypowiedziane na glos. Milo podejrzewal, ze bylem potencjalna ofiara…
– Tylko facetow ze sprawy La Casa de Los Ninos, a ci siedza za kratkami. Nie slyszalem, zeby ktoregos wypuscili.
– Przy obecnym stanie systemu prawno-wieziennego nigdy nie mozna byc pewnym, czy ktos jest w pudle, czy tez lazi sobie po ulicy. Sprawdzimy wszystkich. Bedzie to rowniez w moim interesie.
Saczac kawe, pochylil sie do przodu.
– Wiem, ze przezyles szok, Alex, i nie chce cie dodatkowo niepokoic, ale musimy teraz o tym porozmawiac. Pamietam, ze kiedy zadzwoniles do mnie w sprawie szczura, spytalem cie o rysopis Moody’ego. Powiedziales, ze byliscie prawie tego samego wzrostu, wagi i karnacji.
Pokiwalem tepo glowa.
– Przez caly dzien nie ruszalem sie z domu, lezalem chory w lozku. Ktos, kto przyjechal po zmroku, nie wiedzialby, ze jestem w srodku. A z daleka latwo o pomylke.
– Sprawa jest nieprzyjemna, jednakze musimy ja rozwazyc – oswiadczyl niemal przepraszajaco Milo. – W glebi duszy nie sadze, aby chodzilo o La Casa de Los Ninos. A typki, o ktorych otarles sie w zwiazku ze Swope’ami?
Blyskawicznie przejrzalem w myslach liste osob, ktore spotkalem w ciagu ostatnich paru dni. Valcroix. Matthias i czlonkowie sekty Dotkniecie. Houten… Czy el camino szeryfa nie mialo szerokich opon? Maimon. Bragdon. Carmichael. Jan Rambo. Beverly i Raoul. Nikt z tej grupki nie wydawal sie nawet w najmniejszym stopniu podejrzany i powiedzialem o tym Milowi.
– Z calej paczki najbardziej nie podoba mi sie ten kanadyjski dupek – oznajmil.
– Valcroix obrazil sie na mnie za przesluchanie. Ale uraza do kogos nie rowna sie nienawisci, a ten, kto oddal te strzaly, dzialal z zadzy krwi.
– Mowiles, ze Kanadyjczyk ostro cpa. A powszechnie wiadomo, ze narkomani miewaja czasem ataki paranoi.
Przypomnialem sobie, ze Beverly wspomniala o coraz dziwniejszym zachowaniu Valcroix, i powtorzylem to Milowi.
– Sam widzisz – mruknal. – Kokainowe szalenstwo.
– Istnieje oczywiscie taka mozliwosc, ale wydaje mi sie niezwykle malo prawdopodobna. Nie bylem dla niego az tak wazny. Poza wszystkim zas Augie zawsze woli sie wycofac, niz zadzialac. Typ pacyfisty z festiwalu w Woodstock.
– Dokladnie taka sama byla „rodzina” Mansona. Jakiej marki samochodem jezdzi Valcroix?
– Nie mam pojecia.
– Sprawdzimy w wydziale komunikacji, potem zadamy facetowi kilka pytan. Porozmawiamy takze z innymi. Mam nadzieje, ze sprawa sprowadzi sie jednak do Moody’ego. Skoro juz o nim mowa, chyba latwo go bylo znienawidzic, co?
Wstal i sie przeciagnal.
– Dzieki za wszystko, Milo.
Niedbale machnal reka.
– Jeszcze nic nie zrobilem, wiec nie masz za co dziekowac. I prawdopodobnie nie bede w stanie zajmowac sie sam twoimi problemami. Musze wyjechac.
– Dokad?
– Do Waszyngtonu. W sprawie naszego mordercy gwalciciela. Saudyjczycy wynajeli jedna z tych zrecznych firm public relations. Laduja miliony w reklamy, ktore pokazuja ich jako sympatycznych, przyjaznych swiatu ludzi. Z powodu wyczynow smierdzacego ksiecia mogliby stracic na opinii. Mamy wiec naciski z gory, zebysmy wypuscili faceta. Jesli wyjedzie z miasta, uniknie sadu i wszelkiego rozglosu. Departament nie chce go wprawdzie zwolnic ze wzgledu na ohyde jego zbrodni, jednak Arabowie sie upieraja, a politycy pragna symbolicznego gestu dobrej woli. – Pokrecil glowa z