Tego rodzaju paternalistyczne podejscie zaowocowalo koegzystencja osady z sekta Dotkniecie. Dla osob pozytywnie nastawionych taki stosunek oznaczal tolerancje, dla malkontentow – hermetyczny ciemnogrod.
Nie, w zadnym razie nie moglem sie zwrocic do Houtena po pomoc. Sadzilem, ze niezaleznie od sytuacji niezbyt chetnie wyslucha pytan zadawanych przez kogos z zewnatrz, a incydent z Raoulem tylko potwierdzil moje podejrzenia. Zreszta, ekscesy Melendeza-Lyncha wyzwolily w szeryfie pragnienie obrony wlasnej pozycji. A poniewaz miasto bylo w jakims sensie od niego uzaleznione, nie moglem tak po prostu wejsc miedzy mieszkancow i pogawedzic z nimi. Przez moment sytuacja wydawala mi sie beznadziejna, a La Vista skojarzyla mi sie z zamknietym pudelkiem. Potem jednak przyszedl mi na mysl Ezra Maimon.
Wedlug mojej opinii byl czlowiekiem uczciwym i niezaleznym. Swoim zachowaniem zrobil na mnie bardzo dobre wrazenie. Ledwie sie pojawil, natychmiast wszystko uporzadkowal. Reprezentowanie interesow czlowieka z zewnatrz przeciw interesom Houtena wymagalo pewnej odwagi. Maimon potraktowal swoje zadanie nadzwyczaj powaznie i bardzo dobrze je wykonal. Byl smialy, przebojowy i inteligentny.
Poza tym – co rownie wazne – nikogo innego nie mialem.
Zdobylem w informacji numer i zadzwonilem do niego.
Odebral telefon osobiscie.
– Rzadkie owoce i nasiona. Uprawa i sprzedaz – odezwal sie tym samym spokojnym glosem, ktory zapamietalem.
– Dzien dobry, panie Maimon, mowi Alex Delaware. Spotkalismy sie u szeryfa.
– Witam, doktorze Delaware. Jak sie miewa doktor Melendez-Lynch?
– Nie widzialem go od tamtego dnia. Gdy sie zegnalismy, byl dosc przygnebiony.
– No tak. Sprawy przybraly tragiczny obrot!
– Wlasnie dlatego do pana dzwonie.
– Tak?
Opowiedzialem mu o smierci Valcroix, o zamachu na moje zycie i moim przekonaniu, ze sytuacji nie da sie rozwiazac bez przyjrzenia sie rodzinie Swope’ow. Zakonczylem monolog, wprost blagajac go o pomoc.
Przez chwile po drugiej stronie panowalo milczenie. Wiedzialem, ze prawnik sie zastanawia, podobnie dlugo rozmyslal bowiem po przedstawieniu sprawy Raoula przez Houtena. Niemal slyszalem, jak w jego glowie pracuja trybiki.
– Jest pan osobiscie zainteresowany rozwiazaniem tych zbrodni – ocenil w koncu.
– Rzeczywiscie. Chodzi jednak o cos wiecej. Woody’ego Swope’a mozna wyleczyc. Chlopiec nie musi umrzec. Jesli nadal zyje, chce go odnalezc i poddac kuracji.
Znowu zastanawial sie przez chwile.
– Nie jestem pewny, czy wiem cos, co panu pomoze.
– Ani ja. Ale warto sprobowac.
– Dobrze, zatem porozmawiajmy.
Serdecznie mu podziekowalem. Zgodzilismy sie, ze spotkanie w La Viscie jest wykluczone. Dla naszego dobra.
– Zwykle jadam kolacje przy Oceanside w restauracji U Anity – powiedzial. – Jestem wegetarianinem, a tam maja swietne dania bezmiesne. Moze mi pan potowarzyszyc dzis wieczorem? Zdazy pan dojechac do dwudziestej pierwszej?
Byla teraz siedemnasta czterdziesci. Biorac pod uwage nawet najgorsze korki na drodze, powinienem dotrzec przed czasem.
– Przyjade.
– Dobrze, zatem wyjasnie panu, jak znalezc lokal. Udzielil mi wskazowek dokladnie takich, jakich oczekiwalem: prostych, jednoznacznych i precyzyjnych.
W recepcji Bel-Air zaplacilem za nastepne dwie noce, wrocilem do swojego pokoju i zadzwonilem do Mala Worthy’ego. Nie bylo go w biurze, ale sekretarka sama podala mi jego numer domowy.
Podniosl sluchawke po pierwszym dzwonku. Sadzac po glosie, byl bardzo zmeczony.
– Alex, przez caly dzien probowalem cie zlapac.
– Ukrywam sie.
– Ukrywasz? Dlaczego? Przeciez Moody nie zyje.
– To dluga historia. Posluchaj, Mal, dzwonie z kilku powodow. Po pierwsze, jak dzieci przyjely informacje o smierci ojca?
– Wlasnie w tej sprawie chcialem z toba pomowic. Musze sie ciebie poradzic. To cholernie klopotliwa sytuacja! Darlene w ogole nie miala ochoty mowic dzieciom o smierci ich ojca, ale przekonalem ja, ze powinna. Podczas naszej pozniejszej rozmowy powiedziala mi, ze April bardzo plakala, ciagle zadawala pytania i nie puszczala jej spodnicy. Natomiast Ricky milczal i mimo pytan matki nie odezwal sie. Zamknal sie w sobie, poszedl do swojego pokoju i nie chcial z niego wyjsc. Darlene miala wiele pytan, na ktore staralem sie odpowiadac w miare swoich mozliwosci, nie jestem wszakze psychologiem. Powiedz mi, czy dzieci zachowaly sie… normalnie?
– Nie chodzi o normalnosc badz nienormalnosc ich zachowan. Zrozum, ze te dzieci przezywaja wielki dramat. Wiekszosc ludzi nie ma takich problemow przez cale zycie. Gdy rozmawialem z nimi w twoim biurze, wyczulem, ze potrzebuja pomocy, i powiedzialem ci o tym. Teraz ta pomoc jest absolutnie konieczna. Dopilnuj, zeby ja dostaly. Miej oko na Ricky’ego. Bardzo sie identyfikowal ze swoim ojcem. W przypadku chlopca nie mozna nawet wykluczyc proby samobojczej. Albo podpalenia. Jesli w domu jest bron, niech Darlene natychmiast sie jej pozbedzie. Kaz jej bacznie obserwowac syna. Niech go trzyma z dala od zapalek, nozy, lin, pigulek. Przynajmniej do czasu, az skieruje go na terapie. Potem musi wypelniac polecenia terapeuty. A jesli Ricky zacznie wyrazac swoj gniew, nie wolno jej go karac ani tlamsic w zaden sposob. Nawet jesli zachowanie chlopca stanie sie… niewlasciwe.
– Przekaze jej twoje zalecenia. Mam prosbe. Zobacz sie z nim natychmiast, gdy wroca do Los Angeles.
– Nie moge, Mal. Za bardzo sie zaangazowalem w te sprawe. – Podalem mu nazwiska dwoch innych psychologow.
– W porzadku – mruknal niechetnie. – Powiem jej, zeby zadzwonila do jednego z nich – przerwal. – Wiesz, wygladam przez okno. Teren wokol mnie wyglada jak palenisko gigantycznego grilla. Strazacy spryskali go czyms, co mialo zlikwidowac paskudny zapach, ale nadal smierdzi. Ciagle sie zastanawiam, czy cala historia mogla sie skonczyc inaczej.
– Nie wiem. Moody od poczatku byl zdecydowany na przemoc. Tak zostal wychowany. Pamietasz akta? Jego ojciec byl czlowiekiem wybuchowym, zmarl w wyniku bijatyki.
– Historia lubi sie powtarzac.
– Zalatwcie malemu terapie, a moze tym razem historia sie nie powtorzy.
Pobielone sciany lokaliku Anity byly oswietlone przez zarowki koloru lawendy i przyozdobione sztucznie postarzona cegla. Wchodzilo sie pod lukiem z drewnianej kratownicy. Karlowate drzewka cytrynowe siegaly kraty, a owoce jarzyly sie turkusowo w sztucznym swietle.
Restauracja byla polozona w srodku dzielnicy przemyslowej. Z trzech stron otaczaly ja biurowce o oknach z ciemnego szkla, z czwartej – olbrzymi parking. Trele nocnych ptakow mieszaly sie z odleglym szumem autostrady.
Wewnatrz bylo chlodno i ponuro. Do moich uszu dobiegly ciche tony barokowej muzyki granej na klawesynie. Powietrze przepajal aromat ziol i przypraw: kminku, majeranku, szafranu, bazylii… Trzy czwarte stolikow bylo zajete. Wiekszosc gosci stanowili mlodzi, modnie ubrani, majetni ludzie. Mowili przyciszonymi glosami.
Korpulentna blondyna w ludowej bluzce i haftowanej spodnicy wskazala mi stolik Maimona. Wstal szarmancko i usiadl dopiero wtedy, kiedy ja zajalem miejsce.
– Dobry wieczor, doktorze.
Byl ubrany tak jak ostatnio – w nieskazitelna biala koszule i wyprasowane spodnie koloru khaki. Poprawil okulary, ktore zsunely mu sie na nos.
– Dobry wieczor. Bardzo dziekuje, ze znalazl pan dla mnie czas.
Usmiechnal sie.
– Przedstawil pan swoja sprawe niezwykle jasno.
W tym momencie do naszego stolika podeszla kelnerka – smukla dziewczyna o dlugich ciemnych wlosach i twarzy modelek Modiglianiego.
– Przyrzadzaja tu znakomitego wellingtona z soczewicy – powiedzial Maimon.
– Doskonale. – Przyznam, ze zupelnie nie mialem apetytu.
Zamowil dla nas obu. Kelnerka wrocila z zimna woda w krysztalowych pucharach, kromkami miekkiego razowego chleba i dwoma malymi tubkami warzywnego pasztetu, ktory smakowal jak mieso i byl bardzo dobry. W kazdym pucharze plywal cienki niczym papier plasterek cytryny.
Prawnik posmarowal chleb pasztetem, ugryzl kes i zaczal go zuc powoli, z rozmyslem. Gdy przelknal, spytal:
– Jak moge panu pomoc, doktorze?
– Probuje zrozumiec Swope’ow. Dowiedziec sie, jacy byli przed choroba Woody’ego.
– Nie znalem ich zbyt dobrze. Wydawali sie dosc skryci.
– Stale to slysze.
– Nie jestem zaskoczony. – Saczyl wode. – Przeprowadzilem sie do La Visty dziesiec lat temu. Wraz z zona. Bylismy bezdzietni. Po jej smierci przeszedlem na emeryture, porzucilem praktyke prawnicza i zalozylem sad, bowiem ogrodnictwo bylo moja pierwsza miloscia. Osiedliwszy sie tutaj, zaczalem od nawiazywania kontaktow z innymi miejscowymi ogrodnikami. Przewaznie przyjmowali mnie serdecznie. Ogrodnicy i sadownicy to z reguly bardzo sympatyczni ludzie. Nasz rozwoj zalezy od dobrej wspolpracy. Czesto sie zdarza, ze ktos, kto zdobyl nasiona jakichs niezwyklych gatunkow, rozdaje je innym. Taka szczodrosc lezy w interesie nas wszystkich. Owoce, ktorych nikt nie kupuje, w koncu znikna, tak jak wiele starych amerykanskich odmian jablek i gruszek. Natomiast owoce chetnie jadane na pewno przetrwaja. Oczekiwalem – ciagnal – ze Garland Swope powita mnie cieplo, poniewaz byl moim sasiadem. Alez bylem naiwny. Odwiedzilem go pewnego dnia. Stal przy swojej bramie i nie zamierzal mnie zaprosic do srodka. Odpowiadal na moje pytania niechetnie, niemal wrogo. Rzecz jasna, wycofalem sie. Nie tylko z powodu jego nieuprzejmego zachowania, lecz takze dlatego, ze wyraznie nie chcial sie chwalic swoimi osiagnieciami.
Kelnerka przyniosla jedzenie. Okazalo sie zaskakujaco dobre. Soczewica owinieta w ciasto miala niezwykly smak. Maimon zjadl troche, potem odlozyl widelec i kontynuowal:
– Pospiesznie odszedlem i nigdy juz nie probowalem sie do niego zblizyc, chociaz nasze posiadlosci dzieli odleglosc okolo kilometra. Inni tutejsi ogrodnicy byli znacznie bardziej zainteresowani wspolpraca i wkrotce zapomnialem o Swope’ach. Mniej wiecej rok pozniej bralem udzial w zjezdzie na Florydzie poswieconym uprawie subtropikalnych owocow malajskich. Spotkalem tam ludzi, ktorzy znali Garlanda Swope’a i wyjasnili mi jego zachowanie. Podobno tylko nazywal siebie ogrodnikiem. To znaczy… byl nawet dosc znany w swoim czasie, lecz od lat nic nie zrobil. Za brama jego posiadlosci nie ma juz sadu. Zostal tylko stary dom i hektary piachu.
– Z czego wiec utrzymywala sie jego rodzina?
– Ze spadku. Ojciec Garlanda byl senatorem stanowym, posiadal wielkie ranczo i cale kilometry ziemi na wybrzezu. Czesc sprzedal rzadowi, czesc rozmaitym inwestorom. Wiele przepadlo z powodu kiepskich inwestycji, lecz najwyrazniej pozostalo dosc, by zapewnic Garlandowi i jego rodzinie zycie na odpowiednim poziomie.
Popatrzyl na mnie z ciekawoscia.
– Czy cos z mojej opowiesci moze panu pomoc?