– Nie wiem. Dlaczego Swope porzucil ogrodnictwo?
– Zle zainwestowal. Slyszal pan o czerymoi?
– Jest ulica o takiej nazwie w Hollywood. To pewnie jakis owoc.
Wytarl usta.
– Ma pan racje. To owoc. Mark Twain nazywal go „smakowitoscia nad smakowitosciami”. Osoby, ktore go kosztowaly, zazwyczaj zgadzaja sie z nim w calej rozciaglosci. Jest subtropikalny w swej naturze, pochodzi z chilijskich Andow. Z wygladu nieco przypomina karczoch lub wielka zielona truskawke. Skorke ma niejadalna, miazsz bialy i miekki jak krem, upstrzony szeregiem wielkich twardych nasion. Ogrodnicy zartuja, ze te nasiona umiescili w owocu bogowie, dzieki czemu ludzie nie jedza ich zbyt pospiesznie. Niektorzy jadaja go lyzeczka. Smak ma fantastyczny, doktorze. Slodki, intensywny, z lekkim posmakiem zmieszanych ze soba brzoskwini, gruszki, ananasa, banana i cytrusow… Jest jedyny w swoim rodzaju. To cudowny owoc. Wedlug moich rozmowcow z Florydy Garland Swope mial obsesje na jego punkcie. Uwazal go za owoc przyszlosci i byl przekonany, ze kiedy Amerykanie go skosztuja, natychmiast go zapragna. Marzyl, ze zrobi dla czerymoi to samo, co Sanford Dole zrobil dla ananasa. Sytuacja zaszla nawet tak daleko, ze swojemu pierwszemu dziecku dal imie od lacinskiej nazwy owocu. Pelna nazwa botaniczna brzmi
– Czy to marzenie bylo realne?
– W teorii. Drzewko jest bowiem wybredne. Wymaga umiarkowanego klimatu i stalej wilgotnosci, choc potrafi sie przystosowac do subtropikalnego pasa biegnacego wzdluz wybrzeza Kalifornii od granicy meksykanskiej przez Ventura County na polnoc. Moze rosnac wszedzie tam, gdzie awokado. Niestety, istnieja komplikacje, do ktorych dojde… Tak czy owak, Garland kupil na kredyt ziemie. O ironio, duza czesc tego terenu pierwotnie nalezala do jego ojca. Potem wyprawil sie do Ameryki Poludniowej i przywiozl kilka mlodych drzewek. Rozkrzewil sadzonki i stworzyl sad. Musi minac dobrych kilka lat, zanim drzewka zaczna owocowac. W koncu jednak Swope mial najwiekszy sad czerymojowy w calym stanie. W tym czasie podrozowal na polnoc i poludnie, reklamowal owoce, opowiadajac producentom o cudach, ktore wkrotce wypelnia ich gaje. Kampania musiala byc iscie tytaniczna, poniewaz Amerykanie nie jedza zbyt duzo owocow i traktuja je nieufnie. Pomidor uwazalismy kiedys za trujacy, baklazan obarczalismy wina za sprowadzanie na ludzi szalenstwa. To tylko dwa przyklady… Istnieja setki jadalnych roslin, ktore dobrze sie rozwijaja w naszym klimacie, lecz je ignorujemy. Garland jednakze byl wytrwaly, co mu sie oplacilo. Otrzymal sporo zamowien i zaliczek na swoje plony. Gdyby czerymoja sie przyjela, zmonopolizowalby rynek i zostalby bogaczem. Po jakims czasie zapewne musialby podjac wspolprace z jakas centrala ogrodnicza w celu dystrybucji na wieksza skale. Po prawie dziesieciu latach zebral pierwsze plony. Prosze mi wierzyc, ze bylo to prawdziwe osiagniecie. W rodzimym srodowisku czerymoje zapylaja tamtejsze pszczoly. Tutaj proces ten wymaga starannego zapylania recznego. Pylek kwiatowy z precikow jednego kwiatu trzeba przeniesc na slupki innego. Pora dnia jest takze istotna, poniewaz roslina podlega cyklom urodzajnosci. Garland zajmowal sie swoimi drzewkami prawie tak troskliwie jak wlasnymi dziecmi.
Maimon zdjal okulary i przetarl je. Oczy mial ciemne i dziwnie nieruchome.
– Dwa tygodnie przed terminem zbierania owocow lodowaty prad powietrzny przyniosl z Meksyku zabojczy przymrozek. Karaiby przezywaly wowczas serie tropikalnych burz i przymrozek byl tak zwanym efektem wtornym. Wiekszosc drzewek wyginela z dnia na dzien, te zas, ktore przetrwaly, stracily owoce. Garland staral sie za wszelka cene ratowac ukochane rosliny. Sprowadzil do pomocy wielu ludzi, ktorych pozniej spotkalem na Florydzie. Opisali mi tamte dni ze szczegolami: Garland i Emma biegali po gajach z dymiacymi rondelkami i kocami. Starali sie otulac drzewa, ogrzewac glebe, robic wszystko, by ocalic sad. Ich corka, jeszcze mala dziewczynka, obserwowala ich i plakala. Walczyli przez trzy dni, ale sytuacja byla naprawde beznadziejna. Garland jako ostatni przyjal do wiadomosci te straszliwa prawde. – Pokrecil glowa ze smutkiem. – Lata pracy zostaly zmarnowane w ciagu siedemdziesieciu godzin. Pozniej Swope zrezygnowal z ogrodnictwa i zmienil sie w kompletnego odludka.
Klasyczna tragedia – marzenia pokrzyzowane przez los. Katusze bezradnosci. Ostateczna rozpacz.
Zaczalem rozumiec, co oznaczala dla nich diagnoza Woody’ego.
Rak u dziecka zawsze jest potworny. Dla kazdego rodzica oznacza sciskajace serce poczucie bezradnosci. Ale Garland i Emma Swope’owie przezyli wyjatkowy wstrzas. Niemoznosc uratowania dziecka przypomniala im wczesniejsza tragedie. Pewnie nie mogli zniesc tej mysli…
– Czy wszyscy o tym wiedzieli? – spytalem.
– Kazdy, kto przez jakis czas mieszkal w tamtej okolicy.
– A Matthias i sekta Dotkniecie?
– Na to pytanie nie jestem w stanie panu odpowiedziec, bo po prostu nie wiem. Przyjechali tutaj kilka lat temu. Mogli, ale nie musieli sie dowiedziec o tragedii Garlanda. Ludzie juz teraz o tym nie mowia.
Usmiechnal sie do kelnerki i zamowil dzbanek herbaty ziolowej. Przyniosla ja wraz z dwiema filizankami, po czym je napelnila.
Wypil lyk, odstawil filizanke i popatrzyl na mnie przez unoszaca sie pare.
– Pan ciagle podejrzewa czlonkow sekty – zauwazyl.
– Sam nie wiem – przyznalem. – Nie mam ku temu zadnych konkretnych powodow, ale… w tych ludziach jest cos zatrwazajacego.
– Jakas sztucznosc?
– Wlasnie. To wszystko jest takie zaprogramowane, wyrezyserowane. Istna idylla.
– Zgadzam sie z panem, doktorze. Kiedy uslyszalem, ze Norman Matthews zostal duchowym przywodca, parsknalem smiechem.
– Znal go pan?
– Tylko ze slyszenia. Kazdy prawnik o nim slyszal. Matthias byl dokladnie taki, jak ludzie wyobrazaja sobie prawnika z Beverly Hills. Bystry, krzykliwy, agresywny, bezlitosny. Zupelnie nie przypominal czlowieka, ktorym jest teraz.
– Wczoraj ktos do mnie strzelal. Wyobraza pan sobie kogos z sekty w roli snajpera?
Zastanowil sie nad odpowiedzia.
– Z tego, co wiadomo, przemoc jest im absolutnie obca. Jesli mi pan powie, ze Matthews jest oszustem, uwierze. Ale morderstwo… Hm… – Popatrzyl z powatpiewaniem.
Zmienilem temat.
– Jakiego rodzaju stosunki panowaly miedzy sekta Dotkniecie i Swope’ami?
– Zadne. Tak sadze. Garland byl samotnikiem. Nigdy nie jezdzil do miasta. Od czasu do czasu widywalem Emme albo ich corke na zakupach.
– Matthias powiedzial mi, ze Nona pracowala dla jego sekty ktoregos lata.
– Rzeczywiscie. Zapomnialem o tym. – Odwrocil sie i siegnal po sloiczek z miodem.
– Panie Maimon, prosze wybaczyc, ale nie wydaje mi sie pan osoba, ktora cokolwiek latwo zapomina. Kiedy Matthias wspomnial o Nonie, szeryf tez wpadl w konsternacje… dokladnie tak jak pan teraz. Powiedzial tylko, ze byla niesfornym dzieckiem, najwyrazniej chcac uciac dyskusje na ten temat. Do tej pory bardzo mi pan pomogl, prosze sie wiec nie wycofywac.
Maimon ponownie wlozyl okulary, pogladzil brode, podniosl filizanke z herbata.
– Doktorze – oswiadczyl z powaga – widze, ze jest pan uczciwym czlowiekiem, i naprawde pragne panu pomoc. Musze wszakze wpierw wyjasnic panu swoja sytuacje. Mieszkam w La Viscie od dziesieciu lat, ciagle jednak uwazam sie za przybysza. Jestem sefardyjskim Zydem, pochodze z rodu wielkiego uczonego Maimonidesa. Moich przodkow wygnano z Hiszpanii w 1492 roku, wraz ze wszystkimi innymi Zydami. Osiedlili sie w Holandii, a gdy i z tamtego kraju zostali wypedzeni, rozjechali sie po swiecie. Trafili do Anglii, Palestyny, Australii, Ameryki. Piecset lat tulaczki sprawia, iz trudno uwierzyc, ze istnieje cokolwiek trwalego. Dwa lata temu do stanowego senatu z tego rejonu wybrano jakiegos czlonka Ku-Klux-Klanu. Oczywiscie doszlo do oszustwa, zatail on bowiem fakt przynaleznosci do tego stowarzyszenia. Tyle ze… nie mozna tego wyboru uwazac za przypadkowy, gdyz znalo go wiele osob. Ow czlowiek nie utrzymal sie dlugo na stolku, lecz krotko po jego odejsciu doszlo do incydentow z plonacymi krzyzami, pojawily sie broszurki o wymowie antysemickiej, rasistowskie napisy na scianach. Wybuchaly tez zamieszki na granicy z Meksykiem. Nie mowie panu tego, zeby podkreslic, iz uwazam La Viste za wylegarnie rasizmu. Przeciwnie, odkrylem, ze mieszkancy osady sa bardzo tolerancyjni. W koncu na wlasne oczy widzialem, jak latwo zaakceptowali na swoim terenie sekte Dotkniecie. Wiem jednak, ze ludzie szybko zmieniaja swoje poglady… Moi przodkowie w jednym tygodniu byli nadwornymi medykami hiszpanskiej rodziny krolewskiej, by w nastepnym stac sie uciekinierami.
– Zapewniam pana, ze potrafie dotrzymac tajemnicy – oznajmilem. – Zachowam dla siebie wszystko, co mi pan powie, chyba ze ujawnienie tych informacji moze ocalic czyjes zycie.
Ponownie pograzyl sie w myslach. Jego twarz znieruchomiala. Na moment zamknal oczy.
– Hm, bylo z nia troche klopotow – odezwal sie w koncu. – Dokladnie nie wiem, jakiego rodzaju, nie mowilo sie o tym publicznie. Chociaz… znajac te dziewczyne, musialy byc zapewne natury erotycznej.
– Dlaczego?
– Mowiono, ze byla rozwiazla. Nie zbieram plotek, ale w malym miescie czlowiek slyszy rozne rzeczy. Nona od dziecka miala w sobie cos prowokujacego. Juz w wieku dwunastu czy trzynastu lat, gdy przechodzila przez miasto, wszyscy mezczyzni odwracali za nia glowy. Jakby wydzielala… jakies erotyczne fluidy. Czesto o niej rozmyslalem. Wychowala sie przeciez w rodzinie odludkow, izolujacej sie od reszty mieszkancow. Odnosilem wrazenie, ze w jakis sposob przejela seksualna energie od pozostalych czlonkow rodziny i miala jej w sobie tak wiele, ze nie wiedziala, co z nia zrobic.
– Wie pan, co sie zdarzylo w Ustroniu? – spytalem, chociaz po opowiesci Douga Carmichaela mialem juz pewna hipoteze.
– Nie, slyszalem tylko, ze Matthias nagle ja zwolnil, a ludzie w miescie przez pare tygodni chichotali i szeptali o tym.
– Pozniej sekta Dotkniecie juz nigdy nie zatrudniala mlodziezy z La Visty, prawda?
– Zgadza sie.
Kelnerka przyniosla rachunek. Wyjalem karte kredytowa. Maimon z kurtuazja podziekowal mi i zamowil drugi dzbanek herbaty.
– Jaka byla jako mala dziewczynka? – spytalem.
– Pamietam, ze byla bardzo ladnym dzieckiem… Jej rude wlosy zawsze przyciagaly uwage. Ilekroc przechodzila tedy, bardzo serdecznie sie ze mna witala. Sadze, ze problemy zaczely sie dopiero wtedy, gdy skonczyla dwanascie lat.
– Jakiego rodzaju problemy?
– Juz panu mowilem. Rozwiazlosc. Zaczela zadawac sie ze starszymi od siebie chlopcami… Takimi, ktorzy jezdzili szybkimi samochodami i motocyklami. Przypuszczam, ze wymknela sie rodzicom spod kontroli, odeslali ja bowiem do szkoly z internatem. Doskonale pamietam ow ranek, kiedy wyjezdzala, bo Garlandowi zepsul sie samochod. Odwozil corke na stacje kolejowa i jego auto rozkraczylo sie na srodku drogi, zaledwie kilka metrow od mojego sadu. Zaproponowalem, ze ich podwioze, ale oczywiscie odmowil. Kazal jej usiasc na walizce i czekac, a sam poszedl po furgonetke. Nona wygladala jak smutne male dziecko, chociaz miala juz wtedy przynajmniej czternascie lat. Pomyslalem wowczas, ze chyba odebrano jej wszelka radosc zycia.
– Jak dlugo przebywala poza La Vista?
– Rok. Wrocila jako zupelnie inna osoba. Byla spokojniejsza, przygaszona, jakby pokorniejsza. Nadal jednak nad wiek rozwinieta seksualnie. W taki prowokujacy sposob.
– Co pan ma na mysli?
Zarumienil sie i wypil letnia herbate.
– Pewnego dnia zjawila sie w moim sadzie w szortach i krociutkim podkoszulku. Powiedziala, ze slyszala o mojej nowej odmianie bananow i chciala je zobaczyc. Rzeczywiscie przywiozlem z Florydy sporo donic z karlowatym cavendishem. Roslinki zrodzily cudowne owoce, ktore wystawilem dumnie na miejskim rynku. Zastanawialem sie, dlaczego nagle zainteresowala sie ogrodnictwem, i pokazalem jej owoce. Przyjrzala im sie pobieznie i usmiechnela sie… bardzo zmyslowo. Potem pochylila sie, odslaniajac spora czesc swoich piersi, wziela banana i zaczela go jesc, hm… w taki lubiezny sposob… – zajaknal sie. – Prosze mi wybaczyc, doktorze. Mam szescdziesiat trzy lata, jestem czlowiekiem starej daty i nie potrafie traktowac erotyki tak swobodnie, jak to sie ostatnio