Tak czy owak, jesli Matthias rzeczywiscie ukryl chlopca gdzies na swoim terenie, szansa na odnalezienie dziecka byla tylko mniej oficjalna wizyta.
Pamietalem droge, ktora Houten jechal do Ustronia. Skrecil w prawo na rozwidleniu tuz za rogatkami La Visty. Poniewaz nie chcialem, by ktokolwiek mnie zobaczyl, musialem wybrac inny szlak. Skupilem sie, przypominajac sobie mape hrabstwa. O ile sie nie mylilem, jechalem teraz sciezka prostopadla do tamtej drogi. Przyspieszylem, jadac ze zgaszonymi swiatlami, i wkrotce znalazlem sie nieopodal bramy dawnego klasztoru.
Ukrylem seville’a pod wysokimi drzewami i ruszylem do wejscia. Nozyce do ciecia drutu mialem za pasem, latarke w kieszeni kurtki, lom – w rekawie. Podczas burzy z piorunami nie mialbym szans.
Moja nadzieja na to, ze uda mi sie wejsc ukradkiem, rozwiala sie na widok czlonka sekty patrolujacego teren za brama. Jego biala szata wyraznie byla widoczna w ciemnosciach; luzny stroj falowal, gdy mezczyzna chodzil w te i z powrotem. U pasa mial zawieszona skorzana saszetke.
Zrozumialem, ze zaszedlem juz za daleko i nie moge zawrocic. Nie mialem wyboru. Ostroznie ruszylem przed siebie. Po blizszych ogledzinach stwierdzilem, ze straznikiem jest braciszek Baron, dawniejszy Barry Graffius. Bardzo mnie to ucieszylo. Nie mam gwaltownego usposobienia i zaczynalem juz odczuwac wyrzuty sumienia na mysl, ze musze uzyc sily. Jednakze Graffius w pelni zasluzyl sobie na lanie.
Podkradlem sie. Przez galezie krzakow widzialem, jak Baron kontynuuje swoja wedrowke. W pewnym momencie zatrzymal sie, zmuszajac mnie do dzialania. Wydalem z siebie cichy syk. Baron drgnal, odwrocil sie, szukajac zrodla dzwieku. Pozniej podszedl do bramy i wyjrzal za nia, weszac niczym pies gonczy.
Wstrzymalem oddech, a on podjal przerwany spacer. Po chwili zrobil kolejna przerwe, tym razem obliczona na zidentyfikowanie niepokojacego dzwieku… Znowu syknalem.
Baron siegnal pod bluze i wyjal pistolet. Zrobil krok do przodu i wycelowal bron w moim kierunku.
Poczekalem, az zastygl w miejscu, i ponownie syknalem. Tym razem zaklal glosno i przycisnal brzuch do zelaznych sztab bramy. Dostrzeglem jego oczy – wytrzeszczone w nerwowej niepewnosci. Wciaz mierzyl z pistoletu.
Kiedy lufa odsunela sie ode mnie, dopadlem bramy, wsunalem reke, zlapalem za bron i szarpnalem ku sobie. Pociagnalem tak mocno, ze Baron krzyknal z bolu i wypuscil pistolet. Uderzylem go piescia w splot sloneczny, a kiedy jeknal, zastosowalem sztuczke, ktorej nauczylem sie od Jaroslava. Zlapalem przeciwnika za szyje, odszukalem wlasciwe miejsce i ucisnalem aorte, odcinajac na moment doplyw krwi.
Po chwili Baron zrobil sie bezwladny i zemdlal. Ostroznie opuscilem go na ziemie. Przetoczylem go na bok i otworzylem saszetke. Wylowilem z niej torebke odswiezajacych cukierkow mietowych, woreczek pestek slonecznikowych i kolko z kluczami.
Zabralem klucze i otworzylem nimi brame. Schowalem narzedzia i pistolet, wszedlem do srodka, a nastepnie zamknalem brame na klucz.
Zdjecie ubrania z Barona okazalo sie trudniejsze, niz sadzilem. Wykorzystalem czesci jego garderoby do zwiazania mu rak i nog. Kiedy skonczylem, ciezko dyszalem z wysilku. Upewniwszy sie, ze moj wiezien moze oddychac przez nos, zakneblowalem mu usta jego wlasna skarpeta.
Wiedzialem, ze wkrotce odzyska przytomnosc. Poniewaz nie chcialem, by zostal odkryty, chwycilem go pod ramiona, zaciagnalem miedzy sukulenty i polozylem miedzy dwiema sekwojami.
Zebrawszy narzedzia i bron, rozpoczalem wedrowke do Ustronia.
Blado-bursztynowe swiatlo polyskiwalo nad drzwiami swiatyni, natomiast krucyfiks ponad dzwonnica wydawal sie plonac. Teren patrolowalo dwoch mezczyzn z sekty. Przed wejsciem pojawiali sie co dziesiec minut.
Zmarnowalem troche czasu, przechodzac przez wiadukt, poniewaz – zeby mnie nie zauwazyli – czesto kucalem lub krylem sie za jego kolumnami. W scianie po prawej stronie glownego budynku znajdowala sie polkolista brama. W odpowiedniej chwili podbieglem do niej. Nie byla zamknieta na klucz, wiec szybko sie przez nia przedostalem.
Znalazlem sie na jednym z wielu dziedzincow, ktore zauwazylem podczas mojej pierwszej wizyty – trawiastym prostokacie obrzezonym z trzech stron zywoplotem, z czwartej natomiast koscielnym murem. Na drugim koncu trawnika stal kamienny zegar sloneczny.
Okna kosciola zakryto zaslonami, ale z jednego padalo troche swiatla na trawe. Postanowilem przez nie zajrzec, lecz okno znajdowalo sie zbyt wysoko, a na otynkowanych scianach nie dostrzeglem wystepow, na ktorych moglbym oprzec stopy.
Szukalem jakiegos podwyzszenia, ale zauwazylem jedynie zegar sloneczny. Byl z litego kamienia i wydal mi sie zbyt ciezki do podniesienia. W dodatku jego podstawe obrosly korzenie. Kolyszac nim w tyl i w przod, zdolalem go jednak jakos oderwac od ziemi. Z wysilkiem podtoczylem go do okna, wspialem sie na niego i zajrzalem przez szpare w brokatowej zaslonie.
Ogromne zwienczone kopula pomieszczenie bylo jasno oswietlone. Sciany zdobily biblijne malowidla – tak jaskrawe, ze az trywialne. Posrodku sali na grubym miekkim materacu siedzial po turecku nagi Matthias. Mial biale cialo i byl chudy jak fakir. Pod scianami lezaly inne materace. Siedzieli na nich w kucki czlonkowie sekty, calkowicie ubrani, mezczyzni po lewej, kobiety po prawej stronie.
Sosnowy stol, ktory widzialem w srodku pomieszczenia podczas swojej pierwszej wizyty, znajdowal sie teraz za guru. Stal przy nim czarnobrody wielkolud, ktorego spotkalem w winnicy. Na stole dostrzeglem szereg czerwonych porcelanowych misek. Bylem ciekaw ich zawartosci.
Matthias medytowal.
Trzodka czekala cierpliwie w milczeniu, az ich przywodca wroci ze swojego wewnetrznego swiata. Na razie oczy mial zamkniete, dlonie mocno scisniete. W miare jak sie kolysal i mruczal, penis zaczal mu twardniec i wznosic sie. Pozostali patrzyli na nabrzmiewajacy organ niczym na swietosc. Przy pelnym wzwodzie guru otworzyl oczy i wstal.
Gladzac czlonek, wladczo przyjrzal sie swoim wyznawcom. Mial bardzo zadowolona mine.
– Niech sie zacznie Dotkniecie! – zagrzmial niskim metalicznym glosem.
W tym momencie podniosla sie jakas kobieta. Byla niska korpulentna blondynka po czterdziestce. Z wdziekiem podeszla do stolu. Czarnobrody wsunal zlota slomke w jedna z mis. Kobieta schylila sie, wlozyla slomke do nosa i wciagnela przez nia proszek.
Kokaina musiala byc wysokiej jakosci, szybko bowiem zadzialala. Kobieta usmiechnela sie, zachichotala i wykonala kilka tanecznych obrotow.
– Magdalene! – przywolal ja do porzadku Matthias. Podeszla do niego, zdjela ubranie i stanela naga przed swoim mistrzem. Cialo miala rozowe i pulchne, posladki jasne, upstrzone piegami. Uklekla i wziela czlonek mezczyzny do ust. Lizala go i lekko gryzla. Jej piersi podskakiwaly przy kazdym ruchu. Matthiasowi zadrzaly nogi, a z rozkoszy az zacisnal zeby. Przez kilka minut kobieta kontynuowala „posluge” (podczas gdy inni to obserwowali), az w koncu przywodca odsunal jej glowe i kazal odejsc.
Wstala, przeszla na lewa strone i stanela przed mezczyznami z opuszczonymi wzdluz bioder rekoma. Wygladala na calkowicie spokojna.
Guru wymowil nastepne imie.
– Luther.
Niski mezczyzna, lysy i zgarbiony, z gesta siwa broda, wstal i sie rozebral. Po komendzie podszedl do stolu i przyjal od wielkoluda rytualny niuch kokainy. Kolejne polecenie przywodcy sprowadzilo brodacza i korpulentna blondynke na srodek sali. Kobieta opadla na kolana, przez chwile intensywnie podniecala mezczyzne, pozniej ulozyla sie na plecach, natomiast jej partner legl na niej. Rozpoczeli szalencza kopulacje.
Nastepna kobieta poszla po narkotyk, po czym ukleknela przed guru. Byla wysoka, chuda, o latynoskich rysach. Do pary trafil jej sie mocno zbudowany rumiany okularnik, ktory wygladal na dawnego ksiegowego. Mial niezwykle maly penis i kanciasta kobieta niemal pochlaniala go w calosci, gdy energicznie starala sie go pobudzic. Wkrotce tych dwoje przylaczylo sie do pierwszej pary w horyzontalnym tancu na podlodze kosciola.
Trzecia kobieta byla Delilah. Jej cialo okazalo sie nadzwyczaj mlodziencze, gibkie i jedrne. Matthias zatrzymal ja przy sobie dluzej niz jej dwie poprzedniczki i cztery nastepne kobiety razem wziete. Wszystkie sluzyly mu niczym trutnie krolowej pszczol. W koncu zwalnial je i przydzielal im partnerow.
W ciagu dwudziestu minut kazda osoba w pomieszczeniu otrzymala porcje kokainy z wielkiej misy. Ludzie wracali po druga i trzecia dawke, zawsze na polecenie Matthiasa. Gdy zawartosc pierwszej miski sie wyczerpala, wielkolud po prostu wsunal slomke w druga.
Na miekkich matach wila sie masa cial. Orgia byla w pewnym sensie calkowicie aseksualna, zdecydowanie brakowalo jej spontanicznosci, wydawala sie bezmyslnie rytualna, skodyfikowana, wyrezyserowana i zalezna od kaprysow jednego megalomana. Na kiwniecie glowy swojego guru czlonkowie sekty kladli sie na ziemi i kopulowali. Na zmarszczenie jego brwi wszyscy podnosili sie i jeczeli. Nie moglem sie powstrzymac przed natretnym wspomnieniem – przypomnialy mi sie larwy myszkujace na slepo w miesie na stole oranzerii Garlanda Swope’a.
Wsrod wyznawcow podniosl sie ryk. Matthias mial wytrysk. Kobiety natychmiast podbiegly i zaczely zlizywac jego sperme. Przywodca lezal zaspokojony na plecach, lecz pod wplywem kobiecych zabiegow jego czlonek ponownie stwardnial. Pomyslalem, ze teraz orgia rozpocznie sie od nowa.
Widzialem wystarczajaco duzo. Zeskoczylem z zegara slonecznego i ruszylem cicho do bramy. Z prawej strony zblizalo sie dwoch wartownikow. Obaj mieli rude brody, grozne miny i maszerowali rownomiernym, defiladowym krokiem. Cofnalem sie w cien i poczekalem, az przejda. Gdy w koncu skrecili za rogiem, przebieglem dziedziniec i popedzilem do wzmocnionych stalowymi sztabami drzwi. Pociagnalem je, uchylilem troche i zajrzalem do srodka. Wejscie nie bylo strzezone. Zza drzwi sanktuarium dotarly do mnie dzwieki stlumionych szeptow i rytmicznego uderzania ciala o cialo.
Po lewej stronie mialem slepy korytarzyk z biurem Matthiasa, pobieglem wiec na prawo, z pospiechu potykajac sie o doniczke z palma. Korytarz byl pusty, jasny. Poczulem sie bezbronny, wystawiony na niebezpieczenstwo niczym cma na lodowce. Jesli mnie odkryja, zgine; widzialem przeciez kokainowa meline. Nie mialem pojecia, ile czasu jeszcze potrwa orgia ani kiedy wartownicy maja zmiane. Musialem sie spieszyc.
Przetrzasnalem pralnie, kuchnie, biblioteke wspolnoty, poszukujac ukrytych tuneli, falszywych scian, sekretnych schodow. Bez skutku.
Za pomoca uniwersalnego klucza, ktory znalazlem na kolku przy Graffiusie, przeprowadzalem rewizje wszystkich pomieszczen. W pewnym momencie, gdy dostrzeglem ruch pod posciela na jednym z lozek, przez chwile pomyslalem, ze moje poszukiwania dobiegly konca. Niestety okazalo sie, ze byl to dorosly mezczyzna, owlosiony, tlusty, o plamiastej twarzy, z czerwonym nosem i otwartymi ustami. Jeden z czlonkow sekty byl przeziebiony i zostal sobie pospac. Mezczyzna poruszyl sie pod wplywem swiatla mojej latarki, pierdnal i przewrocil sie na drugi bok. Wyszedlem cicho.
Nastepny pokoj nalezal do Delilah. Aktorka zatrzymala niektore ze starych recenzji i wycinkow prasowych na dnie szuflady wypelnionej gladka bawelniana bielizna. Poza tym jej sypialnia byla rownie nijaka jak pomieszczenia innych przedstawicieli Dotkniecia.
Chodzilem od pokoju do pokoju. Sprawdzilem jeszcze wiele pomieszczen, zanim doszedlem do tego, ktore zapamietalem jako pokoj Matthiasa.
Do zamka nie pasowal zaden z wiszacych na kolku kluczy. Uzylem lomu. Zasuwa nie poddawala sie i musialem wylamac drzwi.
Pomyslalem, ze ktos przechodzacy obok moglby zauwazyc poczynione przeze mnie szkody. Szybko wsliznalem sie do srodka, spiety, zdenerwowany.
Pomieszczenie roznilo sie od innych jedynie mala biblioteczka.
Niski sufit. Sciany i podloga z kamienia. Twarde waskie lozko przykryte zwyklym szarym kocem.
Skromne mieszkanko czlowieka, ktory porzucil rozkosze cielesne dla przyjemnosci duchowych.
Ascetyczne… I przerazliwie falszywe.
Matthiasa z pewnoscia nie mozna bylo nazwac czlowiekiem uduchowionym. To okreslenie zupelnie do niego nie pasowalo. Zaledwie kilka minut temu obserwowalem, jak bezczescil kosciol, otumaniony koka, zimny niczym Lucyfer. Nagle wydalo mi sie, ze ksiazki z jego polek gapia sie na mnie kpiaco. Madre cenne ksiazki poswiecone religii, filozofii, etyce, moralnosci.
Dzieki ksiazkom juz raz dzis odkrylem niezwykle sekrety. Byc moze powtornie ulatwia mi odkrycie tajemnic.
Z wsciekloscia oproznialem polki. Badalem kazdy tom, otwieralem, potrzasalem, szukalem falszywych grzbietow i notatek na marginesach, sprawdzalem grubosc stronic.
Nie znalazlem niczego. Ksiazki wygladaly jak nowe, okladki mialy sztywne, stronice swieze, niepoplamione.
Ani jedna nie zostala przeczytana.
Pusta biblioteczka zachwiala sie i przesunela na podstawie. Chwycilem ja, zanim upadla. I wtedy cos zauwazylem.