Angeles. Prosila, zebym pomogl jej zdobyc prace hostessy w jakims teleturnieju, nie mialem jednak az takich znajomosci. Poniewaz pracowalem wtedy przy skeczach dla agencji Adam i Ewa, sklonilem Rambo, zeby zrobila z nas pare. Wraz z Nona natychmiast okazalismy sie idealnymi partnerami. Rozumielismy sie bez slow. Czulem sie tak, jakbym pracowal ze swoim sobowtorem. Dostawalismy spore napiwki, a ja oddawalem jej swoje pieniadze. Chcielismy cos zaoszczedzic. Potem pewnej nocy Nona zatelefonowala do mnie spanikowana. Powiedziala, ze postawila sie rodzicom, a wowczas oni zdecydowali sie porwac chlopca. Od poczatku nie podobal mi sie pomysl umieszczenia dzieciaka w tym szpitalu, teraz jednak przestraszylem sie, ze Swope’owie zamierzaja uciec przez poludniowa granice i zabrac Woody’ego w jakiejs miejsce, gdzie jego prawowita matka nigdy go nie znajdzie. Popedzilem do motelu. Akurat zbierali sie do wyjazdu. Garland stal w drzwiach, gdy je otworzylem. Nie spotkalem go wczesniej, lecz dobrze wiedzialem, jaki z niego gnojek. Zaczal na mnie wrzeszczec, wiec walnalem go w twarz, a pozniej skopalem. Kobieta przybiegla z krzykiem, wiec ja rowniez trzasnalem. W bok glowy. Po chwili oboje lezeli bez przytomnosci. Chlopiec byl troche oszolomiony, mamrotal cos przez sen. Nona dostala nagle szalu i zaczela demolowac pokoj. Uspokoilem ja i kazalem poczekac w srodku, sam zas w tym czasie zaladowalem oboje do corvetty. Kobiete wpakowalem na tyl, jego zas usadzilem na przednim siedzeniu. Zawiozlem nieprzytomnych na plaze w Playa Del Rey, a kiedy przelatywal mi nad glowa samolot, wykonczylem te pare drani. Potem zaciagnalem ciala do pewnego znanego miejsca w kanionie Benedict i tam porzucilem. Zasluzyli sobie na smierc.

Zakrecil w powietrzu toporkiem i przygryzl slomkowy was.

– Policja znalazla w kanionie szczatki jeszcze jednego ciala – powiedzialem. – Kobiecego. – Niezadane pytanie zawislo w powietrzu.

Wyszczerzyl zeby w usmiechu.

– Wiem, o czym pan mysli, ale myli sie pan. Marzylo mi sie wykonczenie wlasnej matki, lecz niestety, pare lat temu przydarzyl jej sie wylew i umarla w lozku. Wkurzylem sie, poniewaz od lat planowalem zemste. Mam tez plan dla mojego starego, ktory pewnego dnia zrealizuje. Mamusce, niestety, udalo sie uciec, lecz i tak wyzylem sie po swojemu. Mialem szczescie. Podczas ostatniego wystepu w Lancelocie podeszlo do mnie stare babsko z pierwszego rzedu, wepchnelo mi banknot dziesieciodolarowy za skarpetke i polizalo mnie po kostkach. Okazala sie lekarka. Radiologiem. Rozwiodla sie przed kilkoma miesiacami i wyszla z domu spedzic szalona noc. Zjawila sie w mojej garderobie, napalona jak kotka w rui, i zaczela mnie oblapiac. Byla namolna, napawala mnie obrzydzeniem i chcialem ja wykopac. Kiedy jednak zapalilem swiatlo, zobaczylem, ze wyglada jak blizniaczka tej starej suki, mojej matki. Miala identyczna pomarszczona facjate, zadarty nochal i maniery bogatej kurwy. Usmiechnalem sie wiec i powiedzialem: „Chodz, kochanie”. Pozwolilem jej na wszystko od razu, w garderobie. Drzwi nie byly zamkniete na klucz, kazdy mogl wejsc. Babsko nie dbalo o to, po prostu podciagnelo kiecke i dosiadlo mnie. Pozniej pojechalismy do jej mieszkania, apartamentu na najwyzszym pietrze w Marinie. Dosiadla mnie jeszcze raz, po czym zasnela, a wtedy ja udusilem. – Jego oczy rozszerzyly sie niewinnie. – Sama sie pchala. Ktos musial jej pomoc. W ten sposob zrealizowalem dawny plan.

Oparl toporek o piec, siegnal do reklamowki z zakupami i wolna reka wyjal z niej ogromna brzoskwinie.

– Chce pan?

– Nie, dziekuje.

– Zawieraja wapno, potas. Sporo witaminy A i C. Swietne na ostatni posilek.

Pokrecilem odmownie glowa.

– Jak pan sobie chce. – Ugryzl brzoskwinie i zlizal sok z koncow wasa.

– Nie stanowie dla was zagrozenia – stwierdzilem, starannie dobierajac slowa. – Chce tylko pomoc panskiemu malemu braciszkowi.

– Jak? Pompujac w jego cialo te pieprzone trucizny? Poczytalem sobie o tym gownie, ktore chcieli mu podac. Wlasnie to paskudztwo powoduje raka!

– Nie twierdze, ze leki sa nieszkodliwe. To bardzo silne srodki… trucizny, dokladnie tak jak mowisz. Ale nowotwor trzeba czyms zabic.

– Nie przekonasz mnie tymi bzdurami, czlowieku. – Zacisnal szczeki, az mu zadrgala brodka. – Nona opowiedziala mi o tamtejszych doktorach. Skad mam wiedziec, ze pan jest inny?

Skonczyl brzoskwinie i wrzucil pestke do zlewu. Wyciagnal z torby sliwke i ja takze spalaszowal.

– Chodzmy – powiedzial zlowrozbnie i podniosl toporek. – Niech pan sie zbiera. Zakonczmy te sprawe. Mam nadzieje, ze dla panskiego dobra zabije pana pierwszym strzalem. Nawet sie pan nie zorientuje, ze strzelilem. Teraz pocierpi pan troche, czekajac na to, co nieuniknione…

25

Ruszylem do drzwi. Lufa strzelby dzgala mnie w plecy.

– Otworz je pan powoli – poinstruowal mnie Carmichael. – Trzymaj rece na glowie i patrz prosto przed siebie.

Posluchalem go, choc cale moje cialo drzalo. Uslyszalem szelest zaslony.

– Nie musisz go krzywdzic, Doug – powiedziala Nona.

– Wracaj do srodka, siostro. Pozwol, ze sam to zalatwie.

– A jesli on ma racje? Woody jest strasznie rozpalony…

– Mowilem, ze poradze sobie z ta sprawa! – warknal, nagle tracac cierpliwosc.

Nie widzialem reakcji Nony, lecz Doug wyraznie zlagodnial.

– Przykro mi, siostrzyczko. Sytuacja jest paskudna i wszyscy jestesmy zdenerwowani. Kiedy z nim skoncze, usiadziemy sobie spokojnie i zazyjemy witamine B12. Pokaze ci, jak uspokoic malego. Za dwa tygodnie nic mu nie bedzie, a wtedy wyjedziemy. Za miesiac o tej porze bede go uczyl strzelac do fal.

– Doug, ja… – zaczela. Mialem nadzieje, ze dalej bedzie mnie bronila. Gdyby skupil na Nonie swoja uwage, moglbym zaryzykowac ucieczke. Niestety dziewczyna przerwala w pol zdania. Uslyszalem ciche kroki, potem szelest zasuwanej zaslonki.

– Ruszaj – rzucil do mnie Carmichael. Rozgniewala go sama mysl o buncie i wyladowal swoja wscieklosc, wciskajac mi zimna stal pod nerke.

Pchnalem drzwi i wyszedlem w ciemnosc. Wiszacy w powietrzu chemiczny smrod wydal mi sie silniejszy, a niegoscinna posepnosc kanionu – wyrazniejsza. Gigantyczne pordzewiale wraki nieuzywanych od dawna maszyn staly na calym spustoszonym terenie – bierne i milczace. Nikt nie chcialby umierac w tak parszywym miejscu.

Carmichael dzgal mnie i popedzal. Szlismy stumetrowym korytarzem utworzonym przez stosy beczek. Popatrywalem na boki, szukajac drogi ucieczki, lecz czarne cylindry tworzyly bezlitosnie jednolita barykade.

Kilkanascie metrow przed wyjsciem na otwarta przestrzeli Carmichael zaczal proponowac mi rozmaite rozwiazania:

– Moge cie zabic, gdy bedziesz stal, kleczal albo lezal na ziemi, czyli tak, jak to zrobilem ze Swope’ami. Chyba ze sie boisz, to biegnij. Zastrzele cie podczas proby ucieczki. Rozruszasz sie troche przy okazji i nawet nie zauwazysz, ze cos sie stalo. A poniewaz nie powiem, na ile krokow ci pozwole, przez chwile mozesz myslec, ze uda ci sie zwiac. Albo ze uprawiasz jogging. Kiedy biegam, poprawia mi sie humor. Moze i tobie sie poprawi. Uzyje ciezkiej amunicji, dzieki temu niczego nie poczujesz, jeden strzal i bedzie po wszystkim.

Kolana ugiely sie pode mna.

– No dalej, stary – mruknal. – Nie rozklejaj sie. Odejdz z klasa.

– Nic nie zyskasz, zabijajac mnie. Zreszta policja wie, ze tu jestem. Jesli nie wroce o okreslonej godzinie, zaroi sie w tym miejscu od mundurowych.

– Nie martw sie. Gdy tylko pozbede sie twojego ciala, natychmiast stad wiejemy.

– W tym stanie chlopiec nie moze podrozowac. Zabijesz go.

Szturchnal mnie bolesnie lufa strzelby.

– Nie potrzebuje twoich rad. Sam potrafie o siebie zadbac.

Kroczylismy w milczeniu, az dotarlismy do wylotu korytarza z beczek.

– Wiec jak chcesz umrzec? – zapytal. – Na stojaco czy w biegu?

Mialem przed soba sto metrow plaskiej pustej ziemi. Otaczala nas ciemnosc, ale i tak bylbym latwym celem do ustrzelenia. Dalej znajdowaly sie haldy zlomu – szyny, blachy, zwoje drutu… A takze dzwig, za ktorym ukrylem seville’a. Kiepskie kryjowki, lecz kluczac tam, zyskalbym czas na wymyslenie jakiegos planu…

– Nie spiesz sie – oswiadczyl wielkodusznie Carmichael, sycac sie poczuciem wladzy absolutnej.

Przez caly czas gral okrutnego, zimnego morderce, ktory calkowicie panuje nad sytuacja, zauwazylem jednak, ze w gruncie rzeczy jest rownie wrazliwy na wstrzasy jak flakon nitrogliceryny. Wystarczy jedno nieprzemyslane slowo, jeden ruch i natychmiast wybuchnie. Wiedzialem, co musze zrobic – odwrocic jego uwage, wprawic go w chwilowa chocby konsternacje, zmylic jego czujnosc… a nastepnie dac noge. Albo zaatakowac. Toczylem gre na smierc i zycie, zdajac sobie sprawe z tego, ze jesli Carmichael dostanie szalu, moze mimowolnie pociagnac za spust. Tyle ze… Nie mialem w obecnej sytuacji wiele do stracenia, a juz na pewno nie zamierzalem dac sie zabic jak bezwolne ciele prowadzone na rzez.

– Na co sie decydujesz? – spytal.

– Taki wybor to idiotyzm, Doug. Swietnie o tym wiesz.

– Co takiego?!

– Tak, a w dodatku zachowujesz sie jak glupi gowniarz.

Ruszyl ku mnie z rykiem. Odrzucil na bok strzelbe, chwycil mnie za przod koszuli i szarpnal. Uniosl toporek nad moja glowa i zamarl w tej pozie.

– Rusz sie, a posiekam cie na drobne kawaleczki. – Sapal z gniewu, jego twarz blyszczala od potu. Z wielkiego cielska emanowal zapach dzikiego zwierzecia.

Z calej sily kopnalem go w krocze. Zaskowyczal z bolu i puscil mnie. Wyladowalem na ziemi, raniac sobie kolana i dlonie. Gdy staralem sie podniesc, nadepnalem stopa na cos okraglego. Wielka metalowa sprezyna. Potoczyla sie na bok, a ja upadlem plasko na plecy.

Carmichael zaszarzowal, dyszac glosno. Ostrze wysoko podniesionego toporka blysnelo w poswiacie ksiezycowej. Na tle czarnego nieba wydawalo sie ogromne, nierzeczywiste.

Szarpnalem sie w bok.

– Masz niewyparzona gebe, facet – wykrztusil. – Zadnej klasy, zadnego stylu. Dalem ci okazje na piekna smierc. Chcialem cie dobrze potraktowac, ale ty nie wiesz, co to szacunek. Wiec teraz bedzie cie bolalo. Mam zamiar zabic cie tym. – Dla podkreslenia swoich slow zamachal toporkiem. – Powoli. Potne cie jak sztuke miesa, metodycznie i powoli. W koncu zaczniesz blagac o kulke.

Jakas postac wyszla zza beczek.

– Odloz to, Doug.

Na polanie pojawil sie szeryf Houten – spokojny, pewny siebie. Polyskujacy kolt kaliber 45 wygladal jak niklowana sztuczna reka wyciagnieta do uscisku.

– Odloz to – powtorzyl i wycelowal pistolet w piers Carmichaela.

– Daj spokoj, Ray – odparl tamten. – Skonczmy, co zaczelismy.

– Nie w ten sposob.

– To jedyny sposob.

Szeryf pokrecil glowa.

– Dopiero co odebralem telefon od niejakiego Sturgisa z wydzialu zabojstw w Los Angeles. Wypytywal o doktora. Podobno ktos chcial go zabic ubieglej nocy i przypadkiem zastrzelil niewlasciwego faceta. Nastepnego dnia doktor zniknal. Wszyscy go szukaja. Pomyslalem, ze moze jest tutaj.

– Probuje rozbic moja rodzine, Ray. Sam mnie przed nim ostrzegales.

Вы читаете Test krwi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату