– Jestes podenerwowany, chlopcze, i gadasz glupoty. Mowilem ci tylko, ze pytal o te droge, wiec miales sobie znalezc inna kryjowke. Nie namawialem cie do zabicia tego czlowieka. No, rzuc toporek i porozmawiajmy spokojnie.
Szeryf, ciagle trzymajac pistolet, spojrzal na mnie z gory.
– Nie rozumiem, po co pan tu weszyl, doktorze.
– Uznalem, ze lepiej dzialac, niz stanowic dla kogos nieruchomy cel. A w przyczepie czeka maly chlopiec, ktory musi trafic do szpitala.
Niespodziewanie Houten z wsciekloscia pokrecil glowa.
– Chlopiec i tak umrze.
– Nieprawda, szeryfie. Mozna go wyleczyc.
– To samo powiedzieli mi o mojej zonie, wiec pozwolilem im ja pociac i nafaszerowac truciznami. Na darmo. Gdyby niczego nie stosowali, rak zjadlby ja dokladnie w tym samym tempie. – Spojrzal na Carmichaela. – Az do tej pory wspieralem cie, Doug, niestety sprawy zaszly za daleko. Odloz toporek.
Obaj przez chwile mierzyli sie wzrokiem. Skorzystalem z okazji i odtoczylem sie na bok. Carmichael dostrzegl moj ruch i zamachnal sie toporkiem.
W tym momencie wypalila czterdziestkapiatka. Carmichael odskoczyl w tyl, krzyczac z bolu. Przycisnal reke do boku, przez jego palce przesaczala sie krew. W drugiej jednak nadal sciskal toporek. Coz za niewiarygodna determinacja!
– Ray… zraniles mnie – wymamrotal z niedowierzaniem.
– Tylko cie drasnalem – odparl szeryf. – Przezyjesz. A teraz rzuc to cholerne narzedzie.
Wstalem i ruszylem powoli ku porzuconej strzelbie. Trzymalem sie poza zasiegiem reki wymachujacego toporkiem Carmichaela.
Drzwi do przyczepy otworzyly sie nagle, zimne biale swiatlo padlo na sciezke. Ze srodka wybiegla Nona.
– Wez strzelbe, siostrzyczko! – krzyknal do niej Carmichael. Rzucil to polecenie spomiedzy zacisnietych az do bolu szczek. Reka z toporkiem sie trzesla. Druga, przycisnieta do boku dlon polyskiwala czerwienia od nadgarstka do czubkow palcow. Lepka krew sciekala na ziemie.
Nona zatrzymala sie i szeroko otwartymi oczyma patrzyla na bloto przy stopach Carmichaela, ktore powoli zmienialo sie w karmazynowy kwiat.
– Zabiles go! – wrzasnela, podbiegla do Houtena i zaczela go okladac na oslep piesciami. Szeryf odpychal ja jedna reka, w drugiej nadal trzymajac pistolet wymierzony w rannego mezczyzne. W koncu pchnal ja tak, ze sie zatoczyla, stracila rownowage i upadla.
Zblizylem sie o krok do strzelby. Nona sie podniosla.
– Sprosny stary skurwielu! – krzyknela do Houtena. – Miales nam pomoc, a ty go zastrzeliles! – Szeryf patrzyl na nia obojetnie. Nagle rzucila sie do stop Carmichaela. – Nie umieraj, Doug. Prosze, tak bardzo cie potrzebuje.
– Wez strzelbe! – zawolal Carmichael.
Pokiwala glowa i poszla w strone broni. Byla blizej niz ja, totez pomyslalem, ze nie mam juz na co czekac. Rzucilem sie naprzod i pierwszy dopadlem strzelby.
Carmichael dostrzegl mnie katem oka, odwrocil sie gwaltownie i ciachnal toporkiem, celujac w moja reke. W ostatniej chwili szarpnalem ja w tyl. Jeknal z bolu, z jego rany obficie pociekla krew. Mimo to znowu sie na mnie zamachnal, chybiajac zaledwie o centymetry.
Houten przykucnal, chwycil w obie rece czterdziestkepiatke i strzelil mu z gory w tyl glowy. Kula wyszla przez gardlo. Carmichael zlapal sie kurczowo za szyje, usilowal zaczerpnac powietrza, zagulgotal i upadl.
Nona porwala strzelbe i z wprawa oparla ja na biodrze. Pozniej przyjrzala sie lezacemu na ziemi cialu. Konczyny Carmichaela dygotaly w agonii. Nona obserwowala je w milczeniu, az znieruchomialy. Jej luzne wlosy poruszaly sie na nocnym wietrze, oczy miala przerazone i wilgotne.
Przystojna twarz surfingowca zastygla w
– Jestes taki sam jak wszyscy. – Splunela na niego. Zanim zdolal sie odezwac, zaczela spiewnym glosem przemawiac do zwlok.
– Jest taki sam jak reszta, Doug. Pomagal nam nie dlatego, ze jest dobrym czlowiekiem. Wcale nie byl po naszej stronie, tak jak sadziles. Pomagal nam ze strachu. Jest pieprzonym tchorzem i bal sie, ze wydam jego plugawe sekrety.
– Zamknij sie, dziewczyno – ostrzegl ja szeryf.
Zignorowala go.
– Pieprzyl mnie, Doug, tak samo jak wszyscy inni oblesni, zli starzy ludzie ze swoimi obrzydliwymi kutasami i obwislymi jajami. Zaczeli, gdy bylam jeszcze mala dziewczynka. I ten potwor tez mnie ujezdzal. Prawowite ramie sprawiedliwosci zadrwila. – Ofiarowalam mu probke rozkoszy, a on przyjal moja uprzejmosc za dobra monete. Ciagle mu bylo malo. Musial miec mnie codziennie. U niego w domu. W sluzbowym pikapie. Zabieral mnie, gdy wracalam do domu ze szkoly, i zawozil na wzgorza. Tam to robilismy. Co teraz myslisz, Doug, o swoim starym przyjacielu?
Houten krzyczal do Nony, zeby sie zamknela, jednak jego glosowi brakowalo dawnej pewnosci siebie. Szeryf wygladal na zalamanego, wypalonego i, choc trzymal w dloniach bron, bezradnego.
Nona nadal przemawiala do zwlok, lkajac.
– Byles taki dobry i ufny, Doug… Myslales, ze Ray jest twoim przyjacielem, ze pomaga nam sie ukryc, poniewaz nie lubi lekarzy… Poniewaz nas rozumie… Niestety, wcale tak nie bylo. Wydalby nas bez namyslu, lecz zagrozilam, ze wowczas rozpowiem wszystkim, jak mnie pieprzyl. Jak mnie uczynil ciezarna.
Houten zerknal na swojego kolta. Przez glowe przemknela mu straszliwa mysl, ktora na szczescie szybko odrzucil.
– Nono, nie chcesz chyba…
– Nie, nie. Ray sadzi, ze jest ojcem Woody’ego, bo tak mu mowilam przez te wszystkie lata. – Poglaskala strzelbe i zachichotala. – Zreszta, moze jednak nim jest… A moze nie. Nigdy nie dowiedzielismy sie tego, gdyz nigdy nie wykonalismy zadnych testow krwi, prawda, Ray?
– Jestes szalona – warknal. – Za takie gadanie zamkna cie w zakladzie dla psychicznych. To wariatka – rzucil w moja strone. – Rozumie pan to chyba, prawda?
– Doprawdy? – Polozyla palec na cynglu i usmiechnela sie. – Pewnie wiesz wszystko o szalenstwie. Wiesz wszystko o szalonych, malych dziewczynkach. Na przyklad byla taka mala, gruba, szalona Marla. Stale siedziala sama, kolysala sie idiotycznie i pisala durne, zwariowane wiersze. Mowila do siebie, sikala w gacie i zachowywala sie jak dziecko. Twoja corka naprawde byla walnieta, co, Ray? Gruba, brzydka i brakowalo jej piatej klepki.
– Zamknij gebe…
– Sam sie zamknij, stary capie! – wrzasnela. – Kim, do diabla, jestes, by mi rozkazywac? Pieprzyles mnie codziennie, a ja bez skargi znosilam twoje wstretne cielsko. Wlewales we mnie litry swojej ohydnej spermy i zaplodniles mnie. – Usmiechnela sie niesamowitym usmiechem. – Moze tak, a moze nie. W kazdym razie powiedzialam o tym twojej szalonej Marli. Szkoda, ze nie widziales spojrzenia tych swinskich malych slepkow. Opowiedzialam jej cala historie ze szczegolami. Powtarzalam, ze ogromnie ci sie ze mna podobalo i stale zebrales o wiecej. Tak, tak, szeryfie! Chyba wytracilam z rownowagi te nieszczesna istote, gdyz nastepnego dnia wziela line i…
Houten krzyknal i rzucil sie na nia.
Rozesmiala sie i strzelila mu w glowe.
Opadl na ziemie niczym przekluty balon. Nona stanela nad nim i jeszcze raz pociagnela za spust. Przeladowala bron i poslala mu jeszcze jedna kulke.
Nie stawiala najmniejszego oporu, gdy odebralem jej bron. Polozyla mi glowe na ramieniu i poslala cudowny usmiech.
Zabralem ja ze soba i ruszylem na poszukiwanie samochodu szeryfa. Znalazlem go bez trudu. Houten zaparkowal auto tuz za dziura w plocie. Nie spuszczajac oka z Nony, wlaczylem radio i wezwalem policje.
26
W pozne, spokojne niedzielne popoludnie stalem na trawniku naprzeciwko wejscia do Ustronia i czekalem na Matthiasa. Przez ostatnie trzydziesci szesc godzin wial bez przerwy piekielnie goracy wiatr i mimo zblizajacego sie zachodu slonca upal nie slabl. Wszystko mnie swedzialo. Spocony, zmeczony, zbyt cieplo ubrany w dzinsy, bawelniana koszule i skorzana kurtke, szukalem cienia pod starymi debami otaczajacymi fontanne.
Guru wyszedl z glownego budynku otoczony orszakiem swoich wyznawcow, zerknal w moim kierunku i kazal im sie rozejsc. Skierowali sie na pobliski wzgorek, usiedli i zaczeli medytowac. Matthias szedl do mnie powoli, w zadumie. Patrzyl w dol, jakby szukal czegos w trawie.
Wreszcie stanelismy twarza w twarz. Bez slowa powitania usiadl na ziemi w pozycji kwiatu lotosu i pogladzil brode.
– Nie widze kieszeni w pana stroju – zauwazylem. – Ani niczego innego, gdzie moglby pan schowac plik banknotow. Mam nadzieje, ze fakt ten nie oznacza, iz zamierza pan zlekcewazyc moja najzupelniej powazna oferte.
Patrzyl przed siebie, ignorujac mnie. Tolerowalem ten stan rzeczy przez chwile, poczym dalem mu do zrozumienia, ze trace cierpliwosc.
– Niech pan skonczy z ta blazenada, Matthias, i przestanie udawac swietego czlowieka. Pora pogawedzic o interesach.
Na czole guru usiadla mucha, potem przeszla zwinnie wzdluz krawedzi glebokiej blizny. Najwyrazniej obecnosc owada wcale mu nie przeszkadzala.
– Prosze przedstawic swoja sprawe – powiedzial w koncu cicho.
– Sadzilem, ze wyrazilem sie dosc jasno przez telefon. Zerwal koniczyne i pokrecil nia w smuklych palcach.
– Rzeczywiscie, co nieco mi pan wyjawil. Przyznal sie pan do wkroczenia na nasz teren, do napasci na brata Barona i do wlamania. Niejasne dla mnie pozostaja powody, dla ktorych pan… dla ktorych mielibysmy prowadzic wspolne interesy.
– A jednak jest pan tutaj.
Usmiechnal sie.
– Szczyce sie posiadaniem otwartego umyslu.
– Prosze posluchac. Mam za soba kilka meczacych, paskudnych dni i stracilem cierpliwosc. Powiedzialem juz swoje. Chce pan dokladniej rozwazyc moja propozycje, prosze bardzo. Poczekam na panska decyzje. Tylko prosze codziennie dodac do wyznaczonej przeze mnie kwoty odsetki w postaci drobnego tysiaczka.
– Niech pan siada – polecil.
Usiadlem naprzeciwko niego po turecku. Ziemia byla goraca niczym gofrownica. Swedzenie na mojej piersi i brzuchu sie wzmoglo. W oddali kiwali sie czlonkowie sekty.
Matthias zdjal reke z brody i z roztargnieniem pogladzil trawe.
– Przez telefon mowil pan o znacznej kwocie – zauwazyl.
– Tak. Sto piecdziesiat tysiecy dolarow. Trzy raty po piecdziesiat tysiecy. Pierwsza dzis, nastepne co pol roku.
Bardzo sie staral wygladac na rozbawionego.
– Dlaczegoz, u diabla, mialbym panu zaplacic tyle pieniedzy?