– Graffius zawsze byl kiepskim psychologiem. Nigdy nie rozumial ludzi.

– Tak jak i pan. – Wstal nagle i dal znak zgromadzonym na wzgorzu czlonkom sekty. Podniesli sie powoli i majestatycznie ruszyli ku nam. Tyraliera odzianych w biel zolnierzy.

Zerwalem sie na rowne nogi.

– Popelnia pan blad, Matthews. Przedsiewzialem srodki ostroznosci na taka ewentualnosc. Jesli nie wroce do Los Angeles przed osma, akta zostana ujawnione.

– Dupek z pana – warknal. – Kiedy bylem prawnikiem, zjadalem takich frajerow na sniadanie. Przezuwalem ich i wypluwalem. Najlatwiej bylo sterroryzowac wszelkiej masci psychiatrow i psychologow. Podczas pewnego procesu jeden z nich w trakcie zeznan posikal sie przeze mnie w gacie ze strachu. A mial tytul profesora. Panska dziecinna proba szantazu jest zalosna. W kilka minut poznam miejsca zlozenia kopii dokumentow. Barry ma ochote osobiscie pokierowac przesluchaniem. Uwazam ten pomysl za wspanialy, jego pragnienie zemsty wydaje mi sie niezwykle silne. To paskudny, maly gnojek, ktory swietnie sie nadaje do tej roboty. Rozmowa z nim moze sie okazac dla pana bardzo, bardzo przykra, Delaware. A kiedy juz wyciagniemy z pana odpowiednie informacje, zalatwimy pana. Nastepny nieszczesliwy wypadek.

Czlonkowie sekty zblizyli sie do nas. Wygladali jak bezlitosne automaty.

– Niech pan ich odwola, Matthews. W ten sposob jeszcze bardziej sie pan pograza.

Mezczyzni i kobiety otoczyli nas kregiem. Mieli obojetne twarze. Zacisniete drapieznie usta. Puste oczy. Puste umysly…

Ich przywodca odwrocil sie do mnie plecami.

– A jesli istnieja inne kopie? Takie, o ktorych panu nie powiedzialem?

– Zegnaj, doktorku – rzucil mi pogardliwie.

Jego wyznawcy rozstapili sie, aby go przepuscic, a potem natychmiast zwarli szeregi. Dostrzeglem Graffiusa. Drzal z niecierpliwosci. Strumyczek sliny sciekal na jego dolna warge. Kiedy nasze oczy sie spotkaly, usmiechnal sie nienawistnie.

– Bierzcie go – rozkazal.

Czarnobrody wielkolud zrobil krok do przodu i zlapal mnie za ramie. Inny osilek o szeroko rozstawionych zebach chwycil za drugie. Na dany przez Barona znak pociagneli mnie ku glownemu budynkowi. Za nimi podazyli inni, zawodzacy piesn pogrzebowa bez slow.

Graffius podbiegl i uderzyl mnie z pogarda w twarz. Rechoczac radosnie, opowiedzial mi o przyjeciu, ktore zaplanowali na moja czesc.

– Mam nowy, dopiero testowany halucynogen, przy ktorym LSD wydaje sie aspiryna dla dzieci. Wstrzele ci go prosto w zyle z dodatkiem metedryny. Poczujesz sie jak w piekle i z kazda kolejna minuta bedziesz sie zapadal w nie glebiej.

Zamierzal ciagnac dalej te przemowe rodem z tandetnego kryminalu, gdy nagle rozlegl sie terkot pistoletow maszynowych, wdzierajacy sie w cisze niczym symfonia gigantycznych ropuch, a po chwili pojedyncze glosne eksplozje.

– Co za cholera?! – zawolal Graffius.

Procesja sie zatrzymala.

Od tego momentu wszystkie zdarzenia rozegraly sie tak szybko jak na przyspieszonym filmie.

Na niebie pojawily sie wirujace oslepiajace swiatla przeszywajace mrok. Nad naszymi glowami krazyly dwa helikoptery. Z jednego z nich zahuczal wzmocniony przez megafon glos:

– Mowi agent Siegel z Federalnego Urzedu do Walki z Handlem Narkotykami. Macie uwolnic doktora Delaware’a i polozyc sie twarza do ziemi.

Powtorzono to trzykrotnie.

Graffius zaczal cos krzyczec, natomiast inni czlonkowie sekty stali niczym wryci w ziemie. Gapili sie w niebo zaskoczeni. Przypominali ludzi pierwotnych, ktorym objawil sie nowy bog.

Helikoptery zaczely opadac coraz nizej. Drzewa giely sie od podmuchu wirnikow.

Agent Siegel raz za razem powtarzal polecenie, jednak ludzie z sekty nie zastosowali sie do niego – raczej z powodu szoku niz swiadomego nieposluszenstwa.

Jeden z helikopterow wycelowal intensywny snop oslepiajacego swiatla w grupe. Kiedy mezczyzni i kobiety oslaniali oczy, komandosi rozpoczeli natarcie.

Dziesiatki uzbrojonych mezczyzn w kuloodpornych kamizelkach i helmach wyroslo jak spod ziemi.

Jedna grupa wylonila sie niespodziewanie spod wiaduktu. Kilka sekund pozniej zza glownego budynku wynurzyla sie druga – komandosi prowadzili stadko zakutych w kajdanki wyznawcow Matthiasa. Trzecia grupa przybyla od strony pol i rozpoczela szturm na kosciol.

Usilowalem sie uwolnic, lecz czarnobrody i ten drugi trzymali mnie w katatonicznym uscisku. Graffius wskazywal na mnie i mamrotal cos bez sensu niczym malpa na amfetaminie. Podbiegl, wygrazajac mi piescia. Kopnalem go i trafilem w kolano. Wrzasnal i przez chwile skakal przede mna na jednej nodze w tancu blagajacego o deszcz Indianina. Ci, ktorzy mnie trzymali, popatrzyli po sobie, niepewni, jak zareagowac. Kilka sekund pozniej decyzja i tak nie nalezala juz do nich.

Bylismy otoczeni. Komandosi z wiaduktu uformowali koncentryczny pierscien wokol kregu czlonkow sekty. Zauwazylem teraz, ze sa wsrod nich funkcjonariusze Urzedu do Walki z Handlem Narkotykami, agenci FBI, przedstawiciele policji stanowej, szeryfowie hrabstwa i przynajmniej jeden detektyw z policji Los Angeles, ktorego rozpoznalem.

Latynoski oficer z wasikiem a la Zapata beznamietnie rozkazal wszystkim polozyc sie na ziemi. Tym razem posluchali natychmiast. Dwa wielkoludy uwolnily moje rece, jakby ktos odlaczyl ich od zasilania. Odsunalem sie i obserwowalem akcje.

Komandosi kazali czlonkom sekty rozlozyc nogi i zrewidowali ich; po dwoch zolnierzy na kazdego pojmanego. Po obszukaniu zakladali im kajdanki, wyprowadzali z grupy jednego po drugim, niczym paciorki zdejmowane ze sznurka, odczytywali im ich prawa i pod bronia odstawiali do czekajacych nieopodal furgonetek.

Poza Graffiusem, ktory kopal i krzyczal, mezczyzni i kobiety z sekty Dotkniecie nie stawiali oporu. Odretwiali ze strachu i kompletnie zdezorientowani, biernie poddawali sie policyjnej procedurze i, powloczac nogami, szli w beznadziejnej procesji oswietlanej reflektorami przez krazace w gorze helikoptery.

Ciezkie drzwi glownego budynku otworzyly sie i wyszla z nich kolejna grupka w towarzystwie komandosow. Ostatni pojawil sie Matthias w otoczeniu agentow. Guru kroczyl na sztywnych nogach i cos perorowal. Patrzac z oddali, odnosilem wrazenie, ze wyglasza koncowa mowe obroncza, lecz jego slowa calkowicie zagluszal halas helikopterow. I tak zreszta nikt go zapewne nie sluchal.

Gdy wokol mnie troche sie uspokoilo, znowu uswiadomilem sobie, jak mi goraco. Zdjalem kurtke, odrzucilem ja na bok i zaczalem rozpinac koszule. Podeszli do mnie Milo wraz z mezczyzna, ktorego szczupla twarz o wyostrzonych rysach nosila slady kilkugodzinnego ciemnego zarostu. Towarzysz mojego przyjaciela mial na sobie szary garnitur, biala koszule i ciemny krawat pod operacyjna kurtka z odblaskowym nadrukiem i maszerowal wojskowym krokiem. Nazywal sie Severing Fleming i kierowal cala akcja z ramienia Urzedu do Walki z Handlem Narkotykami.

– Doskonala robota, Alex. – Milo poklepal mnie po plecach.

– Pomoge panu, doktorze – powiedzial agent Fleming i zabral sie do odrywania od mojej piersi tasmy z mikrofonem marki Nagra. – Mam nadzieje, ze nie cierpial pan zbytnio.

– Swedzialo jak cholera.

– Pewnie ma pan wrazliwa skore.

– Tak, to w ogole bardzo wrazliwy facet, Sev.

Fleming sie usmiechnal.

– No to wszystko w porzadku – powiedzial Fleming, chowajac mikrofon do pokrowca. – Odsluch w furgonetce byl doskonaly, mamy nagranie. Przysluchiwala mu sie wraz z nami prawniczka z Departamentu Sprawiedliwosci. Jest zdania, ze zdobyte informacje zupelnie wystarcza. Jeszcze raz dzieki, doktorze. Do zobaczenia, Milo.

Uscisnal nam dlonie, niedbale zasalutowal i odszedl, tulac mikrofon niczym noworodka.

– No coz – zauwazyl Milo. – Nieustannie ujawniasz nowe talenty. Hollywood niedlugo zacznie walic do twoich drzwi.

– Zgadza sie – odparlem, pocierajac piers. – Zadzwon do mojego agenta i zorganizuj spotkanie w Polo Lounge.

Rozesmial sie i zdjal policyjna kurtke.

– Czuje sie w niej jak facet z reklamy opon Michelina.

– Chcialbys byc taki ladny.

Ruszylismy razem ku wiaduktowi. Niebo zdazylo juz sciemniec i ucichnac. Za brama z warkotem ruszaly radiowozy. Weszlismy na most i przeszlismy po zimnych kamieniach. Milo siegnal w gore, zerwal winogrono z pnacza porastajacego kamienna altanke.

– Odwaliles kawal doskonalej roboty, Alex – stwierdzil. – W koncu capneli go za narkotyki. Najwazniejsze jednak, zeby beknal za morderstwo. Gdy dodam do tego rozwiazanie sprawy pana Lepkie Gacie, musze stwierdzic, ze mamy za soba niezly tydzien.

– Swietnie – oswiadczylem znuzonym tonem.

– Wszystko w porzadku, stary?

– Nic mi nie bedzie, nie martw sie.

– Wciaz myslisz o chlopcu, prawda?

Zatrzymalem sie i spojrzalem mu w oczy.

– Musisz od razu wracac do Los Angeles? – spytalem.

Objal mnie, usmiechnal sie i pokrecil przeczaco glowa.

– Powrot oznacza zanurzenie sie w papierkowej robocie. A raporty nie zajac, nie uciekna.

27

Z pewnej odleglosci zagladalem przez plastikowa sciane.

Woody lezal na lozku nieruchomy, lecz byl przytomny. Jego mloda mama siedziala obok. W skafandrze, rekawiczkach i masce byla trudna do rozpoznania. Jej ciemne oczy wedrowaly po pomieszczeniu, zatrzymaly sie przez moment na twarzy synka, pozniej na wlasnych dloniach, w ktorych trzymala ksiazke. Dziecko usilowalo sie podniesc, powiedzialo cos do Nony, ta zas pokiwala glowa, wziela kubek i przystawila mu do ust. Picie szybko wyczerpalo chlopca i opadl na poduszke.

– Mily dzieciak – zauwazyl Milo. – Jakie ma szanse wedlug lekarzy?

– Jest powaznie przeziebiony. W kroplowce dostaje jednak antybiotyki, ktore powinny zwalczyc infekcje. Jesli chodzi o nowotwor… Niestety powiekszyl sie i zaczyna uciskac przepone. To niedobrze, bardzo niedobrze, ale na szczescie nie znaleziono przerzutow i nie ma nowych zmian patologicznych. Jutro rozpocznie sie chemioterapia. Ogolnie rzecz biorac, prognozy sa nadal dobre.

Milo pokiwal glowa i poszedl do pokoju pielegniarek.

Woody zasnal. Matka pocalowala go w czolo, okryla koldra i ponownie wziela do reki ksiazke. Przekartkowala kilka stron, po czym odlozyla ja i zaczela sprzatac w pokoiku. Gdy skonczyla, wrocila do lozka i usiadla. Polozyla rece na udach i zastygla w bezruchu. Czekala.

Z pokoju pielegniarek wyszlo dwoje funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwosci, zajmujacych sie egzekucja wyrokow sadowych. Mezczyzna byl brzuchaczem w srednim wieku, kobieta zas drobna farbowana blondynka. Mezczyzna rzucil okiem na zegarek i oznajmil: „Juz czas”. Jego partnerka podeszla do modulu i zastukala w sciane.

Вы читаете Test krwi
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату