kobieta niepokoi sie z powodu fizycznej rozlaki wymuszonej przez modul sterylny. Teraz wiedzialem, ze matka Nony martwila sie o daleko powazniejsza sprawe – trapila ja grozba calkowitego zerwania wszelkich rodzinnych wiezi, rownie nieodwracalnego jak odciecie glowy przez gilotyne.
Byc moze Emma Swope uzmyslowila sobie wowczas, ze sytuacja nieuchronnie wymyka sie spod kontroli. A jednak wraz z mezem zdecydowali sie na desperackie posuniecie – aby opoznic zdemaskowanie potwornego sekretu, zdecydowali sie porwac dziecko i zniknac…
– Wykradli go za moimi plecami – kontynuowala dziewczyna. Sciskala mi dlonie, wbijajac w nie zielone paznokcie. Jej cialem ponownie wstrzasal gniew. Cienka warstewka potu okalala piekne pelne usta. – Jak pieprzeni zlodzieje!
Ona przebrala sie za technika z pracowni rentgenowskiej. Wlozyla maske i kitel, ktore skradli z kosza w pralni. Zwiezli Woody’ego do piwnicy sluzbowa winda i wyszli z nim bocznym wyjsciem. Zlodzieje! Gdy wrocilam do motelu, zastalam tam cala trojke. Moj synek lezal w lozku… taki maly, bezradny. Starzy pakowali sie i cieszyli, bo tak latwo im poszlo. Matki nikt nie rozpoznal za maska, poniewaz nikt nie spojrzal jej w oczy. Smiali sie, ze udalo im sie oszukac szpital. A on stale gadal o smogu i brudzie Los Angeles. Probowal w ten sposob usprawiedliwic swoj paskudny czyn.
Kiedy przerwala, uznalem, ze powinienem przejsc do dzialania. Nie moglem juz dluzej czekac. Musialem umiejetnie przekonac None, zeby wraz z synkiem dobrowolnie pojechala ze mna do szpitala.
Zanim jednakze zdazylem cokolwiek powiedziec, drzwi przyczepy otworzyly sie z hukiem.
24
Doug Carmichael zgarbil sie w progu niczym komandos w kiepskim filmie wojennym. Dostrzeglem, ze w jednej rece trzyma strzelbe, w drugiej zas obosieczny toporek. Mial na sobie obcisle biale kapielowki i czarny siatkowy podkoszulek, ktory podkreslal muskulature. Jego nogi byly silne i zylaste, porosniete kreconymi jasnymi wlosami, kolana – typowe dla surfingowca: zdeformowane i brylowate. Gumowe plazowe sandaly na stopach. Jasnoruda, starannie przycieta broda, cieniowane wlosy precyzyjnie wymodelowane przy uzyciu suszarki.
Owego popoludnia w Venice, gdy zobaczylem go po raz pierwszy, jego oczy przypominaly bezdenne czarne dziury.
To byly oczy szalenca, ktory badawczo rozejrzal sie po przyczepie, przenoszac wzrok od butelki southern comfort na senna dziewczyne i na mnie.
– Powinienem cie od razu zabic, facet! Za to, ze dajesz jej trucizne.
– Niczego jej nie dalem. Sama wziela.
– Zamknij sie, draniu!
Nona probowala sie wyprostowac, lecz tylko zakolysala sie pijacko.
Doug wycelowal we mnie strzelbe.
– Siadaj na podlodze. Oprzyj plecy o sciane, rece wyciagnij przed siebie. Dobra! I nie ruszaj sie, bo bede cie musial skrzywdzic. – A potem rzekl do Nony: – Chodz tu, siostrzyczko.
Podeszla i oparla sie o niego. Objal ja czule reka, w ktorej trzymal toporek.
– Nie zrobil ci krzywdy, malutka?
Wpatrzyla sie we mnie. Wiedziala, ze zalezy od niej moj los, wiec dobrze rozwazyla swoja odpowiedz. A potem pokrecila przeczaco glowa.
– Nie, wszystko w porzadku. Tylko rozmawialismy. Ten pan chce zabrac Woody’ego do szpitala.
– Akurat – zadrwil Carmichael. – To jedna wielka klika. Daja ludziom trucizne i tylko tluka kase.
Podniosla na niego wzrok.
– No, nie wiem, Doug, malemu nie spada goraczka.
– Dalas mu witamine C?
– Tak jak kazales.
– A jablko?
– Nie zjadlby go. Przeciez spi.
– Sprobuj jeszcze raz. Jesli nie lubi jablek, moze daj mu gruszki lub sliwki. I pomarancze. – Pochylil glowe nad reklamowka na ladzie. – Te owoce sa bardzo zdrowe. Swiezo zerwane, calkowicie naturalne, bez zadnych chemikaliow. Daj mu kilka razem z dodatkowa dawka witaminy C. Temperatura na pewno w koncu spadnie.
– Zycie chlopca jest zagrozone – wtracilem. – Maly potrzebuje czegos wiecej niz witamin.
– Kazalem ci zamknac morde! Chcesz, zebym cie wykonczyl?
– Nie sadze, zeby ten pan chcial nas skrzywdzic – odparla Nona.
Carmichael usmiechnal sie do niej z pewna protekcjonalnoscia.
– Wroc do malego, siostrzyczko. Postaraj sie go nakarmic.
Zaczela cos mowic, ale mezczyzna uciszyl ja, uspokajajaco kiwajac glowa. Poslusznie zniknela za zaslona.
Kiedy zostalismy sami, kopniakiem zamknal drzwi przyczepy, podszedl blizej i stanal naprzeciwko mnie, plecami do lady. Spojrzalem w blizniacze lufy strzelby – smiercionosnej osemki.
– Bede musial cie zabic – oswiadczyl cicho, po czym wzruszyl przepraszajaco ramionami. – Nie mam nic do ciebie, ale jestesmy rodzina, a ty stanowisz zagrozenie.
Wiedzialem, ze w tym momencie najglupsza reakcja byloby kwestionowanie jego slow. Czulem jednakze, ze zupelnie nie potrafie przewidziec zachowania tego paranoika, ktory wycelowal strzelbe miedzy moje oczy.
– Jestesmy rodzina! I nie potrzebujemy testu krwi, aby to udowodnic.
– Oczywiscie, ze nie – wybelkotalem niewyraznie. Ze strachu zesztywnialy mi wargi. – Liczy sie wiez emocjonalna.
Wpatrzyl sie we mnie twardo, sprawdzajac, czy czasem sobie z niego nie kpie. Zmienilem sie w uosobienie szczerosci i zastyglem z ta mina.
Carmichael zamachal lekko toporkiem. Ostrze otarlo sie o podloge.
– Dokladnie tak. Najwazniejsze sa uczucia. A nasze uczucia zrodzily sie w bolu. We troje musimy stawic czolo okrutnemu swiatu. Nasza rodzina jest tym, czym powinna byc kazda rodzina, sanktuarium chroniacym przed panujacym na zewnatrz szalenstwem. Jest wspaniala, drogocenna. Dlatego musze ja chronic.
Nie mialem planu ucieczki. Nie widzialem zadnej szansy na ratunek, chcac jednak zyskac na czasie, zachecilem go do dalszego mowienia.
– Rozumiem. Jestes zatem glowa rodziny. Blekitne oczy zaplonely niczym acetylenowe palniki.
– Dopiero ja stworzylem te rodzine. Tamci dwoje byli zlymi ludzmi, rodzicami jedynie z nazwy. Naduzyli swoich praw. Probowali zniszczyc rodzine od srodka.
– Wiem, Doug. Bylem w ich domu dzis wieczorem. Widzialem oranzerie i przeczytalem niektore dzienniki Garlanda Swope’a.
Wyraz jego twarzy stal sie nagle przerazajacy. Uniosl reke i uderzyl toporkiem w lade, gruchoczac plastik. Przyczepa az sie zatrzesla. Carmichael wykonal ten ruch bez najmniejszego wysilku, a reka ze strzelba nawet mu nie drgnela. Za zaslonka uslyszalem jakies poruszenie, lecz Nona sie nie pojawila.
– Zamierzalem zdemolowac te przekleta bude dzisiejszego wieczoru – szepnal, wymachujac niedbale toporkiem. – Roztrzaskalbym kazda pieprzona szybe. Rozwalilbym caly dom deska po desce. Potem spalilbym go az do fundamentow. Jednak… kiedy dotarlem do niego, zauwazylem, ze ktos majstrowal przy zamku, wiec wrocilem. Na szczescie!
Wciagnal gleboko powietrze i wypuscil je glosno. Tak oddychaja ciezarowcy i kulturysci przed decydujaca proba. Carmichael intensywnie sie pocil i byl ogromnie pobudzony. Zmusilem sie do tego, zeby zachowac spokoj. Musialem miec jasny umysl, aby znalezc jakies wyjscie z tej matni. Uznalem, ze najlepiej zajac jego uwage zbrodnia popelniona na Swope’ach. Byle zapomnial o mnie.
– Paskudne miejsce – zauwazylem. – Az trudno uwierzyc, ze ludzie potrafia byc tacy zli.
– Mnie to nie dziwi. Mialem to na co dzien. Identycznie jak siostrzyczka. Moj stary calymi latami mnie oszukiwal, bil i powtarzal, ze jestem zwyklym kawalkiem gowna. A ta suka, ktora mienila sie moja matka, tylko stala obok i obserwowala. Ja i Nona wychowywalismy sie moze w nieco innych salach kinowych, ale film byl ten sam.
Sluchajac, jak Carmichael opowiada o swoim przykrym dziecinstwie, zrozumialem podloze wszystkich jego problemow, ekshibicjonizmu, nienawisci i strachu. Emanowaly z niego, gdy mowil o swoim ojcu.
– Nona i ja bylismy sobie przeznaczeni – oswiadczyl bardzo z siebie zadowolony. – Zadne z nas samo nie zdolaloby sie wydobyc z tego bagna, w jakim zylismy. Ale dzieki jakiemus cudowi poznalismy sie. I stalismy sie rodzina.
– Jak dlugo juz nia jestescie? – spytalem.
– Od wielu lat. Kiedys przyjezdzalem tu na lato i tyralem na tym polu. Praca fizyczna przy odwiertach. Stary dran mial ogromne plany wobec tego miejsca. Jego firma, Carmichael Oil, pragnela rozryc te ziemie, rozparcelowac ja i wycisnac z niej kazda tlusta krople. Niestety gleba okazala sie sucha jak cycek martwej baby.
Rozesmial sie i trzasnal toporkiem o podloge.
– Nienawidzilem tej roboty. Byla brudna, ponizajaca i nudna jak flaki z olejem, lecz moj stary zmuszal mnie do niej. Co roku! Gdy zblizalo sie lato, jechalem tu niczym skazaniec, ktory nie zna jeszcze wyroku, ale podejrzewa dozywocie. Korzystalem z kazdej wolnej chwili i chodzilem na przechadzki po bocznych drozkach, gdzie oddychalem wreszcie czystym powietrzem. Rozmyslalem nad sposobem ucieczki od tego zycia. Pewnego dnia podczas wedrowki spotkalem w lesie None. Miala wtedy szesnascie lat i byla najpiekniejsza istota, jaka kiedykolwiek widzialem. Siedziala na pniaku i plakala. Gdy mnie zobaczyla, przerazila sie ogromnie, ale udalo mi sie ja uspokoic. Zamiast uciekac lub rozmawiac… zaczela… – Jego przystojna twarz pociemniala od gniewu i wykrzywila sie karykaturalnie. – Nie, nie mysl sobie za wiele. Nigdy jej nie tknalem. A ta historia, ktora opowiedzialem tobie i gliniarzowi o obciaganiu na autostradzie, to lipa. Kompletna bzdura! Probowalem was zwiesc.
Skinalem glowa. Kolejne usprawiedliwienie dla chorych fantazji. Myslenie zyczeniowe. Pragnal Nony, choc nie chcial sie do tego przyznac. Szczegolnie teraz, gdy uwazal ja za przybrana siostre. Mialem nadzieje, ze nadal bedzie utrzymywal w ryzach swoje pozadanie.
– Dzieki temu, ze potraktowalem ja inaczej niz pozostali mezczyzni, zrodzilo sie miedzy nami szczegolne uczucie. Zamiast ja wykorzystywac, sluchalem jej. Sluchalem o jej bolu i cierpieniu. Podzielilem sie z nia wlasnymi klopotami. Cale lato spotykalismy sie i gawedzilismy. I cale nastepne lato. W kolejnych latach juz wiosna zaczynalem sie cieszyc na mysl o pracy przy odwiertach. Poznawalismy sie krok po kroku i odkrywalismy, ze przeszlismy przez to samo. Szybko uprzytomnilismy sobie, jacy jestesmy do siebie podobni, niczym dwie polowki jednej osoby. Meski i zenski skladnik, tworzace razem jedna calosc. Brat i siostra, a nawet cos wiecej. Rozumie pan?
Poniewaz nie chcialem, by przerwal opowiesc, powiedzialem:
– Stworzyliscie wspolna tozsamosc. Bliznieta czasem tak robia.
– Otoz to. Bylo cudownie. Niestety potem stary dran zamknal odwierty. Mimo to nadal przyjezdzalem do La Visty.
Na weekendy. A podczas wakacji na dluzej. Przyzwyczailem sie do tego miejsca i stalem sie jego nocnym straznikiem. Gotowalem dla Nony, ja tez tego nauczylem. Nauczylem prowadzic auto. Toczylismy dlugie nocne rozmowy. Stale rozmawialismy. O marzeniach, oboje chcielismy pozabijac naszych rodzicow. Odciac nasze korzenie. Zaczac wszystko od nowa, stworzyc nowa rodzine. Urzadzalismy pikniki w lesie. Chcialem zabierac na spacery takze Woody’ego, ktorego uwazalem za czlonka naszej nowej rodziny. Niestety potwory nie spuszczaly go z oczu. Nona wiele mowila o chlopcu. Zamierzala zazadac praw do niego. Popieralem ja w tym, opowiadalem jej o wolnosci i prawach czlowieka. Snulismy plany na nastepne lato. We troje zamierzalismy uciec na jakas wyspe. Moze do Australii. Zaczalem zbierac foldery, w ktorych wyszukiwalem najlepsze miejsca do zamieszkania. Potem… maly zachorowal. Nona zadzwonila do mnie natychmiast po przyjezdzie do Los