Oddech chlopca byl regularny, lecz ciezki, wargi spuchniete i suche. Dotknalem jego policzka.
– Ma wysoka temperature – oswiadczylem Nonie.
– Minie mu – odrzekla obronnym tonem. – Daje mu na goraczke witamine C.
– Pomogla?
Odwrocila wzrok i pokrecila glowa.
– Chlopak musi wrocic do szpitala, Nono.
– Nie! – Pochylila sie i pocalowala Woody’ego, ktory usmiechnal sie przez sen.
– Mam zamiar zadzwonic po ambulans.
– Tu nie ma telefonu – obwiescila z triumfem. – Wyjdz stad i znajdz go sobie. Pojedziemy, gdy wrocisz.
– Chlopiec jest bardzo chory – wyjasnialem cierpliwie. – Kazda godzina zwloki dziala na jego niekorzysc. Pojedziemy razem moim samochodem. Przygotuj wasze rzeczy.
– Skrzywdza go tam! – krzyknela. – Tak samo jak przedtem. Wkluwali mu przeciez igly w kosci! I wpakowali go do tego plastikowego wiezienia!
– Posluchaj mnie, Nono. Woody jest chory na raka! Bez leczenia umrze.
Odwrocila sie.
– Nie wierze w to.
– Lepiej uwierz. Bo tak wlasnie wyglada prawda.
– Skad ta pewnosc? Poniewaz ten latynoski doktor tak powiedzial? W niczym nie rozni sie od innych. Nie mozna mu ufac. Czemu to ma byc rak? Przeciez Woody nigdy nie palil papierosow i nie grzeszyl! Jest tylko malym dzieckiem.
– Dzieci rowniez choruja na nowotwory. Kazdego roku tysiace ich zapada na te straszliwa chorobe. Nikt nie zna powodu, lecz tak juz, niestety, jest. Prawie wszystkim tym dzieciom mozna przedluzyc zycie, a niektore nawet calkowicie wyleczyc. Woody do nich nalezy. Daj mu szanse.
Zmarszczyla brwi.
– Ale w tamtym szpitalu go truja.
– Aby wyleczyc tak straszliwa chorobe, lekarze musza uzywac silnych lekow. Nie twierdze, ze kuracja nie jest bolesna, jednak tylko dzieki niej mozna uratowac chlopcu zycie.
– Wlasnie to kazal ci powiedziec tamten Latynos?
– Nie. Mowie ci prawde. Zreszta nie musicie wracac do doktora Melendeza-Lyncha. Znajdziemy innego specjaliste. W San Diego.
Chlopiec krzyknal przez sen. Nona podbiegla do niego, przez chwile cicho nucila kolysanke bez slow i gladzila go po wlosach. Woody ucichl.
Nona kolysala go w ramionach. Jej piekna twarz drzala. Dziewczyna byla najwyrazniej o krok od zalamania nerwowego. Znowu zaczela plakac.
– Jesli pojedziemy do szpitala, zabiora mi go. A tutaj moge sie nim opiekowac.
– Nono – szepnalem wspolczujacym tonem – niektorych rzeczy nawet matka nie potrafi dac swojemu dziecku.
Dziewczyna na chwile zamarla, potem znowu zaczela go kolysac.
– Dzis wieczorem bylem w domu twoich rodzicow. Obejrzalem oranzerie i przeczytalem notatki twojego ojca.
Zastygla, wyraznie wstrzasnieta. Prawdopodobnie po raz pierwszy uslyszala o istnieniu dziennikow.
– Wiem, przez co przeszlas. Twoja tragedia zaczela sie po zagladzie czerymoi. Twoj ojciec byl z pewnoscia zawsze czlowiekiem niezrownowazonym, lecz niepowodzenie i poczucie bezradnosci zmienily go w potwora. Sprobowal odzyskac kontrole nad swoim zyciem, udajac Boga. Usilowal stworzyc wlasny swiat.
Zesztywniala, odsunela sie od chlopca, polozyla delikatnie jego glowke na poduszce i wyszla z pokoju. Podazylem za nia do kuchni, nie spuszczajac wzroku z noza w zlewie. Nona stanela na palcach, zdjela z gornej polki kredensu butelke whisky Southern Comfort, nalala sobie polowe kubka od kawy, oparla sie o lade i wypila. Najwyrazniej nie byla przyzwyczajona do picia mocnych trunkow, poniewaz skrzywila sie i rozkaszlala.
Poklepalem ja po plecach i pomoglem usiasc na krzesle. Wziela ze soba butelke. Usiadlem naprzeciwko i poczekalem, az Nona przestanie kaslac. Gdy sie uspokoila, kontynuowalem:
– Najpierw ojciec przeprowadzil serie eksperymentow zwiazanych ze skomplikowanym szczepieniem roslin. Robil dziwaczne rzeczy, lecz nie popelnial zadnych przestepstw. Poki nie zauwazyl, ze doroslas.
Napelnila ponownie kubek, odrzucila glowe w tyl i wlala sobie plyn do gardla. Udawala twarda osobe, ktora wcale nie byla.
Kiedys nie musiala byc twarda. Maimon zapamietal ja jako ladna, rudowlosa dziewczynke, stale usmiechnieta i przyjaznie nastawiona do ludzi. Powiedzial, ze zmienila sie mniej wiecej wtedy, kiedy ukonczyla dwanascie lat. Nie wiedzial dlaczego.
Ja jednak wiedzialem.
Nona osiagnela dojrzalosc plciowa na trzy miesiace przed swoimi dwunastymi urodzinami. Garland Swope zarejestrowal ten dzien jako wlasne odkrycie: „Eureka! – napisal – Annona zakwitla. Brakuje jej moze intelektualnej glebi, ale jakaz fizyczna perfekcja! Towar pierwszej jakosci…”
Byl szczerze zafascynowany transformacjami jej ciala i opisywal je w terminach botanicznych. Obserwowal rozwoj corki i powoli w jego szalonym umysle skrystalizowal sie ohydny pomysl.
Swope mial umysl analityczny niczym doktor Mengele. Zaplanowal uwiedzenie z precyzja eksperymentu naukowego.
Pierwszym krokiem miala byc dehumanizacja ofiary. Aby usprawiedliwic gwalt, przeklasyfikowal dziewczyne – najpierw przestal myslec o niej jak o corce, potem jak o czlowieku. Stala sie po prostu egzemplarzem nowego egzotycznego gatunku.
Nastepnie szalony mozg Swope’a doprowadzil do semantycznego wypaczenia samego gwaltu. Codziennych wycieczek do lasu za oranzeria mezczyzna nie nazywal kazirodztwem, ale tylko nowym, intrygujacym projektem. Dopelnieniem badan nad chowem wsobnym.
Codziennie czekal podniecony na powrot Nony ze szkoly, potem bral ja za reke i prowadzil w ciemnosc. W odpowiednim miejscu rozkladal koc na ziemi zasypanej miekkimi sosnowymi iglami i wszelkimi sposobami usilowal przelamac niechec dziewczynki. Przez cale pol roku zmuszal corke do stymulacji oralnej swojego penisa, po tym okresie zgwalcil ja, wchodzac tylko czesciowo w jej mlode cialo, nasieniem zas obdarzyl ziemie.
Wieczory poswiecal na rejestracje danych. Wspinal sie na strych i – nie szczedzac szczegolow – opisywal w notesie kazdy stosunek. Byl rownie dokladny jak podczas wczesniejszych eksperymentow.
Z dziennikow wynikalo, ze drobiazgowo informowal zone o postepie badan. Poczatkowo slabo protestowala, potem przestala i biernie pozwalala mezowi na wszystko. Spelniala kazdy jego rozkaz.
Zaplodnienie dziewczynki nie bylo przypadkowe. Przeciwnie, stanowilo ostateczny cel Swope’a, skalkulowany i przemyslany. Byl cierpliwy i metodyczny, totez poczekal, az corka nieco podrosnie (czyli ukonczy czternascie lat) i dopiero wowczas uczynil ja ciezarna. Chcial zoptymalizowac zdrowie plodu. Wykreslal nawet cykl menstruacyjny corki, aby ustalic dzien owulacji. Powstrzymywal sie od obcowania z nia przez wiele dni, dzieki czemu zamierzal zwiekszyc ilosc spermy.
Dokonal pierwszej proby. Przyjemnosc sprawilo mu przerwanie blony dziewiczej dziewczynki, pozniej ucieszyl sie z jej rosnacego brzucha. W swoim mniemaniu stworzyl nowa odmiane!
Powiedzialem jej, co wiem, ubierajac historie w lagodne slowa. Mialem nadzieje, ze Nona dostrzeze moje wspolczucie i osiagniemy porozumienie. Sluchala mnie jednak z obojetnym wyrazem twarzy i tak dlugo popijala southern comfort, az opadly jej powieki.
– On pastwil sie nad toba, Nono. Wykorzystal cie, a gdy przestal potrzebowac, odrzucil.
Ledwie dostrzegalnie kiwnela glowa.
– Musialas byc bardzo przerazona. W tak mlodym wieku w ciazy… A potem wyslal cie daleko stad, bys urodzila w sekrecie dziecko.
– Banda lesbijek – wybelkotala.
– Zakon Madronas? Nalala sobie kolejny kubek.
– Tak, kurwa. Bylam u Las Pieprzonas Madronas. W domu dla pieprzonych zlych malych dziewczynek. W pieprzonym Meksyku. – Na chwile opadla jej glowa, lecz otrzasnela sie i siegnela po butelke. – Wielkie, tluste, pieprzone, oschle lesby zarzadzaly tym miejscem. Wiecznie wrzeszczaly, dokuczaly nam i pomiataly nami. Nazywaly nas zwyklymi smieciami. Dziwkami.
Maimon dobrze zapamietal poranek, kiedy opuszczala miasto. Opisal mi ja, jak czekala z walizka na srodku drogi. Przestraszona mala dziewczynka, ktorej odebrano wszelka radosc zycia. I wygnano z miasta, by odpokutowala za grzechy kogos innego.
Maimon zauwazyl tez, ze wrocila odmieniona. Cichsza, przybita, jakby pokonana. I zepsuta.
Odezwala sie, belkoczac pijacko:
– Bardzo mnie bolalo, gdy rodzilam mojego synka. Krzyczalam, a zakonnice zatykaly mi usta. Wydawalo mi sie, ze zaraz sie rozpadne. Kiedy porod sie skonczyl, nawet nie pozwolili mi potrzymac Woody’ego. Natychmiast zabrali go ode mnie. To bylo moje dziecko, a oni mi je odebrali! Zebralam sily, usiadlam i spojrzalam na niego. Myslalam, ze serce mi peknie. Chlopczyk mial rude wloski, dokladnie takie same jak ja. – Pokrecila glowa, przybita wspomnieniem. – Sadzilam, ze po powrocie do domu pozwola mi go zatrzymac. Ale ojciec sie nie zgodzil. Powiedzial, ze jestem niczym, zerem… Tylko naczyniem. Naczynie! Eleganckie okreslenie dla cipy. Takiej, co to nadaje sie jedynie do pieprzenia. Powiedzial mi, ze nie jestem prawdziwa mama. Moja matka juz sobie zagarnela moje dziecko. Ja bylam wylacznie naczyniem. Gowniare wykorzystano i wyrzucono na smietnik. Teraz dorosli mieli przejac kontrole.
Opuscila glowe na stol i zakwilila niczym bezbronne kocie.
Poglaskalem ja po karku i wyglosilem kilka pocieszajacych formulek. Nawet w tym stanie zareagowala odruchowo na meski dotyk – podniosla ku mnie piekna twarz, blysnela uwodzicielskim usmiechem i pochylila sie do przodu, ukazujac spora czesc piersi w dekolcie koszulki.
Pokrecilem glowa, a wtedy Nona odwrocila sie zawstydzona.
Mialem dla niej tak wiele wspolczucia, ze ta empatia wrecz sprawiala mi fizyczny bol. Znalem wiele slow o dzialaniu terapeutycznym, uznalem jednak, ze nadeszla pora, by namowic dziewczyne do wspolpracy. Lezacy w pokoiku obok chlopiec potrzebowal natychmiastowej pomocy. Przygotowalem sie na zabranie go z przyczepy wbrew woli mlodej matki, nie chcialem jednakze byc sprawca kolejnego porwania. Dla dobra ich obojga.
– To nie ty zabralas Woody’ego ze szpitala, prawda? Tak bardzo go kochasz, ze na pewno nie narazilabys go na niebezpieczenstwo.
– Oczywiscie, ze nie ja – odparla ze lzami w oczach. – Oni to zrobili. Poniewaz nie chcieli, zebym byla dla niego mama. Przez tyle lat pozwalalam soba pomiatac. Traktowali mnie jak smiecia. Schodzilam im z drogi, podczas gdy oni wychowywali go po swojemu. Nie zdradzilam mu prawdy, bo balam sie, ze zwariuje, ze nie poradzi sobie z tym. Przez to milczenie kazdego dnia umieralam od nowa. – Podniosla smukla dlon i przylozyla do serca, druga chwycila kubek, ktory osuszyla jednym haustem. – Kiedy zachorowal, poczulam sie tak, jakby wypruwano ze mnie wnetrznosci. Postanowilam odzyskac prawo do swojego dziecka. Dlugo sie nad tym zastanawialam, gdy przesiadywalam z Woodym w plastikowym pomieszczeniu i obserwowalam, jak spi. Moje malenstwo. W koncu sie zdecydowalam. Pewnej nocy w motelu oswiadczylam, ze mam dosc ich klamstw. Ze od tej pory sama sie bede opiekowac moim dzieckiem… Oni, a zwlaszcza on… smial sie ze mnie. Drwil ze mnie i mowil, ze do niczego sie nie nadaje. Ze jestem tylko pieprzonym naczyniem! Ze powinnam zniknac, gdyz tak bedzie najlepiej dla nas wszystkich. Tym razem jednak nie dalam sie pokonac. Wygarnelam im wszystko. Wolalam, ze sa zli. Ze sa grzesznikami. Ze ten rak… ta choroba… jest kara za ich czyny. Powiedzialam, ze to wlasnie oni do niczego sie nie nadaja. I ze zamierzam wszystkim powiedziec prawde. Lekarzom, pielegniarkom. Kiedy ludzie sie dowiedza, wyrzuca ich ze szpitala i oddadza dziecko mnie, prawowitej matce.
Jej dlonie otaczajace kubek zadrzaly gwaltownie. Podszedlem, stanalem za nia i przytrzymalem jej rece w swoich.
– Mialam do tego prawo! – krzyknela, gwaltownie odwrociwszy ku mnie glowe. Blagala mnie wzrokiem o potwierdzenie. Przytaknalem, a wtedy osunela sie na moja piers.
Podczas szpitalnej wizyty Barona i Delilah Emma Swope narzekala, ze kuracja przeciwnowotworowa podzielila jej rodzine. Czlonkowie sekty zinterpretowali jej slowa po swojemu. Mysleli, ze