– Panscy przyjaciele znow probowali okrasc katedre. Tym razem wywolali pozar. Szczesliwie calun turynski ocalal.
Niemowa doskonale panowal nad emocjami, na jego twarzy nie drgnal zaden miesien i nie wygladalo na to, ze taka samokontrola wymaga od niego duzo wysilku. Valoni odnosil jednak wrazenie, ze choc uderza na slepo, to jednak nie trafia w proznie, poniewaz czlowiek, ktory przed nim stoi, spedzil dwa lata w wiezieniu i z pewnoscia jest bardziej zmeczony psychicznie niz wtedy, gdy go zatrzymano.
– Podejrzewam, ze pobyt w tym miejscu musi byc przygnebiajacy. Nie zajme panu duzo czasu, bo sam nie mam go zbyt wiele. Pozostawal panu rok kary – mowie, ze pozostawal, bo przy okazji ostatniego pozaru siegnelismy do panskich akt. Pare dni temu pewien czlowiek zginal w plomieniach, on rowniez byl niemy, podobnie jak pan. Nie wypuscimy wiec pana, dopoki nie zakonczymy sledztwa i nie powiazemy ze soba wszystkich watkow, co moze potrwac jakis czas – dwa, trzy, cztery lata. Trudno powiedziec. Dlatego tu przyszedlem.
Jesli powie mi pan, kim jest i kim sa panscy przyjaciele, kto wie, czy nie dojdziemy do porozumienia? Moglbym sie postarac o warunkowe zwolnienie, stalby sie pan chronionym swiadkiem koronnym. To oznacza zyskanie nowej tozsamosci. Starzy znajomi nigdy pana nie odnajda. Warto to przemyslec. Ja moge rozwiazac te sprawe w jeden dzien, albo przeciagnac ja na dziesiec lat, ale dopoki sprawa jest otwarta, bedzie pan gnil w celi.
Valoni wreczyl mu wizytowke z numerem telefonu.
– Kiedy zechce mi pan cos zakomunikowac, prosze pokazac te wizytowke straznikom, zadzwonia do mnie.
Niemowa nie wyciagnal reki po bialy kartonik, Valoni postanowil wiec zostawic go na oddzielajacym ich stole.
– Sam pan zdecyduje. W koncu chodzi o panskie zycie, nie moje – rzucil na odchodnym.
Kiedy wyszedl z pokoju widzen, oparl sie pokusie, by sie odwrocic. Odgrywal twardziela. Byly dwie mozliwosci: albo sie wyglupil, bo niemowa nie zrozumial ani jednego jego slowa, albo przeciwnie, udalo mu sie zasiac niepokoj w tym czlowieku, a teraz trzeba poczekac na plony.
Ale czy go zrozumial? Czy w ogole rozumie wloski? Jak sie tego dowiedziec? Przez moment odniosl wrazenie, ze wiezien jednak cos pojmuje. Ale przeciez mogl sie mylic.
Niemowa wrocil do swojej celi. Polozyl sie na pryczy i wbil wzrok w sufit. Wiedzial, ze przez caly dzien kamery omiataja kazdy zakatek wiezienia, nic nie ujdzie uwagi doswiadczonego straznika siedzacego przed monitorem, dlatego jesli nie chce sie z czymkolwiek zdradzic, nadal musi zachowywac sie biernie.
Do odzyskania wolnosci pozostal mu jeszcze rok. Teraz ten policjant oznajmia mu, ze nie ma co marzyc o wyjsciu. A moze tylko go podpuszczal? Choc kto wie, czy nie mowil powaznie?
Poniewaz celowo nie ogladal telewizji, nie docieraly do niego najnowsze wiadomosci. Addai nakazal im, by jesli ktorys dostanie sie w rece policji lub sluzb bezpieczenstwa, izolowal sie od innych wiezniow, odsiadywal wyrok bez szemrania i szukal sposobu, by wrocic do domu.
Teraz dowiaduje sie, ze Addai poslal kolejna grupe, a to znaczy, ze ponowil probe. Wybuchl pozar, jeden z towarzyszy stracil zycie, policja znow szuka sladow, ale drepcza w kolko, zupelnie zdezorientowani.
W wiezieniu mial czas na myslenie i wnioski byly oczywiste: w ich szeregach jest zdrajca, bo to niemozliwe, by za kazdym razem, gdy planuja akcje, cos sie nie udawalo i wpadali w potrzask lub trafiali do aresztu.
Tak, jeden z nich to zdrajca, w przeszlosci tez sie tacy zdarzali. Byl tego pewien. Musi wrocic i przekonac Addaia, by gruntownie zbadal te sprawe, by znalazl winnego tylu niepowodzen i jego wlasnego nieszczescia.
Musi jednak jeszcze poczekac, choc duzo go to bedzie kosztowalo. Skoro ten policjant proponuje mu uklad, to znaczy, ze niczego nie maja, w przeciwnym razie postawiliby go przed sadem. Wiec to tylko blef, a on nie moze zmieknac. Czerpal sile z tego, ze jest niemy, i z izolacji, jaka sobie narzucil.
Wprawdzie byl dobrze przygotowany, ale ile wycierpial przez te dwa lata, nie czytajac ksiazek i nie odbierajac wiadomosci ze swiata zewnetrznego, nie porozumiewajac sie, nawet na migi, z innymi wiezniami.
Straznicy byli przekonani, ze jest niegroznym pomylencem, ktory zaluje, iz probowal obrabowac katedre, stad jego czeste wizyty w kaplicy. Nieraz slyszal, jak o nim rozmawiaja.
Wiedzial, ze im go zal. Nadal wiec musi grac swoja role.
Mimo pokusy, nie zabral ze stolu wizytowki tego policjanta.
Nawet jej nie dotknal. Musi czekac, az uplynie kolejny przeklety rok.
– Panska wizytowka zostala na stole, tam gdzie ja pan polozyl. Nawet jej nie obejrzal – poinformowal Valoniego przelozony straznikow.
– Zauwazyliscie ostatnio jakies zmiany?
– Nic, zachowuje sie tak samo jak zawsze. Kiedy wyprowadzamy wiezniow z celi, idzie do kaplicy, reszte czasu spedza na pryczy, wpatrujac sie w sufit. Kamery filmuja go przez dwadziescia cztery godziny na dobe. Gdyby zaczal zachowywac sie inaczej niz zwykle, z pewnoscia bym pana o tym powiadomil.
Valoni odlozyl sluchawke. Lada moment miala przybyc Minerva. Poprosil ja, by przyjechala do Turynu, poniewaz chcial zwolac narade calego zespolu i zastanowic sie, czym dysponuja.
Zostana tu jeszcze dwa, najwyzej trzy dni. Potem musza wracac do Rzymu. Nie moga przeciez poswiecic tej sprawie calego swojego czasu. Najgorsze, co mogloby go spotkac, to zarzuty, ze ten przypadek stal sie jego obsesja. Wielcy „szeryfowie” nie zrozumieliby, dlaczego ta sprawa tak go absorbuje.
Calun turynski pozostal nietkniety, z katedry nic nie zginelo.
Znaleziono wprawdzie zwloki jednego ze zlodziei i nie sposob ustalic, kim byl, ale nikt sie tym specjalnie nie przejmowal.
Do gabinetu weszli Sofia i Pietro. Giuseppe pojechal na lotnisko po Minerve, a Antonino, jak zwykle punktualny, juz od jakiegos czasu czytal akta.
– Co slychac, szefie? – powitala Valoniego Sofia.
– Nic nowego. Naczelnik wiezienia zapewnia, ze po moich odwiedzinach niemowa zachowuje sie jak zwykle, jakby nigdy mnie tam nie bylo.
– Czyli normalka – skwitowal Pietro.
– Mozna to tak ujac.
Serdeczny smiech i energiczny stukot obcasow obwiescil nadejscie Minervy. Weszli razem z Giuseppem, usmiechnieci od ucha do ucha.
Minerva, niewysoka brunetka, ani brzydka, ani ladna, ani gruba, ani specjalnie szczupla, zawsze miala dobry nastroj.
Byla szczesliwa zona inzyniera informatyka, ktory, podobnie jak ona, byl prawdziwym magikiem, jesli chodzi o urzadzenia elektroniczne.
Zasalutowali przed szefem, ktory dal znak, by rozpoczac zebranie.
– Otoz – zaczal Valoni – podsumujmy wszystko, co dotychczas udalo nam sie ustalic, a potem poprosze was, byscie podzielili sie ze mna swoimi opiniami. Pietro, ty pierwszy…
– Firma, ktora przeprowadza renowacje katedry, nazywa sie COCSA. Przesluchalem wszystkich robotnikow pracujacych przy wymianie instalacji elektrycznych, nic nie wiedza i mam wrazenie, ze mowia prawde. Wiekszosc z nich to Wlosi, choc sa tez wsrod nich imigranci: dwoch Turkow i trzech Albanczykow. Papiery maja w porzadku, a nawet wazne pozwolenia na prace. Z ich zeznan wynika, ze przychodza do kosciola o wpol do dziewiatej, kiedy konczy sie poranna msza. Po wyjsciu wiernych drzwi sa zamykane i do szostej po poludniu nie odprawia sie zadnych nabozenstw. Robotnicy robia sobie krotka przerwe na obiad miedzy wpol do trzeciej a czwarta.
Punktualnie o czwartej wracaja na stanowiska i pracuja do szostej.
Instalacje elektryczne nie sa wcale takie przestarzale, ale wymieniaja je przy okazji, bo montuja nowoczesniejsze oswietlenie w niektorych kaplicach. Uzupelniaja tez ubytki farby na scianach, bo pecznieje od wilgoci. Szacuja, ze skoncza za dwa, trzy tygodnie.
Nie pamietaja, by w dzien, kiedy wybuchl pozar, dzialo sie cos nadzwyczajnego. W miejscu, w ktorym zaczelo sie palic, pracowal jeden z Turkow, Tarik, i dwoch Wlochow. Nie maja pojecia, dlaczego doszlo do zwarcia. Wszyscy trzej zapewniaja, ze kiedy wychodzili na obiad do pobliskiego baru, skrupulatnie zabezpieczyli przewody. Nie potrafia wyjasnic, co sie stalo.