– Pasujecie do siebie – orzekla Paola.
– Jestescie kochani, ale nie bede robila sobie nadziei.
Mezczyzna taki jak Umberto D’Alaqua nie interesuje sie kobietami takimi jak ja. Nie mamy ze soba wiele wspolnego.
– Wprost przeciwnie, macie wiele wspolnego. Mary opowiadala, ze to milosnik sztuki, bierze nawet udzial w wyprawach archeologicznych, ktore sam finansuje. A ty, gdybys miala jakies watpliwosci, nie tylko jestes bystra i wyksztalcona, ale rowniez bardzo atrakcyjna, prawda, Paolo?
– Rzeczywiscie, nawet Mary Stuart stwierdzila, ze nigdy nie widziala, by D’Alaqua tak nadskakiwal jakiejs kobiecie.
– Dobrze, dobrze, zmienmy temat. W kazdym razie dal mi jasno do zrozumienia, ze wprosilismy sie na to przyjecie. Mam nadzieje, ze nie poskarzy sie jakiemus ministrowi na nasza natarczywosc.
Deszcz lal strumieniami. Szesciu mezczyzn, wygodnie rozpartych na skorzanych kanapach w bibliotece, rozmawialo z ozywieniem.
Na kominku trzaskal ogien, obrazy holenderskich mistrzow zdobiace sciany wskazywaly na wyrobiony gust wlasciciela.
Otworzyly sie drzwi i stanal w nich starszy czlowiek, wysoki i chudy. Szesciu mezczyzn podnioslo sie i jeden po drugim usciskali przybysza.
– Wybaczcie spoznienie. O tej porze w Londynie panuje duzy ruch. Nie moglem sie wymowic od brydza u ksiecia i jego przyjaciol, naszych braci.
Delikatne pukanie do drzwi zaanonsowalo nadejscie sluzacego, ktory zabral serwis do kawy i zaproponowal calej siodemce cos do picia. Kiedy zostali sami, starzec powiedzial:
– Podsumujmy wiec to, co wiemy.
– Addai ukaral Zafarina, Rasita i Dermisata za niepowodzenie akcji – odezwal sie ciemnowlosy mezczyzna. Byl w srednim wieku, z sumiastym wasem, dobrze ubrany, mowil nienaganna angielszczyzna, postawa i zachowaniem przypominal zolnierza. – Zamknal ich na farmie na przedmiesciach Urfy. Kara potrwa czterdziesci dni, jednak moj czlowiek zapewnia, ze Addaiowi to nie wystarczy, ze szykuje cos jeszcze. Co do wyslania nowych ludzi, nie podjal decyzji, niemniej wczesniej czy pozniej to zrobi. Niepokoi go Mendibh, ten, ktory siedzi w wiezieniu. Addai mial sen, ze z winy Mendibha nieszczescie dotknie cala nasza wspolnote. Moj czlowiek martwi sie, twierdzi, ze od tamtego snu Addai prawie nic nie je i zle wyglada, jest rozkojarzony. W takim stanie moze podjac jakas nieprzemyslana decyzje.
Mezczyzna zamilkl. Starzec dal znak innemu z obecnych, ze nadeszla jego kolej.
– Policja, a zwlaszcza spece z tego wydzialu sztuki, wiedza bardzo duzo, nie potrafia jednak posluzyc sie ta wiedza, bo nie wierza, ze sa tak blisko odpowiedzi.
Popatrzyli na niego przejeci i zaintrygowani. Starzec skinal glowa, by mowil dalej.
– Podejrzewaja, ze nic, co stalo sie w turynskiej katedrze, nie jest dzielem przypadku, i utrzymuja, ze ktos chce ukrasc badz zniszczyc calun. Nie znalezli jednak zadnego motywu ani punktu zaczepienia. Nadal przesluchuja pracownikow COCSY, przekonani, ze naprowadzi ich to na jakis slad.
– Nadeszla chwila, by dzialac – stwierdzil przystojny mezczyzna w podeszlym wieku, ktorego akcent zdradzal, ze angielski nie jest jego rodzimym jezykiem. – Mendibh musi zniknac, a co sie tyczy policjantow, czas wplynac na naszych przyjaciol, by powstrzymali tego Valoniego.
– Mozliwe, ze Addai rowniez uwaza, ze Mendibh musi zniknac dla dobra wspolnoty – oswiadczyl wasacz przypominajacy wojskowego. – Byc moze nalezaloby zaczekac, co postanowi Addai, zanim sami wykonamy jakis ruch. Chociaz brzmi to obludnie, wolalbym nie miec na sumieniu smierci tego niemowy.
– Mendibh nie musi umierac, wystarczy, ze pomozecie mu dotrzec do Urfy – powiedzial inny mezczyzna.
– To bardzo ryzykowne – wtracil nastepny. – Kiedy znajdzie sie na wolnosci, policjanci beda deptali mu po pietach. Nie sa glupi, to doswiadczony zespol. Uruchomia taka machine, ze moze sie okazac, izby ocalic jego zycie, trzeba bedzie poswiecic zycie wielu innych, co nie tylko obciazy nasze sumienie, ale przede wszystkim bedzie niebezpieczne.
– Ach, sumienie! – wykrzyknal starzec. – Nieraz musielismy o nim zapomniec, uznajac, ze nie mamy innego wyjscia. Naszej historii nieobca jest smierc. Podobnie jak poswiecenie, wiara i milosierdzie. Jestesmy ludzmi, niczym wiecej, postepujemy zgodnie z tym, co uwazamy za sluszne. Mylimy sie, grzeszymy, czasem mamy racje… Niech Bog sie nad nami zmiluje.
Zamilkl. Pozostali mezczyzni opuscili wzrok, zatopieni w myslach.
Przez pare minut nikt sie nie odzywal. Na twarzach wszystkich widac bylo udreke. W koncu starzec podniosl wzrok i wyprostowawszy sie, powiedzial:
– Teraz powiem wam, co moim zdaniem powinnismy zrobic, i wyslucham waszych opinii.
Kiedy zamykal posiedzenie, byla juz noc. Deszcz wciaz padal.
Ana Jimenez nie mogla przestac myslec o pozarze w katedrze. Co tydzien dzwonila do brata, pytajac go, jak rozwija sie sledztwo. Santiago zloscil sie, zarzucajac jej wscibstwo i nie chcial wyjawic zadnych szczegolow.
– Masz obsesje na tym punkcie, ale nigdzie cie to nie zaprowadzi. Bardzo prosze, Ano, zapomnij o pozarze w katedrze i o calunie.
– Jestem przekonana, ze moglabym wam pomoc.
– To nie twoja sprawa. Zajmuja sie tym ludzie z odpowiedniego wydzialu policji. Valoni to moj dobry przyjaciel, ktory wierzy, ze dwie pary oczu widza wiecej niz jedna, dlatego prosil, bysmy w wolnej chwili zerkneli na te papiery, ale tylko po to, by wyrazic swoje zdanie na ten temat. Zrobil to John, zrobilem to ja, i mysle, ze nie potrzeba mu wiecej konsultantow.
– Santiago, pozwol mi rzucic okiem na to dossier. Jestem dziennikarka, czasem dostrzegam rzeczy, ktore umykaja policjantom.
– – Nie watpie, ze dziennikarze sa bardzo bystrzy i moga wykonac taka prace sto razy lepiej niz my.
– Nie wyglupiaj sie. Nie ma sie o co obrazac.
– Nie wyglupiam sie ani sie nie obrazam, ale nie pozwole ci sie wtracac do policyjnego sledztwa.
– Powiedz przynajmniej, co o tym sadzisz.
– Zwykle wszystko jest prostsze, niz sie wydaje.
– To nie jest odpowiedz.
– Wiecej ode mnie nie uslyszysz.
– Mam ochote wybrac sie do Rzymu, zastanawiam sie, czy nie wziac paru dni urlopu… Nie bedzie ci przeszkadzalo, jesli sie u ciebie zatrzymam?
– Owszem, bedzie, bo nie wybierasz sie do Rzymu na wakacje, tylko zeby wtykac nos w nie swoje sprawy.
– Jestes nieznosny.
– Sama zaczelas.
Ana popatrzyla na sterte kserokopii na stole. Od wielu dni nie czytala niczego innego: traktaty ezoteryczne, ksiazki religijne, opracowania historyczne… Byla pewna, ze klucz do sprawy lezy na jakims etapie szlaku swietego calunu. Przeciez Marco Valoni tak wlasnie powiedzial: wypadki zdarzaja sie jeden po drugim, odkad calun znalazl sie w katedrze turynskiej. Podjela decyzje. Gdy juz dowie sie wystarczajaco duzo o perypetiach calunu, poprosi o kilka dni urlopu i pojedzie do Turynu. Nie przepadala za tym miastem, nie wybralaby go na miesiac miodowy, ale cos jej mowilo, ze Valoni ma racje, ze za tymi zdarzeniami kryje sie ciekawa historia, historia, ktora ona chce opisac.
– Eulaliuszu, jakis mlody czlowiek chce sie z toba zobaczyc. Przybywa z Aleksandrii.
Biskup dzwignal sie z wysilkiem z kleczek, wspierajac sie na ramieniu mezczyzny, ktory przerwal jego modlitwe.
– Powiedz, Efremie, coz to za wazna osoba, ze przeszkadzasz mi w modlitwie?
Efrem, dojrzaly mezczyzna o szlachetnej twarzy i opanowanych ruchach, dobrze wiedzial, ze nie wolno