strone, ale gdy tylko stracil morze z oczu, mial jedynie dosc mgliste pojecie, jaki kierunek jest prawidlowy. Mimo wszystko nie zdradzil sie ze swa niewiedza przed niewolnikami i dalej maszerowali droga, ktora byla najwidoczniej dobrze im znana. Podczas swej wedrowki zebrali i zjedli sporo krenoj, znalezli dwie studnie, przy ktorych napelnili swe skorzane buklaki i wskazali Jasonowi skulone zwierze siedzace przy norze. Udalo mu sie, ku ich niewypowiedzianej pogardzie, paskudnie chybic. Rankiem trzeciego dnia zobaczyl na plaskim, horyzoncie linie graniczna, a przed poludniowym posilkiem doszli do pofalowanego morza niebieskoszarych piaskow.
Znikniecie tego, co w myslach przywykl juz nazywac pustynia, bylo zaskakujace. Tam, pod ich stopami byl piach i zwir, tu i owdzie trawy i zyciodajne krenoj. Zyly tam zarowno zwierzeta, jak i ludzie, a choc walka o przetrwanie byla bezpardonowa, w kazdym razie jakos sie to udawalo. W lezacych przed nimi pustkowiach nie bylo widac zadnych przejawow zycia, choc nie ulegalo watpliwosci, ze tam wlasnie mozna znalezc d'zertanoj. Musialo to oznaczac, ze choc przestrzenie te sprawialy wrazenie nieskonczonych, jak wierzyla w to Ijale, to jednak byly gdzies za nimi zyzniejsze ziemie. Podobnie jak gory, na odleglej bowiem linii widnokregu widzieli ledwo dostrzegalny zarys szarych szczytow.
— Gdzie znajdziemy cTzertanoj? — zapytal Jason najblizszego niewolnika. Ten jednak skrzywil sie tylko i spojrzal w bok.
Jason mial pewne problemy z dyscyplina. Niewolnicy nie chcieli wykonywac jego rozkazow, zanim ich nie kopnal. Tresura ta byla do tego stopnia zakorzeniona w ich swiadomosci, ze rozkaz, ktoremu nie towarzyszyl kopniak, po prostu nie byl brany pod uwage. Stala niechec dinAlta do laczenia ustnego polecenia z srodkami fizycznego przymusu byla przyjmowana za oznake slabosci, w zwiazku z czym niektorzy co bardziej krzepcy niewolnicy juz oblizywali sie patrzac na niego i rozwazajac swoje szanse. Jego wysilki, by ulzyc losowi niewolnikow byly skutecznie blokowane przez nich samych. Jason przeklal pod nosem ich zakamienialy upor i czubkiem buta kopnal niewolnika.
— Znalezc ich za wielka skala. — Odpowiedz byla natychmiastowa.
We wskazanym kierunku widniala na skraju pustyni jakas ciemna plama i gdy zblizyli sie do niej, Jason zorientowal sie, ze jest to wystep skalny obudowany do jednakowej wysokosci ceglami i glazami. Za murem moglo sie ukrywac wielu ludzi i wcale nie mial zamiaru ryzykowac utraty swych cennych niewolnikow, czy tez jeszcze cenniejszej wlasnej skory, zblizajac sie tam nieostroznie. Krzyknal, cala tyraliera stanela i poroz-siadala sie na piasku, podczas gdy on przeszedl ostroznie kilka metrow do przodu, trzymajac w pogotowiu maczuge i podejrzliwie przygladajac sie budowli.
To ze istotnie byli tam ukryci obserwatorzy, stalo sie oczywiste, gdy zza wegla wyszedl mezczyzna i powoli skierowal sie w strone Jasona. Byl ubrany w luzna szate i w jednym reku niosl koszyk. Kiedy znalazl sie mniej wiecej w polowie drogi miedzy swoja skala a Jasonem, usiadl po turecku na piasku, koszyk zas postawil obok. Jason uwaznie rozejrzal sie wokolo i uznal, ze chyba nic mu nie zagraza i ze nie musi obawiac sie pojedynczego czlowieka. Trzymajac maczuge w pogotowiu podszedl i zatrzymal sie w odleglosci dobrych trzech krokow od tamtego.
— Witaj, Ch'aka — rzekl mezczyzna. — Obawialem sie, ze juz cie nie zobacze po naszym malym… eee… nieporozumieniu.
Mowil siedzac i glaskal skapa brodke. Glowe mial gladko ogolona i rownie opalona jak twarz, ktorej najbardziej rzucajacym sie w oczy elementem byl wspanialy orli nos, stanowiacy majestatyczna podpore pieknych okularow slonecznych. Byly chyba wyrzez-bione z kosci i przylegaly scisle do twarzy, plaska zas, nieprzezroczysta czesc w miejscu, gdzie powinny byc soczewki, byla poprzecinana cienkimi, poprzecznymi szczelinami. Podobne oslony oczu mogly byc stosowane jedynie przy slabym wzroku, a siatka zmarszczek wskazywala na to, ze czlowiek ten jest juz dosc starj i nie moze w niczym zagrozic Jasonowi.
— Chciec cos — bez ogrodek oznajmil Jason wzorem Ch'aki.
— Nowy glos i nowy Ch'aka — witam cie. Z tego poprzedniego byl kawal lotra i mam nadzieje, ze umarl w mekach. A teraz, przyjacielu Ch'aka, siadz i napij sie ze mna. — Ostroznie otworzyl koszyk i wyjal zen kamienny garnek i dwa wyszczerbione kubki.
— Skad masz zatruty napoj? — zapytal Jason, pamietajac o miejscowych zwyczajach. Z tego d'zerta-no byl kawal spryciarza. Slyszac tylko glos Jasona, natychmiast zorientowal sie, ze na stanowisku Ch'aki nastapila zmiana. — I jak masz na imie?
— Edipon — odparl starzec, pozornie nie zwracajac uwagi na obraze i schowal przybory do picia. — Czego bys chcial? Oczywiscie w granicach rozsadku. Zawsze potrzebujemy niewolnikow i zawsze chetnie handlujemy.
— Ja chce niewolnika, ty dostac. Ja wymienie dwa za jeden.
Siedzacy mezczyzna usmiechnal sie chlodno pod nosem. — Nie ma potrzeby mowic tak niegramatycznie jak barbarzyncy z wybrzeza, z akcentu bowiem moge sie zorientowac, ze jest pan czlowiekiem wyksztalconym. Ktorego niewolnika zyczylby pan sobie?
— Tego, ktorego niedawno kupil pan od Fasimby, Nalezy do mnie. — Jason zaprzestal jezykowego kamuflazu i jeszcze bardziej czujny obrzucil krotkim spojrzeniem okoliczne piaski. Ten stary, zasuszony pelikan byl o wiele bystrzejszy, niz na to wygladal i Jason wolal miec sie na bacznosci.
— Czy to wszystko, czego pan sobie zyczyl — zapytal Edipon.
— To wszystko, co mi na razie przychodzi do glowy. Prosze mi dac tego niewolnika, a potem byc moze porozmawiamy o innych interesach.
Smiech Edipona brzmial dosc paskudnie i,Jason odskoczyl gwaltownie, gdy staruch wlozyl dwa palce do ust i gwizdnal przerazliwie. DinAlt slyszac szelest przesypywanego piasku obrocil sie gwaltownie i zobaczyl, jak w pozornie pustym miejscu pojawiaja sie ludzie, odsuwajac drewniane pokrywy, zamaskowane wyrownana warstwa piachu. Bylo ich szesciu, a kazdy mial maczuge i tarcze. Jason przeklal swa glupote, ktora kazala mu spotkac sie z Ediponem w miejscu wybranym przez tamtego. Machnal maczuga za siebie, ale staruch juz zwiewal pod oslone skaly. Jason ryknal z wsciekloscia i ruszyl w strone najblizszego mezczyzny, ktory do polowy wylazl juz ze swej kryjowki. Czlowiek ten wychwycil cios Jasona na wzniesiona tarcze, ale sila uderzenia byla tak wielka, ze wlecial z powrotem do dziury. Jason zaczal biec, ale pojawil sie przed nim nastepny przeciwnik wymachujacy swa maczuga. Nie sposob bylo go wyminac, wiec dinAlt runal na niego z pelna szybkoscia i przy akompaniamencie grzechotu wszystkich przewieszonych na nim klow i pazurow. Zaatakowany mezczyzna cofnal sie, a Jason celnym ciosem rozwalil mu tarcze. Zapewne nie skonczyloby sie na tym, gdyby, nie nadbiegli pozostali, zmuszajac Jasona do stawienia im czola.
Walka, ktora sie wywiazala, byla krotka i zacieta. Dwoch atakujacych lezalo juz na ziemi, a trzeci trzymal sie za rozbita glowe, gdy wreszcie pozostali korzystajac z liczebnej przewagi zdolali przewrocic Jasona. Wezwal niewolnikow na pomoc, a potem zaczal ich przeklinac widzac, ze siedza spokojnie na ziemi przygladajac sie, jak wiaza mu rece sznurem i obdzieraja z broni. Jeden z jego pogromcow machnal na niewolnikow, ci zas pokornie ruszyli w strone pustyni. Klnacego w nieboglosy Jasona powleczono w tym samym kierunku.
W skierowanej w strone pustyni czesci muru bylo szerokie przejscie i gdy tylko Jason je przekroczyl, poczul, jak jego gniew natychmiast znika. Stalo tam jedno z caroj, o ktorych opowiadala mu Ijale, nie mial co do tego najmniejszej watpliwosci. Teraz mogl zrozumiec, dlaczego dziewczyna nie mogla ustalic, czy owa rzecz byla zwierzeciem, czy tez nie. Pojazd mial przynajmniej dziesiec metrow dlugosci i w ogolnych zarysach przypominal lodke. Na jego dziobie osadzono wielki, niewatpliwie sztuczny leb zwierzecy pokryty futrem i ozdobiony rzedami wyrzezbionych zebow oraz polyskujacymi oczyma z krysztalu. Dodatkowy kamuflaz pod postacia skor i niezbyt realistycznie wykonanych nog nie bylby w stanie zmylic srednio inteligentnego szesciolatka z jakiejs cywilizowanej planety. Zamaskowanie takie moglo byc czyms przekonywajacym dla prymitywnych dzikusow, ale wspomniany szesciolatek natychmiast zorientowalby sie, ze jest to jakis wehikul, widzac pod spodem szesc wielkich kol. Byly zaopatrzone w glebokie naciecia i pokryte jakas gumopodobna substancja. Jason nie mogl dostrzec zadnego silnika, ale nieomal zapial z radosci czujac charakterystyczny zapach spalonego paliwa. Ta prymitywna konstrukcja miala jakas sztuczna sile napedowa, ktora mogla byc zarowno rezultatem miejscowej rewolucji technicznej, jak i zakupu od miedzyplanetarnych handlarzy. Kazda z tych ewentualnosci stanowila szanse ucieczki z tej bezimiennej planety.
Niewolnicy, niektorzy skuleni ze strachu przed nieznanym, zostali zapedzeni kopniakami na trap, a potem na caro. Czterech osilkow, ktorzy pokonali i zwiazali Jasona, wnioslo go i rzucilo na poklad. Lezal tam spokojnie i przygladal sie wszystkim widocznym szczegolom pojazdu pustyni. Na dziobie sterczal shipek i jeden z mezczyzn przymocowal do jego kwadratowego wierzcholka rzecz, ktora byla niewatpliwie czyms w rodzaju rumpla. Skoro sterowano za pomoca przedniej pary kol tej machiny, to naped musial byc doprowadzony do tylnych i Jason turlal