Nastepnego ranka nastapila przerwa w ich monotonnym marszu. Poszukiwanie zywnosci odbywalo sie rownolegle do linii wybrzeza niewidocznego oceanu, a jeden z niewolnikow zawsze szedl po grani wydm, ktore zakrywaly przed nimi wode. W pewnym momencie musial zobaczyc cos waznego, zeskoczyl bowiem z pagorka i zaczal dziko wymachiwac rekami. Ch'aka podbiegl do wydmy, porozmawial przez chwile z wywiadowca i wreszcie przepedzil go kopniakiem.

Jason z zaciekawieniem sie przygladal, jak Ch'aka rozwinal niesiony na plecach pokazny tobolek i wyjal z niego solidnie wygladajaca kusze, napinana za pomoca specjalnej korby. Ta skomplikowana i smiercionosna machina wygladala tu, w tej prymitywnej, opartej na niewolnictwie spolecznosci, bardzo nie na miejscu i Jason zalowal, ze nie mogl sie przyjrzec jej z bliska. Ch'aka z jednej z sakw wyciagnal belt i zalozyl go na cieciwe.

Niewolnicy w milczeniu siedzieli na piasku, podczas gdy ich pan podkradl sie ostroznie wzdluz podstawy wydm, a potem bezszelestnie podczolgal sie na ich szczyt i zniknal po drugiej stronie. Pare minut pozniej zza wydm rozleglo sie wycie pelne bolu. Wszyscy zerwali sie i pobiegli, by zaspokoic ciekawosc. Jason zostawil Mikaha lezacego na piasku i byl w pierwszych szeregach gapiow, ktorzy pokonali wydmy i znalezli sie na brzegu oceanu.

Wszyscy zatrzymali sie w zwyklej odleglosci i krzyczeli na cale gardlo, jak wspanialy byl to strzal i jak wielkim mysliwym jest Ch'aka. Jason musial przyznac. ze bylo w tych okrzykach sporo racji. Na skraju wody lezalo wielkie, owlosione, dwudyszne stworzenie. W jego grubym karku sterczal pierzasty koniec beltu, a cienki strumyk krwi splywal w dol i mieszal sie z nadbiegajacymi falami.

— Mieso! Dzis mieso!

— Ch'aka zabil rosmarol Ch'aka jest wspanialy!

— Badz pozdrowiony Ch'aka zywicielu! — wrzasnal Jason nie chcac byc gorszy od innych. — Kiedy bedziemy jesc?

Wladca nie zwracal uwagi na niewolnikow. Siedzial na wydmie, az do chwili, gdy odpoczal po meczacych podchodach. Potem znowu napial kusze, podszedl do zwierzecia, wyciagnal za pomoca noza belt i zalozyl go, ociekajacy krwia, ponownie na cieciwe.

— Zbierzcie drewno na ogien — rozkazal. — Ty, Opisweni, wez noz i kroj.

Ch'aka cofnal sie na sam szczyt wydmy i usiadl tam z kusza wycelowana w niewolnika, ktory zblizyl sie do zdobyczy. Opisweni wyciagnal noz tkwiacy w zwierzeciu i zaczal rozbierac tusze. Przez caly czas byl odwrocony plecami do Ch'aki i wycelowanej broni.

— Nasz pan i wladca, jak widze, darzy swych niewolnikow zaufaniem — mruknal pod nosem Jason przylaczajac sie do zbierajacych wyrzucone przez morze drewno. Ch'aka mial bron, ale zarazem wciaz bal sie, ze ktos go zamorduje. Gdyby Opisweni sprobowal uzyc noza do czegos innego niz mu polecono, zarobilby strzale w kark. Niezwykle przekonywajacy uklad.

Zebrano dosc drewna, by rozpalic pokazne ognisko i gdy Jason powrocil ze swoja porcja paliwa, rosmaro zostal juz pociety na duze kawaly. Ch'aka kopniakiem odpedzil niewolnikow od stosu drewna i z kolejnego woreczka wydobyl malenkie urzadzenie. Jason, zaciekawiony, przecisnal sie jak mogl najblizej, do pierwszego szeregu gapiow. Choc nigdy dotad nie widzial krzesiwa, cala operacja byla prosta i zrozumiala. Napedzana sprezyna dzwignia uderzala kawalkiem kamienia o stalowa plytke krzeszac iskry, ktore padaly na czarke z huba. Tam zas Ch'aka rozdmuchiwal je tak dlugo, az wreszcie rozgorzaly plomieniem.

Skad wziely sie tu kusza i krzesiwo? Stanowily przeciez swiadectwo cywilizacji bardziej zaawansowanej w rozwoju niz ci prymitywni nomadzi. Byl to pierwszy dowod swiadczacy o tym, ze moze tu istniec spoleczenstwo o wyzszym poziomie kulturalnym. Nieco pozniej, gdy wszyscy byli zajeci pozeraniem ledwo osmalonego miesa, Jason odciagnal Mikaha na bok i zwrocil mu uwage na te spostrzezenia.

— Jest jeszcze pewna nadzieja. Te ciemne zbiry nigdy nie bylyby w stanie wyprodukowac kuszy, czy krzesiwa. Musimy dowiedziec sie, skad one pochodza i sprobowac sie tam dostac. Kiedy Ch'aka wyciagnal belt, mialem moznosc mu sie przyjrzec i moglbym przysiac, ze zrobiono go ze stalowego preta.

— Czy to ma jakies znaczenie? — zapytal zdziwiony Mikah.

— To oznacza, ze istnieje tu spoleczenstwo przemyslowe i, byc moze, kontakty miedzygwiezdne.

— Musimy wiec zapytac Ch'ake skad je ma i natychmiast sie tam udac. Beda tam jacys przedstawiciele wladz, skontaktujemy sie z nimi, wyjasnimy nasza sytuacje, postaramy sie o srodek transportu na Cassy-lie. Nie aresztuje cie az do tej pory.

— To mile z twojej strony! — odparl Jason unoszac jedna brew. Mikah byl zupelnie niemozliwy i dinAlt sprobowal znalezc jakis slaby punkt w pancerzu jego zasad moralnych. — Czy nie bedziesz czul wyrzutow sumienia sprowadzajac mnie tam na pewna smierc? W koncu bylismy wspoltowarzyszami niedoli — i ocalilem ci zycie.

— Bedzie mi cie zal, Jasonie. Widze, ze choc jestes zlym czlowiekiem, trudno cie uznac za zlego do szpiku kosci i gdyby sie toba zajac we wlasciwy sposob, moglbys byc pozytecznym czlonkiem spoleczenstwa. Jednak moje osobiste uczucia nie moga miec wplywu na bieg wydarzen — zapomniales, ze popelniles przestepstwo i musisz poniesc kare.

Ch'aka beknal przeciagle wewnatrz swego helmu i wrzasnal na swych niewolnikow.

— Dosc obzerania sie, swinie! Zrobicie sie tlusci. Zawincie mieso i zabierzcie je — jest jeszcze dosc jasno, by szukac krenoj. Ruszac sie!

Ponownie ustawiono sie w tyraliere i rozpoczeto powolny marsz na pustynie. Znaleziono dalsze jadalne korzenie i zatrzymano sie raz na chwile, by napelnic buklaki woda ze zrodelka bijacego z piasku. Slonce opadlo w strone widnokregu i ta niewielka ilosc ciepla, jaka wysylalo, zostala pochlonieta przez lawice chmur. Jason rozejrzal sie wokolo i zadygotal. Nagle zauwazyl na samym horyzoncie poruszajacy sie szereg kropek. Tracil Mikaha, ktory ciagle opieral sie na jego ramieniu.

— Wyglada na to, ze mamy towarzystwo. Ciekaw jestem, czy pasuja do ukladu.

Bol zacmil uwage Mikaha, ktory nic nie dostrzegl i co bylo dosc zaskakujace, nie uczynil tego ani nikt z niewolnikow, ani sam Ch'aka. Punkty rosly w oczach i wkrotce przeksztalcily sie w drugi rzad piechurow pochlonietych najwyrazniej tym samym zajeciem, co grupa Ch'aki. Brneli przed siebie uwaznie wpatrujac sie w piasek, a za nimi kroczyla samotna postac ich pana. Obie linie powoli zblizaly sie do siebie, podazajac rownolegle do brzegu.

Niedaleko wydm znajdowala sie prymitywna sterta kamieni i tyraliera niewolnikow Ch'aki zatrzymala sie natychmiast, gdy sie z nia zrownala. Wszyscy, z pelnym zadowolenia postekiwaniem opadli na piasek. Piramida byla najwidoczniej znakiem granicznym. Ch'aka zblizyl sie do niego i postawil stope na jednym z kamieni, obserwujac zblizajaca sie linie niewolnikow. Przybysze rowniez zatrzymali sie przy piramidzie i usiedli na ziemi — obie grupy patrzyly na siebie tepo, bez cienia zainteresowania i tylko obaj wladcy okazywali niejakie poruszenie. Nowo przybyly zatrzymal sie w odleglosci dziesieciu krokow przed Ch'aka i zakrecil nad glowa paskudnie wygladajacym kamiennym mlotem.

— Nienawidze cie, Ch'aka! — ryknal.

— Nienawidze cie, Fasimba! — zagrzmialo w odpowiedzi.

Ta wymiana grzecznosci byla ceremonialna jak pas de deux i rownie wojownicza. Obydwaj mezczyzni przez chwile wymachiwali bronia i wykrzyczeli pare obelg, po czym zabrali sie do spokojnej rozmowy.

Fasimba byl ubrany w tak samo odrazajacy i straszliwy stroj jak Ch'aka. Roznice polegaly jedynie na szczegolach. Glowa Fasimby byla ukryta w czaszce jednego z dwudysznych rosmaroj, zaopatrzonej w dodatkowe kly i rogi. Roznice pomiedzy obydwoma wlascicielami niewolnikow byly niewielkie i ograniczaly sie do ozdob i szczegolow uzbrojenia. Obaj byli posiadaczami niewolnikow i rownymi sobie.

— Zabilem dzis rosmaro, drugiego w ciagu dziesieciu dni — oznajmil Ch'aka.

— Masz dobry kawalek brzegu. Duzo rosmaroj. Gdzie dwaj niewolnicy, ktorych jestes mi winien?

— Jestem ci winien dwoch niewolnikow?

— Jestes mi winien dwoch niewolnikow. Nie udawaj glupiego. Dostalem dla ciebie od d'zertanoj zelazne strzaly. Jeden z niewolnikow, ktorymi zaplaciles, umarl. I ciagle jestes mi winien drugiego.

— Mam dla ciebie dwoch niewolnikow. Zdobylem dwoch niewolnikow. Wyciagnalem ich z oceanu.

— Masz dobry kawalek brzegu.

Ch'aka przeszedl sie wzdluz szeregu, az wreszcie dotarl do tego zbyt zuchwalego, ktorego wczoraj nieomal okulawil kopniakiem. Podniosl go na nogi i popchnal w strone drugiej grupy.

— Tu masz dobrego — oznajmil dostarczajac towar pozegnalnym kopem.

— Wyglada chudo. Nie bardzo dobry.

— Nie, same miesnie. Dobrze pracuje. Malo je.

Вы читаете Planeta Smierci 2
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату