— Jestes klamca!
— Nienawidze cie, Fasimba!
— Nienawidze cie, Ch'aka! A gdzie drugi?
— Mam dobrego. Obcy z oceanu. Moze ci opowiadac smieszne historie, dobrze pracuje.
Jason uchylil sie na tyle szybko, by uniknac calej sily kopniaka, ale i tak, to co oberwal, rozciagnelo go na piasku. Zanim zdolal sie podniesc, Ch'aka schwycil Mikaha Samona za ramie i przeciagnal go przez niewidzialna linie w kierunku drugiej grupy niewolnikow. Fasimba podkradl sie, by zbadac Mikaha. Tracil go spiczastym czubkiem buta. / — Nie wyglada dobrze. Duza dziura w glowie.
— Dobrze pracuje — oznajmil Ch'aka. — Dziura prawie zagojona. Bardzo mocny.
— Dasz mi innego, jezeli ten umrze? — zapytal Fasimba z powatpiewaniem w glosie.
— Dam. Nienawidze cie, Fasimba!
— Nienawidze cie, Ch'aka! Oba stada niewolnikow zostaly poderwane na nogi i wyslane w kierunku, z ktorego przybyly.
— Poczekaj! — krzyknal Jason. — Nie sprzedawaj mojego przyjaciela. Pracujemy lepiej, kiedy jestesmy razem. Mozesz oddac kogos innego…
Niewolnicy slyszac to, wytrzeszczyli oczy, Ch'aka zas obrocil sie gwaltownie, wznoszac maczuge.
— Ty milcz. Ty jestes niewolnik. Jeszcze raz powiesz co mam robic, to cie zabije.
Jason umilkl, rozumiejac, ze jest to jedyna rzecz, ktora mu pozostala. Czul pewne wyrzuty sumienia, myslac o losie jaki czeka Mikaha — jezeli nie wykonczy go rana, to na pewno nie okaze sie on facetem, ktory schyli czolo przed realiami zycia niewolnika. Ale coz, Jason zrobil wszystko, co mogl, by go ocalic, a teraz nadeszla najwyzsza pora, by Jason nieco zatroszczyl sie o Jasona.
Zdolali dokonac krotkiego przemarszu, zanim zapadla ciemnosc, a druga grupa niewolnikow znikne-la z pola widzenia. Wtedy zatrzymali~sie na nocleg. Jason usadowil sie pod wzgorkiem, ktory oslabial nieco sile wiatru i odwinal nadweglony kawalek miesa ocalony z poprzedniej uczty. Byl twardy i oleisty, ale o wiele lepszy od prawie niejadalnych krenoj, stanowiacych podstawowy skladnik miejscowej diety. Glosno obgryzal kosc i rozgladal sie wokolo, podczas gdy jeden z niewolnikow przysunal sie do niego z boku.
— Dasz mi troche twojego miesa? — zapytal skamlacym glosem i dopiero wtedy Jason zorientowal sie, ze to dziewczyna. Wszyscy niewolnicy wygladali tak samo — ze zbitymi w koltun wlosami i poowijani w skory. Oderwal kawal miesa.
— Masz. Siadaj i jedz. Jak masz na imie? W zamian za swa hojnosc mial nadzieje uzyskac od dziewczyny nieco informacji.
— Ijale. — Wciaz stojac, wgryzala sie w mieso trzymane w garsci, podczas gdy wskazujacym palcem drugiej reki drapala zawziecie w zbitych wlosach.
— Skad jestes? Czy zawsze zylas tutaj, jak teraz? — W jaki sposob zapytac niewolnice, czy zawsze byla niewolnica?
— Nie stad. Ja bylam najpierw u Bul'wajo, potem u Fasimby, teraz naleze do Ch'aki.
— Co albo kto nazywa sie BuFwajo? Czy to ktos taki jak nasz pan Ch'aka? Skinela glowa, zujac mieso.
— A d'zertanoj, od ktorych Fasimba dostal strzaly — kto to taki?
— Duzo nie wiesz — powiedziala konczac mieso i oblizujac tluszcz z palcow.
— Wiem wystarczajaco duzo, by miec mieso, ktorego ty nie masz — wiec nie naduzywaj mojej goscinnosci. Kim sa d'zertanofl — Wszyscy wiedza, kim oni sa. — Wzruszyla ramionami i wyszukala wzrokiem miekkie miejsce na piasku, na ktorym moglaby usiasc. — Zyja na pustyni. Jezdza w caroj. Smierdza. Maja wiele ladnych rzeczy. Jeden z nich dal mi najlepsza rzecz. Jezeli ci pokaze, nie zabierzesz mi?
— Nie, nawet nie dotkne. Ale chcialbym zobaczyc cos, co zrobili. Masz tu jeszcze troche miesa. A teraz pokaz mi swoja najlepsza rzecz.
Ijale przez chwile gmerala w swych skorach, szukajac ukrytej kieszeni i wydobyla cos schowanego w zacisnietej piesci. Wyciagnela dumnie reke, otworzyla dlon. Padajace skape swiatlo wystarczylo Jasonowi, by zobaczyc nierowny ksztalt czerwonego szklanego paciorka.
— Czy to nie piekne? — spytala.
— Bardzo piekne — przyznal Jason i przez chwile, patrzac na te rozrzewniajaca blyskotke poczul, jak ogarnia go litosc. Przodkowie dziewczyny przybyli na te planete w statkach kosmicznych, uzbrojeni w najnowsze osiagniecia nauki. Ich dzieci, odciete od innych, zwyrodnialy do poziomu ledwo swiadomych niewolnikow, ktorzy moga cenic bezwartosciowy kawalek szkla bardziej niz cokolwiek na swiecie.
— No dobrze — powiedziala Ijale ukladajac sie na piasku na plecach. Odwinela niektore ze skor i zaczela podwijac do pasa pozostale.
— Spokojnie — oznajmil Jason. — Mieso bylo prezentem, nie musisz za nie placic.
— Nie chcesz mnie? — zapytala ze zdziwieniem i opuscila skory na obnazone nogi. — Nie lubisz mnie? Myslisz, ze jestem brzydka?
— Jestes ladniutka — sklamal Jason. — Powiedzmy, ze jestem za bardzo zmeczony.
Czy byla brzydka, czy ladna? Trudno mu bylo to ocenic. Jej niemyte i zmierzwione wlosy zakrywaly pol twarzy, brud zas skutecznie przeslanial reszte. Jej wargi byly popekane, a na policzku miala czerwony slad.
— Pozwol, zebym zostala z toba tej nocy, nawet jezeli jestes zbyt stary, by mnie chciec. Mzil'kazi ciagle mnie chce i sprawia mi bol. Patrz, to on.
Czlowiek, ktorego wskazala, obserwowal ich z bezpiecznej odleglosci i wycofal sie jeszcze dalej, gdy zobaczyl, ze Jason spojrzal w jego kierunku.
— Nie martw sie o Mzila — powiedzial. — Ustalilismy nasze wzajemne stosunki juz pierwszego dnia. Moze zauwazylas guza, ktory ma na glowie? — Siegnal po kamien i mezczyzna uciekl szybko.
— Lubie cie. Znowu pokaze ci moja najlepsza rzecz.
— Ja tez cie lubie. Nie, nie teraz. Zbyt wiele dobrego w zbyt krotkim czasie moze mnie rozpiescic. Dobranoc.
Rozdzial 5
Ijale trzymala sie blisko Jasona przez caly nastepny dzien i ustawiala sie obok niego w tyralierze, gdy rozpoczelo sie to bezustanne poszukiwanie krenoj. Przy okazji wypytywal ja i przed poludniem wydobyl z Ijale cala jej skromna wiedze o sprawach, ktore rozgrywaly sie poza tym pustynnym skrawkiem wybrzeza. Ocean byl tajemnica dostarczajaca jadalne zwierzeta, ryby i nawet od czasu do czasu, ludzkie zwloki. Niekiedy mozna bylo zobaczyc daleko od brzegu statki, ale nic o nich nie wiedziano. Z drugiej strony granice terenow Ch'aki tworzyla pustynia, jeszcze bardziej niegoscinna niz ta, na ktorej z trudem-zdobywali srodki do zycia — rozlegly obszar pozbawionych zycia piaskow, zamieszkany jedynie przez d'ze-rtanoj i ich tajemnicze caroj. Mogly to byc zarowno zwierzeta, jak i jakies mechaniczne srodki transportu, mgliste opisy Ijali dopuszczaly obydwie mozliwosci. Ocean, wybrzeze, pustynia — to one tworzyly caly swiat i nie byla w stanie pojac niczego, co moglo istniec poza nimi.
Jason wiedzial, ze musi tam byc cos wiecej — kusza stanowila wystarczajacy tego dowod i mial szczery zamiar wyjasnic skad pochodzi ten przedmiot. Zeby tego dokonac, musi we wlasciwym czasie zmienic obecny, dosc wygodny, status niewolnika. Zdolal juz wypracowac niejakie umiejetnosci unikania ciezkiego buta Ch'aki, praca nie byla zbyt ciezka, a zywnosci bylo duzo. To ze byl niewolnikiem, zwalnialo go od wszelkich obowiazkow poza spelnianiem rozkazow, mial tez wystarczajaco wiele okazji do zgromadzenia wszelkich mozliwych informacji o tej planecie. Dzieki temu, gdy ostatecznie odejdzie, bedzie przygotowany mozliwie najlepiej.
W pozniejszej porze zobaczono inna kolumne niewolnikow maszerujacych rownolegle do nich i Jason spodziewal sie, ze powtorzone zostanie przedstawienie z poprzedniego dnia. Z przyjemnoscia zauwazyl, ze byl w bledzie, gdyz widok ten wprawil Ch'ake w natychmiastowa wscieklosc, ktora sprawila, ze niewolnicy w poszukiwaniu schronienia rozbiegli sie we wszystkie strony. Wodz skakal w gore, wyl gniewnie, tlukl maczuga w swoj gruby, skorzany pancerz, czym doprowadzil sie do stanu godnego podziwu. Dopiero potem rozpoczal mozolny bieg. Jason trzymal sie tuz za nim, niezmiernie zaciekawiony nowym obrotem rzeczy.
Znajdujaca sie przed nimi grupa niewolnikow rowniez sie rozpierzchla, pojawila sie zas inna uzbrojona i opancerzona postac. Dwaj wodzowie suneli naprzeciwko siebie z maksymalna predkoscia i Jason mial nadzieje, ze za chwile uslyszy straszliwy loskot zderzenia. Nim jednak do tego doszlo, obydwaj zwolnili i zaczeli krazyc wokol