pan musial poniesc konsekwencje swoich czynow i trudno miec o to do mnie pretensje.

— Masz calkowita racje — odparl spokojnie Mikah. — Powinienem byc bardziej czujny. A teraz powiedz mi, co zrobic, by ocalic nas obu. Zaden system sterowania nie dziala.

— Zaden? Probowal pan uruchomic sterowanie awaryjne? To ten duzy, czerwony przelacznik pod kopulka zabezpieczajaca.

— Probowalem. Rowniez na nic.

Jason osunal sie na oparcie fotela. Dopiero po chwili zdolal wydobyc glos. — Poczytaj jedna ze swoich ksiazek, Mikah — oznajmil wreszcie. — Sprobuj poszukac pociechy w swojej filozofii. Jestesmy bezsilni. Teraz wszystko zalezy od komputera i od tego, co zostalo z obwodow.

— Czy mozemy pomoc? Czy mozemy cos zreperowac?

— Znasz sie na tym? Bo ja nie. Najprawdopodobniej nabroilibysmy jeszcze bardziej.

Do planety kustykali dwa dni. Jej atmosfera byla zasnuta powloka chmur. Zblizali sie od zacienionej strony i nie mogli dostrzec zadnych szczegolow. Swiatel rowniez.

— Gdyby byly tu jakies miasta, widzielibysmy ich swiatla, nieprawdaz? — zapytal Mikah.

— Niekoniecznie. Moze sa zakryte chmurami. Moze to miasta pod kopulami. Moze na tej polkuli jest tylko ocean.

— Albo moze nie ma tam wcale ludzi — przerwal mu Mikah. — Nawet jezeli uda sie nam bezpiecznie wyladowac, to co z tego? Bedziemy tu uwiezieni do konca zycia i do konca swiata.

— Nie badz taki radosny — rzekl Jason. — Co bys powiedzial o zdjeciu tych obraczek na czas ladowania. Pewnie bedzie dosc twarde i chcialbym miec jakies szanse.

Mikah popatrzyl nan, marszczac brwi. — Czy dasz mi slowo honoru, ze nie bedziesz probowac ucieczki podczas ladowania?

— Nie. A nawet, gdybym dal i tak bys nie uwierzyl. Jezeli mnie uwolnisz, podejmiesz ryzyko. Niech zaden z nas sie nie ludzi, ze cos sie zmieni.

— Musze spelnic swoj obowiazek — odparl Mikah. Jason pozostal przykuty do fotela.

Weszli w atmosfere i poczatkowy, delikatny szelest szybko przerodzil sie w przerazliwe wycie. Silniki wylaczyly sie i zaczeli spadac. Tarcie powietrza rozgrzalo zewnetrzne powloki kadluba do bialosci i temperatura wewnatrz szybko wzrastala, mimo ze aparatura chlodzaca dzialala pelna moca.

— Co sie dzieje? — zapytal Mikah. — Znasz sie na tym lepiej niz ja. Czy… czy sie rozbijemy?

— Byc moze. Sa dwie ewentualnosci. Albo wszystko wysiadlo — i w tym przypadku rozsmaruje nas po calej kolicy, albo komputer oszczedza sily do jednej, ostatniej proby. Mam nadzieje, ze wlasnie o to chodzi. Te dzisiejsze komputery sa sprytne, cale nafaszerowane obwodami decyzyjnymi. Kadlub i silniki sa w dobrym stanie, ale systemy sterownicze mamy kiepskie i niepewne. Czlowiek w takich okolicznosciach postaralby sie zejsc tak nisko i tak szybko jak tylko by mogl, a dopiero potem ponownie wlaczylby silniki. Potem dalby pelna moc — trzynascie g, albo i wiecej, tyle, ile jego zdaniem wytrzymaliby pasazerowie w fotelach. Kadlubowi by sie dostalo, ale mniejsza o to. Dzieki temu obwody sterowania bylyby wykorzystane krotko i w najprostszy sposob.

— Czy sadzisz, ze komputer to wlasnie robi? — spytal Mikah.

— Mam nadzieje. Czy masz zamiar rozpiac mi kajdanki, zanim pojdziesz lulu? To moze byc kiepskie ladowanie i niewykluczone, ze bedziemy musieli szybko sie stad wynosic.

Mikah pomyslal chwile i wyjal pistolet. — Uwolnie cie, ale mam zamiar strzelac, jezeli sprobujesz wyciac jakis numer. Gdy tylko znajdziemy sie na dole, znowu cie zamkne.

— Dzieki ci, panie, za twe skromne dary — rzekl Jason. Gdy tylko wiezy puscily, zaczai masowac przeguby rak.

Deceleracja wyrznela w nich, wyciskajac im powietrze z pluc, wgniatajac ich gleboko w uginajace sie fotele. Pistolet przycisniety do piersi Mikaha byl zbyt ciezki, by mogl go uniesc. To zreszta nie mialo zadnego znaczenia — Jason nie byl w stanie ani sie podniesc, ani nawet ruszyc. Tkwil na granicy swiadomosci, jego spojrzenie z trudem przebijalo sie przez czarna i czerwona mgle.

Rownie niespodziewanie ciezar zniknal.

Wciaz spadali.

Silniki na rufie zajeczaly, przelaczniki zaterkotaly. Bez skutku. Mezczyzni patrzyli na siebie bez ruchu przez te niezmierzona chwile, podczas ktorej statek spadal.

Opadajac obrocil sie i uderzyl pod katem. Dla Ja-sona koniec nadszedl wszechogarniajaca fala grzmotu, wstrzasu i bolu. Gwaltowne szarpniecie rzucilo go na pasy bezpieczenstwa, zerwal je bezwladna masa swego ciala i przelecial przez cala dlugosc sterowki. Ostatnia swiadoma mysla Jasona bylo: “oslonic glowe!”. Wlasnie unosil ramiona, gdy uderzyl w sciane.

Chlod byl tak przejmujacy, ze az bolesny. Byl to chlod, ktory przeszywa cialo, zanim je obezwladni i zabije.

Jason ocknal sie, slyszac swoj wlasny, ochryply krzyk. Zimno wypelnialo caly wszechswiat. To zimna woda, uzmyslowil sobie, wykrztuszajac ja z ust i nosa. Cos go opasywalo. Z wysilkiem rozpoznal, ze jest to ramie Mikaha, ktory plynac utrzymywal twarz Jasona nad powierzchnia wody. Oddalajaca sie czarna plama na wodzie mogla byc tylko ich statkiem, tonacym przy akompaniamencie bulgotania i zgrzytow. Zimna woda juz nie sprawiala bolu i Jason wlasnie zaczal sie rozluzniac, gdy poczul pod stopami cos twardego.

— Stan i idz, niech cie… — wyjeczal Mikah ochryplym glosem. — Nie moge… cie niesc… sam ledwo ide…

Wyczolgali sie z wody ramie przy ramieniu, jak dwa czworonozne, pelzajace zwierzaki, ktore nie moga stanac wyprostowane. Wszystko bylo jakies nierealne i Jason z trudem mogl zebrac mysli. Nie powinien sie zatrzymywac, byl tego pewien, ale co poza tym?

W ciemnosci zamigotal trzepoczacy plomien. Zblizal sie do nich. Jason nie mogl mowic, ale slyszal jak Mikah wzywa pomocy. Swiatlo zblizalo sie, bylo to cos w rodzaju trzymanej wysoko pochodni czy luczywa. Gdy plomien byl juz blisko, Mikah wstal.

To byl koszmar. Pochodnie trzymal nie czlowiek, ale cos. Cos, kanciastego i straszliwego, z paszcza pelna klow. Mialo przypominajacy maczuge wyrostek, ktorym uderzylo Mikaha. Upadl bez slowa, a potwor zwrocil sie w strone Jasona. DinAlt nie mial sily, by walczyc, choc probowal stanac na nogi. Jego palce drapaly zmarzniety piasek, ale nie byl w stanie sie podniesc. Wreszcie, zmeczony tym ostatnim wysilkiem, runal na twarz.

Swiadomosc go opuszczala, ale nie chcial sie poddac. Migoczace swiatlo pochodni zblizylo sie, rozleglo sie szuranie ciezkich stop po piasku. Nie mogl zniesc mysli o tym straszydle za jego plecami. Ostatkiem sil przekrecil.sie i opadl na plecy, patrzac na stojaca nad nim bestie, a czarna mgla zmeczenia zasnuwala jego wzrok.

Rozdzial 4

Potwor nie zabijal go, ale stal patrzac na niego. Sekundy mijaly powoli i Jason, wciaz zyjac, zmusil sie do zastanowienia nad owym niebezpieczenstwem, ktore wylonilo sie z ciemnosci.

— K'e vi 'stas el? — zapytala istota i dopiero w tym momencie Jason uzmyslowil sobie, ze jest to czlowiek. Jakis zakamarek mozgu zarejestrowal pytanie, czul, ze prawie je moze zrozumiec, choc nigdy przedtem nie slyszal tego jezyka. Probowal odpowiedziec, ale z jego gardla wydobywalo sie jedynie ochryple gulgotanie.

— Ven k'n torcoj — r'pidu!

Z ciemnosci wylonilo sie wiecej swiatel, a jednoczesnie rozlegl sie tupot biegnacych stop. Gdy pochodnie znalazly sie blizej, Jason mogl dokladniej przyjrzec sie stojacemu nad nim czlowiekowi. Bez trudu zrozumial, dlaczego poprzednio wzial go za jakas dzika bestie. Jego konczyny byly calkowicie owiniete dlugimi pasami poplamionej skory, tors zas i reszte ciala chronily dachowkowato zachodzace na siebie grube, skorzane platy pokryte krwistoczerwonymi rysunkami. Glowe zakrywala mu wielka muszla zwijajaca sie w przedniej swej czesci w spiralny rog, wywiercono w niej rowniez dwa niewielkie otwory na oczy. By ten wystarczajaco przerazajacy efekt byl silniejszy, do dolnej krawedzi muszli byly przymocowane wielkie, dlugie na palec kly. Jedyna w pelni ludzka cecha tej istoty byla brudna, zbita broda wylaniajaca sie spod muszli. — Szczegoly byly zbyt liczne, by Jason mogl je wszystkie zarejestrowac. Tajemnicza postac miala cos duzego przerzuconego przez jedno ramie, jakies ciemne przedmioty wisialy u jej pasa. Wysunela w strone Jasbna ciezka palke i tracila go nia w zebra, on zas byl zbyt

Вы читаете Planeta Smierci 2
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату