— Zaczynam cie nie lubic — oswiadczyl Jason wstajac z ociaganiem. Nalozyl swa futrzana kamizelke i wyszedl, mijajac ponura postac Mikaha. Straznika przy drzwiach nie bylo, ale dostrzegl ledwo widoczny w swietle pochodni jakis ciemny ksztalt na podlodze. Czy byl to straznik? Jason zaczal sie odwracac i w tej samej chwili uslyszal, jak drzwi zatrzasnely sie z hukiem i poczul jak czubek miecza Benn'ta przebil jego skorzane ubranie i uklul go tuz nad nerkami.
— Powiesz choc slowo albo poruszysz sie, to umrzesz — zazgrzytal w jego uszach glos oficera.
Jason przemyslal sprawe i postanowil sie nie ruszac. Grozba wcale go nie zaniepokoila, poniewaz byl pewien, ze zdola rozbroic Benn'ta i zaatakowac zolnierza, zanim zdazy on wyciagnac bron, ale zaciekawil go nie przewidziany rozwoj sytuacji. Mial powazne podej-, rzenia, ze wszystko to dzieje sie bez wiedzy Hertuga i zastanawial sie, co bedzie dalej.
Natychmiast pozalowal swojej decyzji. Do ust wepchnieto mu obrzydliwa szmate i przymocowano rzemieniami, ktore wpijaly sie mu w kark i policzki. W tej samej chwili zwiazano mu rece i przystawiono mu do boku drugi miecz. Wszelki opor byl juz niemozliwy, chyba ze za cene wielkiego ryzyka, poszedl wiec pokornie schodami w gore, na plaski dach budynku^ Zolnierz zgasit pochodnie i ogarnela ich czern nocy. Zacinal deszcz ze sniegiem. Niepewnie szli po sliskich plytach. Parapet byl zupelnie niewidoczny w ciemnosci i kiedy Jason dotarl do niego, potknal sie i wylecialby, gdyby zolnierz nie odciagnal go do tylu. Szybko, w milczeniu zalozyli mu line pod ramiona i opuscili przez krawedz. Jason klal pod swym kneblem, zderzajac sie co chwila z nierowna sciana budynku. Zetkniecie z zimna woda bylo wstrzasem. Ta strona wiezy Perssonoj opadala do kanalu i Jason wisial, zanurzony do pasa, az do chwili, gdy z mroku nocy wylonil sie ledwo widoczny ksztalt lodzi. Brutalnie wyciagnieto go z wody i cisnieto na dno, a w kilka chwil pozniej lodz zakolysala sie znowu. To porywacze spuscili sie po linie i zeskoczyli tuz obok niego. Wiosla pisnely w dulkach i poplyneli. Zadnego alarmu nie bylo.
Ludzie w lodce nie zwracali na niego uwagi. W gruncie rzeczy uzywali go zamiast podnozka, dopoki nie udalo mu sie odczolgac na bok. Z pozycji lezacej, w jakiej sie znalazl, trudno bylo cokolwiek zobaczyc az do chwili, gdy ukazalo sie wiecej swiatel i przeplyneli przez wielka brame morska, identyczna z ta, jaka widzial w fortecy Perssonoj. Nie musial sie zbyt dlugo zastanawiac, by uswiadomic sobie, ze zostal ukradziony przez jakas rywalizujaca organizacje.
Lodz sie zatrzymala, wyrzucono go na nabrzeze, a potem powleczono przez wilgotne, kamienne korytarze. Wreszcie stanal przed wysokim, wykonanym z przerdzewialego zelaza portalem. Benn't gdzies zniknal, zapewne po otrzymaniu swoich trzydziestu srebrnikow, a straznicy milczeli. Rozwiazali go, wyjeli knebel z ust, wepchneli za zelazne drzwi i zatrzasneli je z hukiem za jego plecami. Pozostal sam, twarza w twarz z mrozacym krew w zylach koszmarem tej komnaty.
Na podwyzszeniu siedzialo siedem postaci. Odziane byly w obszerne plaszcze zarzucone na pancerze, na twarzach mialy przerazajace maski. Kazda z pos.taci opierala sie na metrowej dlugosci mieczu. Wokol nich plonely i kopcily lampy o dziwacznych ksztaltach, a powietrze bylo przesycone ciezkim smrodem siarkowodoru.
Jason zimno sie rozesmial i rozejrzal, poszukujac krzesla. Nie znalazl go, wiec zdjal z najblizszego stolu potrzaskujaca lampe w ksztalcie weza z ogniem wydobywajacym sie z paszczy, postawil ja na podlodze i rozsiadl sie na stole. Pogardliwie popatrzyl na siedzacych przed nim.
— Wstan smiertelniku! — rzekla srodkowa postac. — Siadanie w obliczu Mastreguloj karane jest smiercia!
— Bede siedzial — odparl Jason, moszczac sie wygodnie. — Przeciez nie porywaliscie mnie po to, by mnie zabic i im szybciej uzmyslowicie sobie, ze te komiczne przebrania nie robia na mnie najmniejszego wrazenia, tym szybciej zdolamy dobic interesu.
— Milcz! Smierc stoi przy twoim boku!
— Ekskremento! — skrzywil sie Jason. — Wasze maski i grozby nie sa wcale lepsze od tych, ktorymi posluguja sie ci poganiacze niewolnikow na pustyni. Trzymajmy sie faktow. Zbieraliscie o mnie plotki i zainteresowaliscie sie moja osoba. Slyszeliscie o ulepszonym caro, a szpiedzy opowiedzieli wam o elektrycznym mlynku modlitewnym w swiatyni. Moze dotarlo do was jeszcze cos. Wywarlo to na was dobre wrazenie i chcielibyscie zdobyc mnie na wlasnosc. W zwiazku z tym wykonaliscie niezawodny appsalanski trik, przekazujac drobna sumke w pewne rece. No i jestem.
— Czy wiesz, z kim mowisz? — zamaskowana postac siedzaca po prawej stronie zapytala wysokim, trzesacym sie glosem. Jason uwaznie przyjrzal sie mowiacemu.
— Mastreguloj? Slyszalem o was. Uwaza sie was w tym miescie za magow i czarnoksieznikow, ktorzy posiadaja ogien plonacy w wodzie, dym palacy pluca, wode palaca cialo i temu podobne rzeczy. Przypuszczam, ze stanowicie miejscowy odpowiednik chemikow i choc nie ma was zbyt wielu, jestescie wystarczajaco wredni, by wszystkie pozostale plemiona sie was baly.
— Czy wiesz, co sie w tym znajduje? — zapytal jeden z mezczyzn, pokazujac szklana kule z zoltawym plynem. — Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi.
— Znajduje sie tu magiczna woda plonaca, ktora spali cie na wegiel, gdy tylko cie dotknie…
— Dajze spokoj! Nie ma w tej kuli nic szczegolnego, tylko jakis zwykly kwas, pewnie siarkowy, wszystkie inne kwasy bowiem produkuje sie na jego bazie. No a poza tym, ten smrod zgnilych jaj w kommacie.
Jego przypuszczenie najwyrazniej bylo wyjatkowo celne. Siedem postaci poruszylo sie i zaczelo szeptac miedzy soba. W tym samym czasie Jason, korzystajac, ze ich uwaga byla zaprzatnieta czym innym, wstal i zblizyl sie powoli do podwyzszenia. Mial juz dosc tych naukowych kwizow i ciaglego porywania go, wiazania, nagabywania i chodzenia po nim. Wszyscy w Appsali czuli lek przed Mastreguloj i starali sie ich unikac, ale nie byli oni wystarczajaco wielkim klanem, by mogli mu dopomoc w realizacji jego zamierzen. Mial wiele powaznych powodow, by popierac Persso-noj i nie chcial tego zmieniac.
Wsrod blahostek, ktore zasmiecaly zakamarki jego umyslu, bylo rowniez pewne stwierdzenie dotyczace slynnych ucieczek. Zapamietal je, wiazalo sie bowiem ono z jego zawodowymi zainteresowaniami. W koncu, w wielu przypadkach jego cele i cele policji diametralnie sie roznily. Wniosek, jaki wyciagnal z owych studiow na temat ucieczek byl jeden — najlepsza sposobnosc do ucieczki ma sie tuz po schwytaniu. Czyli teraz.
Mastreguloj popelnili blad, spotykajac sie z nim sam na sam. Byli tez starymi ludzmi. Ich glosy, sposob dzialania, pozwalaly mu wyciagnac wniosek, ze na podwyzszeniu nie ma ani jednego mlodego czlowieka i ze mezczyzna siedzacy po prawej stronie jest w bardzo podeszlym wieku. Zdradzil to jego glos, a kiedy Jason zblizyl sie, mogl dostrzec starcza drzaczke, ktora wprawiala w wibracje trzymany miecz.
— Kto zdradzil tajemnice i swieta nazwe sulfurika acido? — zagrzmiala srodkowa postac. — Odpowiadaj, szpiegu, inaczej kazemy wyrwac ci jezyk i napelnimy ogniem wnetrznosci…
— Nie czyncie tego… — Jason padl na kolana, skladajac rece jak do modlitwy. — Wszystko tylko nie to! Powiem! — Podczolgal sie na kolanach do samego podwyzszenia, swiadomie zbaczajac w prawo. — Wyznam prawde, nie moge jej dluzej ukrywac. Oto czlowiek, ktory przekazal mi swiete tajemnice. — Wskazal staruszka siedzacego po prawej stronie i dzieki temu jego reka zblizyla sie do rekojesci miecza.
Jason poderwal sie, wyrwal miecz ze slabej dloni i popchnal starca na siedzacego obok sasiada. Obaj mezczyzni upadli z imponujacym lomotem.
— Smierc niewiernym! — wrzasnal i zerwal czarna zaslone pokryta wzorem skladajacym sie z czaszek i demonow. Zarzucil ja na dwu siedzacych najblizej Mastreguloj, ktorzy wlasnie usilowali zerwac sie z krzesel i w tej samej chwili, zobaczyl niewielkie drzwi, ukryte dotad za draperia. Otworzyl je, wyskoczyl na oswietlony lampami korytarz i omal sie nie zderzyl z dwoma stojacymi tam wartownikami. Zaskoczenie sprawilo, ze przewaga byla po jego stronie. Pierwszy straznik upadl, gdy Jason stuknal go plazem miecza w glowe>, drugi zas wypuscil bron, gdy sztychem przebil mu ramie. Taraz przydawal mu sie Pyrrusanski trening. Umial poruszac sie szybciej i szybciej zabijac niz kazdy Appsalanczyk. Udowodnil to, biegnac w strone wyjscia. Gdy tylko skrecil za wegiel, nieomal zderzyl sie z Benn'tem.
Dzieki ci za to, ze mnie tu sprowadziles… Zupelnie jakbym nie mial innych zmartwien — rzekl Jason parujac cios Benn'ta. — I choc to, ze jestes platnym zdrajca, stanowi norme dla Appsali, zamordowanie wlasnego zolnierza bylo czynem karyp>dnym. — Jego miecz zatoczyl luk i podcial Benn'tow»§»rdlo, nieomal odrabujac mu glowe. Miecz byl ciezki i trudno bylo zrobic nim zamach, ale gdy sie go raz puscilo w ruch, przecinal wszystko. Jason z entuzjazmem rzucil sie do ataku na straz w przednim holu.
Jego jedyna przewaga byl element zaskoczenia i dlatego poruszal sie najszybciej jak potrafil. Gdy sie zjednocza, zdolaja go pojmac i zabic, ale byla juz pozna noc i zmeczeni wartownicy nie spodziewali sie tak wscieklego ataku od tylu. Jeden padl, drugi uciekl zataczajac sie, z krwia tryskajaca z glebokiej rany w ramieniu. Jason zaczal mocowac sie z belka ryglujaca wejscie. Katem oka dostrzegl, ze z sali obrad wylonil sie jeden z