– Jak to mozliwe, panie Grant? – zapytal Pete.
– Jezdzili wczoraj za wami przez caly dzien, chlopcy – odparl Grant. – Zobaczyli, jak wchodzicie do obecnego domu pani Miller, i domyslili sie, ze przyszliscie do niej po informacje. Potem na pewno sledzili was az do wielkiego bloku i widzieli, Jupiterze, jak rozmawiasz z jego zarzadca. Bez trudu mogli sie dowiedziec, o czym rozmawialiscie. Potem wydedukowali, ze pieniadze sa w starym domku, i byc moze juz ich tam szukaja!
– Ojej! – krzyknal Bob. – Moze juz jest za pozno!
– W normalnych okolicznosciach wezwalbym policje – powiedzial Grant. – Ale teraz szkoda kazdej chwili. Proponuje jechac jak najszybciej na Maple Street, odnalezc dom i sprobowac uratowac pieniadze. Nie ma czasu na zawiadomienie policji. Pojedziecie ze mna, chlopcy. Wlasciwie jestescie mi niezbedni, poniewaz wiecie, jak wyglada stary dom pani Miller, a ja nie wiem.
– Dobrze, panie Grant – zgodzil sie Jupiter – ale jak sie tam dostaniemy?
– Pojedziemy moim samochodem, ktory stoi za rogiem. Mozecie zostawic tu rowery. Zabierzemy je w drodze powrotnej. OK?
Nie tracac czasu, Pete i Bob zabezpieczyli rowery. Jupiter, ktory wymknal sie ze skladu zlomu przez Czerwona Furtke Pirata, przyszedl tu pieszo. Teraz poszli za panem Grantem do samochodu. Byla to czarna furgonetka. Grant poprowadzil ja do Hollywoodu bocznymi drogami przez wzgorza.
– Jestes pewien, ze pieniadze sa ukryte pod tapeta? – zapytal Jupitera w drodze.
– Prawie pewien. Pani Miller powiedziala nam, ze kiedy Spike Neely u niej mieszkal, pomalowal i wytapetowal niemal caly dom. Byc moze przykleil banknoty do scian i przykryl je tapeta. Kiedy potem znalazl sie w szpitalu, przemycil w liscie adres tego wlasnie domu. Chcial zawiadomic Guliwera, gdzie ukryl pieniadze, i jedyny sposob, jaki przyszedl mu do glowy, to bylo nalepienie jednego znaczka na drugi.
– Papier pod papierem – pan Grant pokiwal glowa. – To by sie zgadzalo. Kiedy znajdziemy pieniadze, potrzebne bedzie jakies urzadzenie z para wodna, aby usunac tapete. Na szczescie w sobote niektore sklepy sa czynne do pozna. Ale przede wszystkim musimy znalezc te pieniadze, i to znalezc je pierwsi!
Jechali z duza predkoscia. Dopiero na terenie zabudowanym pan Grant zwolnil.
– Chcialbym spojrzec na mape miasta. Jest w schowku na rekawiczki – zwrocil sie do Jupitera. Jupe podal mu mape. Pan Grant zatrzymal samochod i przez chwile ja studiowal.
– Dobrze – mruknal. – Pojedziemy prosto az do Houston Avenue. Przetniemy ja i znajdziemy sie na Maple Street. Mowiles o numerze piecset ktoryms?
– Tak, ale zarzadca bloku wspominal, ze szescsetne tez wchodza w rachube.
– Znajdziemy go – mruknal pan Grant. – Dobrze, ze jest jeszcze jasno.
Kiedy jednak dojechali do Houston Avenue, zmierzch zaczal zapadac bardzo szybko. Pan Grant skrecil w lewo i po kilkunastu minutach znalezli sie na Maple Street.
Chociaz nigdzie nie bylo tabliczek z nazwa ulicy, nie mieli watpliwosci, ze trafili dobrze. W pewnym miejscu sterta gruzu niemal blokowala droge. Domy na jednym z rogow juz zburzono. Zostaly po nich jedynie kupki gruzu i smieci czekajace na wywiezienie. Czesc ulicy po lewej stronie juz calkiem oczyszczono. Na wolnym terenie ustawiono kilka buldozerow i dwa ogromne dzwigi, ktorych szczeki poruszane silnikiem dieselowskim z latwoscia miazdzyly drewniane domki. Kolo miejsca, w ktorym sie zatrzymali, by popatrzec na te scenerie, stal samotnie dom, bedacy kiedys restauracja. Dzwigi zdazyly juz wyrwac z niego czesc frontu. Wygladal jak po uderzeniu bomby.
– O, rany! Ale pobojowisko – Pete wyrazil to, co mysleli wszyscy.
– Sadzi pan, ze zdazylismy, panie Grant?
– Chyba tak – odparl detektyw ponuro. – Jesli sie dobrze orientuje, to numery szescsetne i piecsetne zaczynaja sie kilka przecznic dalej, za tym zakretem w prawo. Jedzmy to sprawdzic.
Ominal kupy gruzu i skrecil w prawo. Znalezli sie posrod domow jeszcze nie zniszczonych. Staly ciche i puste, z ciemnymi oknami.
Zaledwie kilkaset metrow dalej toczylo sie normalne miejskie zycie, ale tu, na Maple Street wialo groza i pustka. Wszyscy mieszkancy juz sie wyprowadzili. Za kilka miesiecy bedzie tedy przebiegala betonowa autostrada z tysiacami samochodow. Teraz jednak cala ulica nalezala do nich i moze jeszcze do chudego kota, ktory przebiegl im droge.
– Mijamy numery dziewiecsetne – oglosil pan Grant z zadowoleniem. – Do szesciuset juz niedaleko. Uwazajcie teraz.
Jechali wolno posrod opuszczonych domow. Od czasu do czasu wiatr trzaskal otwartymi drzwiami, jakby chcial powiedziec, ze nie ma juz znaczenia, czy drzwi sa otwarte, czy zamkniete.
– Zaczynaja sie szescsetki – powiedzial pan Grant. – Widzicie cos?
– Jest tam! – krzyknal Pete, wskazujac na ladny bungalow.
– A tam jest drugi niemal identyczny – zauwazyl Jupiter, pokazujac dom po przeciwnej stronie ulicy. – Oba maja okragle okienka na strychu.
– Hmm, dwa domy? – zmarszczyl czolo pan Grant. – I nie wiecie, ktory jest tym wlasciwym?
– Pani Miller powiedziala tylko, ze to maly bungalow z brazowa dachowka i okraglym okienkiem na strychu.
– W tych okolicach duzo jest takich domow – mruknal pan Grant. Jedzmy dalej. Zobaczymy, co jest za nastepna przecznica.
Za nastepna przecznica zauwazyli jeszcze jeden bungalow z brazowa dachowka i okraglym okienkiem na strychu. Stal miedzy dwoma domami zdobionymi sztukateria. Pan Grant zatrzymal samochod.
– Trzy mozliwosci – powiedzial. – To troche utrudnia sprawe. Ale przynajmniej jestesmy tu pierwsi. Nie zauwazylem zadnego samochodu parkujacego w poblizu. Po Trzech Palcach i reszcie tez ani sladu. Zostawimy samochod w bocznej uliczce, zeby nie rzucal sie w oczy, i musimy obejrzec wszystkie trzy domy, az znajdziemy ten wlasciwy.
Rozdzial 15. Poszukiwanie sie rozpoczyna
Bylo juz niemal ciemno, kiedy zblizyli sie do pierwszego bungalowu z brazowa dachowka. Pan Grant rozejrzal sie dookola, ale na opustoszalej Maple Street nie bylo zywej duszy.
Popchnal drzwi. Nie ustapily.
– Zamkniete – stwierdzil. – Ale skoro i tak ma zostac zburzony, nie musimy sie przejmowac, w jaki sposob dostaniemy sie do srodka.
Cienszy koniec lomu, ktory przyniosl z samochodu, wsunal pomiedzy drzwi i futryne. Kiedy go nacisnal, rozlegl sie trzask pekajacego drewna i drzwi puscily.
Wszedl do srodka, a Trzej Detektywi deptali mu po pietach. Wewnatrz panowaly ciemnosci. Pan Grant poswiecil latarka po scianach. Znajdowali sie w zakurzonym pomieszczeniu, ktore kiedys bylo pokojem goscinnym. Po podlodze walaly sie jakies papiery.
– Mozemy rownie dobrze zaczac stad – stwierdzil. – Choc ja ukrylbym pieniadze na zapleczu lub w holu. Czy masz noz, Jupiterze?
Jupiter wyjal swoj wspanialy szwajcarski noz i otworzyl najwieksze ostrze. Przecial kwiecista tapete, a pan Grant wsunal w otwor szpachelke i oderwal pasek papieru. Pod spodem byl tylko gips.
– Tu nie ma nic – stwierdzil. – Musimy sprobowac w innych miejscach, a potem sprawdzic reszte scian i tak pokoj po pokoju.
Pod tapeta na pierwszej scianie byl jedynie gips. Sprawdzili pozostale sciany w kilku miejscach z podobnym rezultatem.
– No, dobrze, a teraz przejdziemy do jadalni – powiedzial pan Grant.
Przyswiecajac sobie latarka, przeszli dalej. Jupiter nacial tapete w pokoju jadalnym, a pan Grant odgial kawalek od sciany. Pete wydal okrzyk radosci.
– Cos zielonego pod spodem!
– Jupiterze, poswiec tutaj – zawolal pan Grant. – Moze je znalezlismy!
Jupiter skierowal smuge swiatla na odsloniete miejsce. Ukazal sie jakis zielonkawy wzor.
– To tylko kolejna warstwa tapety – stwierdzil pan Grant. – Sprawdzmy, co pod nia jest.