– Tak ma byc i koniec – mruknela.

– Tylko nie wydawaj mi rozkazow, Diano – zaczal groznie, ale skonczyl miekko i wzial ja w ramiona. Ich usta zetknely sie na moment. I znowu dreszcz rozkoszy przebiegl po jej ciele. Czy juz nigdy sie od tego nie uwolni?!

– Adieu, Bey – szepnela, wysuwajac sie na korytarz.

– Adieu.

Nie ogladajac sie za siebie, przeszla do drzwi swojego pokoju. Clara jeszcze spala. Diana wyjela z podrecznej torby kasetke z bizuteria i wsunela na palec pierwszy znaleziony pierscien. Nastepnie polozyla sie na swoim lozku, wpatrujac sie w drewniane krokwie przy suficie. Wiedziala, ze juz nie zasnie. Wspomnienia nie dawaly jej spokoju. Byly cudowne i mialy tylko jedna wade – wszystkie nalezaly do przeszlosci.

Rano Diana znowu musiala wlozyc swoja powalana blotem suknie. Zeszla na dol, zeby zjesc sniadanie z markizem. Na szczescie nie musieli rozmawiac, poniewaz dolaczyl do nich Eresby Motte z plikiem raportow do podpisania. Raz jeszcze wypytal ich o wszystko. Okazalo sie, ze mimo wygladu safanduly, byl niezwykle sprytny. Jeszcze w nocy wyslal swojego czlowieka do Ware z poleceniem, by sprawdzil, kim byli zamachowcy. Poniewaz w miasteczku nie bylo zbyt wielkiego ruchu, wywiadowca bez trudu ustalil, ze wszystkim zarzadzal Francuz, niejaki de Couriac. Jego ludzie nie pochodzili z okolicy.

– A pani de Couriac? – wyrwalo sie Dianie. Motte spojrzal na nia bystro.

– Nie bylo z nimi zadnej kobiety. Dlaczego pytasz, pani? Rothgar opowiedzial pokrotce historie ich spotkania

z Francuzami. Wspomnial tez o chorobie pana de Couriac.

– Czy to mozliwe, panie, zeby chowal do ciebie uraze? -spytal go stary sedzia.

Markiz poruszyl sie na swoim miejscu.

– Nie widze powodow – odparl. – Staralem sie mu pomoc.

Umysl Eresby'ego Motte'a pracowal wyjatkowo sprawnie. Sedzia milczal przez chwile, pijac herbate, o ktora poprosil wczesniej.

– W tej sprawie brakuje mi jednej rzeczy. Motywow. -Poslal Rothgarowi ostre spojrzenie. – Oczywiscie wiesz, panie, ze musisz uwazac.

Zapewne, podobnie jak oni, policzyl napastnikow i zauwazyl, ze jeden zbiegl.

– Sam nie wiem, dlaczego. – Markiz wzruszyl ramionami. – Nic nie zrobilem tym ludziom. Nie mam pojecia, dlaczego na mnie napadli. Wydawalo mi sie, ze ten osobnik byl wyjatkowo zazdrosny o zone – dodal, napotkawszy pelne niedowierzania spojrzenie sedziego.

Po kolejnych pytaniach, ktore wskazywaly, ze Motte nie w pelni uwierzyl w wersje markiza, Rothgar wstal i podal reke Dianie.

– Pan wybaczy, panie sedzio, ale musimy juz ruszac. Lady Arradale ma sie jeszcze dzisiaj spotkac z krolowa.

Sedzia podniosl sie ze swego miejsca.

– Alez oczywiscie – zgodzil sie, ale nie poddal do konca. – Pozwolisz, panie, ze posle do ciebie mojego czlowieka, gdyby pojawily sie jakies nowe kwestie?

– Naturalnie.

Pozegnali sie i wyszli przed gospode. Do Londynu nie bylo juz daleko. Diana zachwiala sie, widzac ciemna plame na karecie.

– Nic ci nie jest? – zaniepokoil sie Bey.

– Nie, po prostu zapomnialam o tym – szepnela. – Biedny czlowiek.

Rothgar wiedzial, co wymazalo zle wspomnienia z jej pamieci. Sam jednak pamietal, ze musi zajac sie rodzina woznicy.

– Juz bedzie dobrze – zapewnil ja, rozgladajac sie dokola. Jego ludzie dobrze strzegli terenu. Na zmiane trzymali warte. Teraz, kiedy dal im znak, powoli zaczeli przygotowywac sie do odjazdu.

Diana spojrzala na swoja suknie.

– Mam nadzieje, ze juz niedlugo bede sie mogla przebrac – rzekla z westchnieniem. – Clara zrobila, co mogla, ale czesc tego brudu po prostu nie chce zejsc.

Pomyslala, ze to dobra metafora zycia. Niektorych zmian i doswiadczen nie da sie juz odwrocic.

– Powoz bedzie czekal na nas w Londynie – pocieszyl ja. – Przebierzesz sie w Malloren House.

Clara i Fettler zasiedli juz na swoich miejscach. Diana wraz z markizem usadowila sie naprzeciwko i natychmiast wyjechali na londynski gosciniec.

Nie rozmawiali i nawet nie udawali, ze czytaja. Nie patrzyli tez na siebie. Mimo to w powozie czuc bylo atmosfere intymnosci. Tak przynajmniej wydawalo sie Dianie.

Przypomniala sobie ostrzezenia Rosy. Teraz sama doswiadczala czegos w rodzaju zakochania i nie potrafila tego oddzielic od seksu. Czyzby wiec przyjaciolka miala racje?

Diana nie wiedziala, co o tym sadzic. Chwilami wydawalo jej sie, ze Bey jest jej brakujaca polowa i ze pragnie go bardziej niz kogokolwiek na swiecie. Potem znowu przychodzila refleksja, ze polaczyla ich tylko ta jedna noc i ze tak naprawde nie maja ze soba nic wspolnego.

Jednak im dluzej nad tym myslala, tym trudniej bylo jej uwierzyc, ze sa dla siebie zupelnie obcy. Zaczela tez

rozwazac praktyczne strony ewentualnego malzenstwa. Jej niezaleznosc?

O nia sie nie obawiala. Wiedziala, ze markiz by ja respektowal. A wladza?

Rothgar mial jej tyle, ze na pewno nie pragnal wiecej. Moglaby tylko skorzystac, gdyby stal sie jej sojusznikiem. A geografia?

Odleglosc dzielaca ich dobra mogla stac sie zarowno wrogiem, jak i sojusznikiem. Z cala pewnoscia musieliby znalezc sposob sprawnego zarzadzania zarowno na polnocy, jak i poludniu kraju. Byc moze oznaczaloby to okresy rozlaki, ale Diana wiedziala, jak przyjemnie byloby sie pozniej spotykac.

W koncu zaczela sie dziwic, ze juz wczesniej nie pomyslala o mezu, ktory bylby znaczniejszy od niej. Przeciez w ten sposob mogla jedynie skorzystac. Zerknela w bok, na Rothgara i… porzucila swoje nadzieje. To prawda, ze jej problemy mozna jakos rozwiazac, lecz Bey wciaz obawial sie szalenstwa w rodzinie. Nie bedzie latwo go przekonac, ze moze warto zaryzykowac.

Wyjrzala za okno i stwierdzila, ze przejezdzaja przez coraz gesciej zabudowane tereny. Co chwila tez na ich drodze pojawialy sie zajazdy i gospody. Nasilil sie rowniez lokalny ruch. Wszystko wskazywalo na to, ze sa juz blisko Londynu.

Niedlugo sie rozstana.

Diana pomyslala o swojej wczesniejszej rozmowie z markizem. Prosil ja, zeby powiedziala mu o ewentualnym dziecku. Dopiero teraz zrozumiala, ile kosztowala go ta prosba. Nie, nie moze byc w ciazy. Jesli Bey kiedykolwiek zdecyduje sie na dziecko, musi to byc jego samodzielna, w pelni swiadoma decyzja.

Jednoczesnie przypomniala sobie sposob, w jaki traktowal dzieci z rodziny. Jaka szkoda, ze nie chce miec wlasnych. Z cala pewnoscia bylby dla nich dobrym ojcem. Musi tylko pokonac strach, ktory, jak jej sie wydawalo, nie mial racjonalnych podstaw. Wynikal jedynie ze strasznych

doswiadczen dziecinstwa.

Jednak Diana byla swiadoma, ze najtrudniej pozbyc sie obsesji. Dlatego stwierdzila, ze jesli nawet bedzie miala dziecko, to nie powie o niczym Rothgarowi. Da je na wychowanie komus ze swojej posiadlosci, chociaz na pewno bedzie jej bardzo zal. Ale jeszcze bardziej obawiala sie strachu Beya. Na pozor byl czlowiekiem silnym, ale wiedziala, ze kazdy, nawet najmocniejszy, ma swoja piete Achillesa.

Tak jak jej slabym punktem bylo uczucie do Rothgara. Teraz zrozumiala to z cala jasnoscia.

Nagle wzdrygnela sie, kiedy pomyslala o automacie, ktory podrozowal tuz za nia w kufrze podroznym, owiniety w szmatki niczym male dziecko. Poczula sie tak, jakby to bylo ich nienarodzone dziecko ukryte przed swiatem.

Do licha, przeciez musi byc jakis sposob, zeby pokonac trudnosci. Pomyslala z bolem, ze zgodzilaby sie nawet na malzenstwo bez dzieci, gdyby istnial jakis skuteczny sposob zapobiegania ciazy. Broszura Elf nie pozostawiala w tym wzgledzie watpliwosci. Nawet, gdyby oboje z Ro-thgarem zawsze uwazali, i tak nie byliby calkiem bezpieczni. Diana slyszala co prawda o babkach mieszkajacych w niektorych wioskach, ktore potrafily „zamawiac' bezplodnosc, ale bala sie tego rodzaju metod. Poza tym nie wierzyla do konca w ich skutecznosc. Natomiast konwencjonalna medycyna nie miala jej nic do zaoferowania.

Вы читаете Diabelska intryga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату