Zrozpaczona raz jeszcze spojrzala w bok, zeby upewnic sie, czy Bey jest przy niej. Siedzial z przymknietymi oczami. Wysoki, smukly z jastrzebimi rysami. Jaka szkoda, ze nie przekaze zadnej z tych cech potomkom!

Markiz poczul jej wzrok na sobie i otworzyl oczy.

– Czy cos cie „niepokoi, pani? Moge w czyms pomoc?

Diana spojrzala na dwojke sluzacych i potrzasnela glowa. Znowu zaczela obserwowac ruch za oknem. Mijali wlasnie wielki targ, gdzie Londynczycy kupowali owoce i warzywa. Ich powoz zatrzymal sie na chwile z powodu wzmozonego ruchu. Wkrotce potoczyl sie dalej, ale juz znacznie wolniej. Ludzie ciagneli do miasta. Czesc na wozach lub furach, a czesc pieszo. Diana czula sie tak, jakby znalazla sie nagle w ulu, albo wsrod pracowitych mrowek. Od dawna nie widziala tylu ludzi w jednym miejscu. Nawet w porcie w Liverpoolu byl mniejszy ruch, chociaz tamtejszy tlum wydawal sie znacznie barwniejszy i bardziej egzotyczny.

Moment ich rozstania zblizal sie nieublaganie. Gdyby mogla zostac na zawsze z Beyem w tym powozie!

W Londynie czekal na nia zagniewany krol.

Pomyslala, ze moglaby tez przystac na propozycje markiza i wyjsc za niego. Uznala to jednak za niegodne. Nie, nie moze z tego skorzystac. Jednoczesnie wiedziala, ze nie poslubi juz nikogo innego.

Ludzie z okolicznych wiosek przystawali, zeby popatrzec na wspanialy powoz, ktory jechal w asyscie osmiu uzbrojonych jezdzcow. Niektorzy pokazywali sobie herb na jego drzwiach. Diana zwrocila uwage na pare z dwojka dzieci. Starszy chlopiec stal miedzy rodzicami i laczyl ich niczym ogniwa lancucha. Mlodsza dziewczynka wyciagnela rece do ojca, a on podniosl ja z usmiechem.

Diana nie mogla sie powstrzymac i pomachala do dziecka swoja upierscieniona reka. Dziewczynka az otworzyla buzie, widzac blask drogich kamieni.

Po chwili powoz minal rodzine, ktora pewnie uznawala ich za wybrancow bogow. A Diana dalaby wiele, zeby zamienic sie z ta kobieta. I jeszcze, zeby to Rothgar byl usmiechnietym wiesniakiem przy jej boku.

Wyjechali nagle za miejskie rogatki. Ulice nabraly od razu innego wygladu. Diana zastanawiala sie, czy Bey zauwazyl szczesliwa rodzine. I co sobie pomyslal? To prawda, ze jest twardy jak skala. Ale nawet jemu musi byc czasami smutno.

Jej chcialo sie plakac.

– Co bedzie, panie, jesli powoz z bagazami nie przyjechal? – spytala, zastanawiajac sie, czy jeszcze kiedys beda sobie mowic po imieniu.

Markiz potrzasnal glowa, jakby wyrwala go z glebokich rozmyslan.

– Na pewno przyjechal – zapewnil ja i zmarszczyl czolo. – Jesli nie, bedziesz mogla skorzystac ze strojow Elf. Zostawila czesc w Malloren House.

Diana stlumila chichot. Ach ci mezczyzni! Przeciez nie tylko roznily sie wzrostem, ale i budowa.

– A ty panie, skorzystasz z ubran szwagra? – dopytywala sie, wiedzac, ze sugestia jest rownie absurdalna.

Markiz od razu zrozumial swoj blad.

– Dobrze, wobec tego wyslemy przeprosiny do krolowej. Oznaczalo to, ze zyska troche czasu. Bedzie go mogla

spedzic w towarzystwie Beya. Caly dzien, a kto wie, moze nawet cala noc…

– Wjezdzamy na Marlborough Square – oznajmil, kiedy powoz wtoczyl sie na plac, przy ktorym staly nowoczesne domy z cegly. Na jego srodku znajdowal sie nawet miniaturowy park ze stawikiem dla kaczek.

– Sliczny! – ucieszyla sie. – Nie sadzilam, ze jest tu tyle zieleni.

Rothgar pokiwal glowa.

– W Londynie jest wiele parkow.

– Wiem, panie. Bylam w kilku w czasie mojej poprzedniej wizyty.

Co za banalna konwersacja! Rownie dobrze mogli byc para nieznajomych skazanych na odbycie wspolnej podrozy. Na szczescie powoz minal rzad szeregowcow i zatrzymal sie na podjezdzie przed lekkim, lecz dosyc sporym palacykiem.

– Malloren House – oznajmil.

– To dom rodzinny? – spytala, wygladajac na zewnatrz.

– Nie, moj – padla odpowiedz.

– Najwiekszy na calym placu, panie? – zaczela sie z nim draznic.

Rothgar wzruszyl ramionami.

– To nie moja zasluga – stwierdzil. – Moj dziad postanowil wyprowadzic sie ze starszej, bardziej zatloczonej czesci miasta i wybral to miejsce. A ojciec dokonczyl budowy. Wtedy mowilo sie, ze mieszka na wsi.

Diana rozejrzala sie po pieknie zagospodarowanej okolicy i wydela wargi.

– Wobec tego ja mieszkam na pustyni.

– Wlasnie wtedy zaczela sie moda na takie place i wszyscy zaczeli sie przenosic – wyjasnil. – Ale my bylismy pierwsi przy Marlborough Square.

– Wobec tego plac powinien sie nazywac Malloren Square. Markiz pokrecil glowa.

– Moj dziadek byl przyjacielem i wielbicielem ksiecia Marlborough.

Do powozu podbiegla sluzba z drewnianymi schodkami. Dopiero teraz mogli wysiasc. Weszli na schody, z ktorych Diana raz jeszcze spojrzala na plac. Nastepnie weszli do srodka. Hol byl caly wylozony debem i rzeczywiscie sprawial wrazenie, jakby stanowil wejscie do wiejskiej rezydencji. Tylko dzieki dlugim oknom od klatki schodowej nie wygladal ponuro, chociaz w pochmurne dni robil chyba gorsze wrazenie. W przejsciach ustawiono rzezby i portrety, ale w rozsadnych ilosciach. Brak tu bylo przepychu, ktorego sie spodziewala. Odniosla wrazenie, ze jest to przyjazna siedziba, a nie wzniesiony na pokaz palac.

Diana odwrocila sie do Beya, zeby wyrazic swoje uznanie, ale okazalo sie, ze jest zajety. Natychmiast podskoczylo do niego trzech sluzacych z papierami, ktore zaczal przegladac. Natomiast czwarty szeptal mu cos na ucho. Sluzba widocznie czekala na niego niecierpliwie. Mial sie przeciez pojawic wczoraj wieczorem.

Westchnela i podeszla do jednego z plocien. Przedstawialo Rothgara w paradnym stroju. Patrzyl w dol na wszystkich, tak jakby byli marnymi robaczkami. W ten wlasnie sposob i ona do niedawna go sobie wyobrazala.

Markiz w koncu pozbyl sie sluzacych i podszedl do niej.

– Specjalnie wybralem takiego malarza, ktory sie mnie bal -wyjasnil – Czy nie sadzisz, ze doskonale pasuje do holu?

Skinela glowa.

– Jesli chcesz przerazic swoich gosci.

– A czemu nie?

– Wobec tego musisz mi zdradzic nazwisko tego artysty – stwierdzila. – Potrzebuje podobnego portretu.

– Niestety, pewnie bys go nie przerazila – rzekl, potrzasnawszy glowa. – Co tylko swiadczy o jego glupocie. Sluzba poinformowala mnie, ze bagaze juz przyjechaly. Twoje kufry sa w apartamencie na gorze.

Diana skrzywila sie z niezadowolenia. Probowala jednak ukryc swoje uczucia i ruszyla korytarzem, przygladajac sie nastepnym portretom. Markiz wskazal jej droge na gore.

Kiedy znalazla sie na pietrze, przystanela przed kolejnym obrazem. Znajdowalo sie na nim dwoje stojacych obok siebie ludzi. Mezczyzna i kobieta.

Rodzice Beya, pomyslala. Mezczyzna do zludzenia przypominal syna. Tez mial ciemne wlosy i ostre rysy, ale wygladal na lagodniejszego, tylko troche smutnego.

– Moj ojciec – wyjasnil.

Powiedzial ojciec, a nie rodzice! To znaczylo, ze kobieta na portrecie byla jego macocha. Miala plomienne wlosy i rzeczywiscie przypominala odlam „rudych Mallorenow', jak ich nazywala Diana. Na jej twarzy nie bylo nawet sladu szalenstwa, a tylko milosc i dobroc. Jej urode odziedziczyl Bryght, a kto wie, moze rowniez Cyn, o ktorym tyle slyszala.

Zgodnie z konwencja obie postaci na portrecie staly osobno. Wyczuwalo sie jednak miedzy nimi jakas wiez. Mozna bylo bez trudu stwierdzic, ze sie kochaja. Czy ojciec markiza kochal rowniez swoja pierwsza zone? I czy w palacu sa jakies jej portrety?

Bey chrzaknal, wiec ruszyla dalej.

Przed drzwiami do jednego z pokojow czekaly na nich dwie sluzace. Markiz pozegnal sie z nia, zapewniwszy, ze uzyska od nich wszystko, czego bedzie chciala.

Bylo to oczywiscie przesadzone zapewnienie. W tej chwili pragnela jedynie bliskosci Rothgara.

– To apartament lady Elf, to znaczy Walgrave – poprawila sie sluzaca, wprowadzajac ja do przestronnego

Вы читаете Diabelska intryga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату