Pociagnela lyk szampana. Kelner dolewal jej stale do kieliszka i nie pamietala dobrze, ile wypila, ale cieszyla sie, ze nie musi prowadzic.
Zamowili kawe. Jeannie poprosila o podwojne espresso, zeby troche otrzezwiec. Kiedy Berrington zaplacil rachunek, zjechali winda na parking i wsiedli do jego srebrzystego lincolna town cara.
Berrington minal port i skrecil na Jones Falls Expressway.
– To jest miejskie wiezienie – powiedzial, wskazujac zajmujacy cala przecznice budynek podobny do fortecy. – Trzymaja tam mierzwe tej ziemi.
Byc moze siedzi tam w tej chwili Steve, pomyslala Jeannie.
Jak w ogole mogla brac pod uwage noc z Berringtonem? Nie czula do niego najmniejszego afektu. Wstydzila sie, ze mogla o tym pomyslec.
– Dziekuje ci za uroczy wieczor, Berry – odezwala sie zdecydowanym tonem, kiedy zatrzymal sie przed jej domem. Zastanawiala sie, czy poda jej dlon, czy sprobuje pocalowac. Jesli bedzie chcial dac jej calusa, podsunie mu policzek.
Nie zrobil jednak ani jednego, ani drugiego.
– Moj domowy telefon jest zepsuty, a musze jeszcze dzisiaj do kogos zadzwonic – powiedzial. – Czy moglbym skorzystac z twojego aparatu?
Nie mogla mu przeciez odrzec: Nie, zadzwon z budki. Wygladalo na to, ze bedzie musiala stawic czolo upartym zalotom.
– Oczywiscie – odparla, tlumiac westchnienie. – Wejdz na gore. – Zastanawiala sie, czy bedzie musiala mu zaproponowac kawe.
Wysiadla z samochodu i wbiegla pierwsza na werande. W hallu bylo dwoje drzwi. Jedne prowadzily do mieszkania na parterze, ktore zajmowal emerytowany czarny doker, pan Oliver, drugie na pierwsze pietro, do jej apartamentu.
Jeannie stanela jak wryta w miejscu. Jej drzwi byly otwarte.
Zaczela wchodzic po schodach. Na gorze palilo sie swiatlo. To bylo podejrzane: wyszla, zanim zapadl zmrok.
Z klatki schodowej wchodzilo sie bezposrednio do salonu. Jeannie weszla do srodka i krzyknela zaskoczona.
Obok lodowki stal z butelka wodki w reku brudny, nie ogolony, lekko pijany mezczyzna.
– Co sie stalo? – odezwal sie z tylu Berrington.
– Potrzebujesz tutaj lepszych zamkow, Jeannie – oswiadczyl intruz. – Udalo mi sie je sforsowac w dziesiec sekund.
– Co to za facet, do diabla? – zagrzmial Berrington.
– Kiedy wyszedles z wiezienia, tato? – zapytala drzacym glosem Jeannie.
11
Pomieszczenie, w ktorym miala sie odbyc konfrontacja, znajdowalo sie na tym samym pietrze co areszt.
W przedsionku stalo szesciu innych mezczyzn o podobnej do Steve'a budowie ciala i w podobnym wieku. Nie odzywali sie do niego i unikali jego wzroku. Traktowali go jak przestepce. Mial ochote zawolac: Hej, chlopcy, jestem po waszej stronie, nikogo nie zgwalcilem, jestem niewinny.
Musieli wszyscy zdjac zegarki i bizuterie i wlozyc biale papierowe fartuchy na ubrania. Kiedy to robili, do pokoju zajrzal mlody facet w garniturze.
– Ktory z panow jest podejrzany? – zapytal.
– Ja – odparl Steve.
– Nazywani sie Lew Tanner, jestem publicznym obronca. Mam obowiazek dopilnowac, zeby konfrontacja odbyla sie we wlasciwy sposob. Chce pan o cos zapytac?
– Ile bede musial czekac, zeby potem stad wyjsc?
– Zakladajac, ze nie zostanie pan wskazany, dwie godziny.
– Dwie godziny! – powtorzyl z oburzeniem Steve. – Czy bede musial wracac do tej pieprzonej celi?
– Obawiam sie, ze tak.
– Jezu Chryste.
– Poprosze, zeby zalatwili formalnosci najszybciej, jak to mozliwe – stwierdzil Tanner. – Cos jeszcze?
– Nie, dziekuje.
– W porzadku – odparl i wyszedl.
Straznik wprowadzil siedmiu mezczyzn na scene. Na ekranie za ich plecami widnialy poziome linie okreslajace wzrost oraz numery miejsc, od jednego do dziesieciu. W oczy swiecily im silne lampy, a scene oddzielala od reszty pomieszczenia potezna szyba. Mezczyzni mogli jedynie slyszec, co sie za nia dzieje.
Przez chwile dobiegaly ich tylko rozlegajace sie co jakis czas ciche glosy i skrzypienie butow. A potem Steve uslyszal latwe do rozpoznania kobiece kroki. Po sekundzie odezwal sie meski glos, brzmiacy tak, jakby facet czytal z kartki albo powtarzal wyuczona formulke.
– Stoi przed pania siedmiu mezczyzn. Beda pani znani tylko z numeru. Jesli ktorys z nich dopuscil sie przestepstwa wobec pani, wzglednie w pani obecnosci, prosze, aby wymienila pani jego numer i tylko numer. Jesli chce pani, aby ktorys z nich sie odezwal, prosze podac konkretne slowa, ktore ma powtorzyc. Jesli chce pani, zeby sie odwrocil albo stanal bokiem, zrobia to wszyscy naraz. Czy rozpoznaje pani wsrod stojacych tutaj osob mezczyzne, ktory dopuscil sie przestepstwa wobec pani, wzglednie w pani obecnosci?
Zapadla cisza. Chociaz Steve byl pewien, ze nie zostanie wskazany, nerwy mial napiete jak struny od gitary.
– Mial na glowie czapke – odezwal sie cichy kobiecy glos.
Po jego brzmieniu Steve domyslil sie, ze ofiara jest wyksztalcona i mniej wiecej w jego wieku.
– Mamy na skladzie czapki – powiedzial mezczyzna. – Chce pani, zeby je wlozyli?
– To byla czapka baseballowa.
Steve uslyszal w jej glosie napiecie i podenerwowanie, ale rowniez determinacje. Nie bylo tam ani cienia falszu. Robila na nim wrazenie kobiety, ktora powie prawde nawet w stanie silnego stresu. Poczul sie troche pewniej.
– Dave, zobacz, czy mamy w szafce czapki baseballowe. Przez kilka chwil nic sie nie dzialo. Steve zgrzytal niecierpliwie zebami.
– Jezu, nie wiedzialem, ile tu mamy skarbow – mruknal Dave. – Okulary, wasy.
– Nie gadaj tyle – przerwal mu pierwszy mezczyzna. – To oficjalna procedura.
W koncu na scene wszedl z boku policjant i wreczyl wszystkim czapki baseballowe. Wlozyli je na glowy i policjant wyszedl.
Po drugiej stronie szyby rozlegl sie kobiecy placz. Meski glos powtorzyl pytanie, ktore zadal wczesniej:
– Czy rozpoznaje pani wsrod nich mezczyzne, ktory dopuscil sie przestepstwa wobec pani, wzglednie w pani obecnosci? Jesli tak, prosze, aby wymienila pani jego numer i tylko numer.
– Numer cztery – stwierdzila zalamujacym sie glosem kobieta.
Steve obejrzal sie.
Na ekranie za jego plecami widniala duza czworka.
– Nie! – zawolal. – To niemozliwe! To nie bylem ja!
– Numer cztery, czy slyszales? – zapytal meski glos.
– Oczywiscie, ze slyszalem, ale ja tego nie zrobilem!
Inni uczestniczacy w konfrontacji mezczyzni schodzili juz ze sceny.
– Na litosc boska! – Steve rozlozyl blagalnie rece, wpatrujac sie w nieprzezroczysta szybe. – Jak mogla mnie pani wskazac? Nie wiem nawet, jak pani wyglada.
– Niech pani nic nie mowi – odezwal sie meski glos. – Dziekujemy bardzo za wspolprace. Tedy do wyjscia, prosze.
To jakas straszna pomylka, nie rozumiecie tego?! – wrzasnal Steve.
Na scenie pojawil sie straznik Spike.