– Skonczone, synu, mozemy isc – oswiadczyl.
Steve zmierzyl go wzrokiem. Mial ochote wbic temu kurduplowi zeby do gardla.
Spike zauwazyl to spojrzenie i stwardnial mu wzrok.
– Tylko bez numerow – oznajmil. – Nie masz stad gdzie uciec.
Jego palce zacisnely sie pod lokciem Steve'a niczym stalowe imadlo. Nie bylo sensu protestowac.
Steve poczul sie tak, jakby ktos zdzielil go z tylu palka. To wszystko dzialo sie zbyt szybko. Opadly mu ramiona i czul, jak ogarnia go bezsilna furia.
– Jak to sie moglo stac? – jeknal. – Jak to sie moglo stac?
12
– Tato? – powtorzyl Berrington.
Jeannie miala ochote odgryzc sobie jezyk. To byla najglupsza rzecz, jaka mogla powiedziec: „Kiedy wyszedles z wiezienia, tato?” Nie dalej jak przed kilkoma minutami Berrington okreslil ludzi siedzacych za kratkami jako mierzwe tej ziemi.
Byla zdruzgotana. Nie dosyc, ze Berrington dowiedzial sie, ze jej ojciec jest profesjonalnym wlamywaczem, to jeszcze osobiscie go spotkal. Twarz taty byla pokiereszowana po jakims upadku i pokrywal ja kilkudniowy zarost. Mial brudne ubranie i smierdzial jak cap. Bylo jej tak wstyd, ze nie miala odwagi spojrzec Berringtonowi w oczy.
Dawniej, wiele lat temu, wcale sie go nie wstydzila. Wprost przeciwnie: ojcowie kolezanek wydawali sie przy nim nudni i nieciekawi. Byl przystojny, uwielbial zabawe i pojawial sie w domu w nowym garniturze, z kieszeniami pelnymi pieniedzmi. Zabieral je do kina, fundowal nowe stroje i lodowe puchary, a mama kupowala sobie elegancka wieczorowa suknie i rozpoczynala diete. Jednak po pewnym czasie ojciec z powrotem znikal i mniej wiecej w wieku dziewieciu lat Jeannie dowiedziala sie dlaczego. Powiedziala jej o tym Tammy Fontaine. Nigdy nie zapomniala tej rozmowy.
– Masz okropna sukienke – stwierdzila Tammy.
– Masz okropny nos – odparla bez zastanowienia Jeannie i inne dziewczynki wybuchnely smiechem.
– Twoja mama kupuje ci stroje, ktore sa naprawde paskudne.
– A twoja mama jest gruba.
– Twoj tato siedzi w ciupie.
– Nie siedzi.
– Siedzi.
– Nie siedzi.
– Slyszalam, jak moj tato mowil to mojej mamie. Czytal gazete. „Widze, ze stary Pete Ferrami trafil z powrotem za kratki”, powiedzial.
– Klamczucha, klamczucha – zawolala Jeannie, ale w glebi serca wiedziala, ze Tammy mowi prawde. To wyjasnialo wszystko: nagle bogactwo, rownie nagle rozstania i dluga nieobecnosc.
Jeannie nigdy juz nie wdawala sie w szkolne klotnie. Kazdy mogl zamknac jej usta, napomykajac o ojcu. W wieku dziewieciu lat wydawalo jej sie to trwalym kalectwem. Kiedy tylko komus zginelo cos w szatni, miala wrazenie, ze wszyscy patrza sie podejrzliwie w jej strone. Nigdy nie pozbyla sie poczucia winy. Jesli jakas kobieta zajrzala przy niej do torebki i stwierdzila: „Do licha, wydawalo mi sie, ze mam dziesiec dolcow”, Jeannie oblewala sie rumiencem. Stala sie obsesyjnie uczciwa: szla z powrotem cala mile, zeby oddac tani dlugopis, bojac sie, ze jesli go zatrzyma, pomysla, ze jest zlodziejka jak ojciec.
A teraz ten sam ojciec stal przed jej szefem, brudny, nie ogolony i prawdopodobnie bez grosza przy duszy.
To jest profesor Berrington – powiedziala. – Berry, poznaj mojego ojca, Pete'a Ferrami.
Berrington podal laskawie reke tacie.
– Milo pana poznac, panie Ferrami – oznajmil. – Pana corka to wyjatkowa kobieta.
– Swieta prawda – odparl z usmiechem zadowolenia tato.
– Coz, Berry, znasz teraz rodzinna tajemnice – stwierdzila z rezygnacja. – Tato wyladowal po raz trzeci za kratkami w dniu, kiedy ukonczylam z wyroznieniem Princeton. Spedzil w wiezieniu ostatnie osiem lat.
– Moglem dostac pietnascie – wyjasnil z duma tato. – Mielismy przy sobie bron.
– Dziekuje, ze o tym wspomniales, tato. Z pewnoscia wywrze to wielkie wrazenie na moim szefie.
Ojciec przybral zbolala, zaklopotana mine i chociaz byla wsciekla, zrobilo jej sie go zal. Jego slabosc bolala ja tak samo jak cala rodzine. Pete Ferrami byl jedna z pomylek natury. Fenomenalny system, ktory reprodukowal ludzka rase – niebywale skomplikowany mechanizm DNA, ktory badala – zaprogramowany byl tak, by uczynic kazdego osobnika troche innym. Przypominalo to fotokopiarke z wbudowana tendencja do popelniania bledow. Czasami wyniki byly wspaniale: Einstein, Louis Armstrong, Andrew Carnegie. Czasami otrzymywalo sie Pete'a Ferrami.
Musiala sie pozbyc szybko Berringtona.
– Jesli chcesz zadzwonic, Berry, mozesz skorzystac z aparatu w sypialni.
– To moze poczekac – mruknal.
Dzieki Bogu i za to.
– Coz, w takim razie dziekuje ci za wspanialy wieczor – powiedziala, podajac mu reke.
– Cala przyjemnosc po mojej stronie.
Uscisnal niezgrabnie jej dlon i wyszedl.
Jeannie odwrocila sie do ojca.
– Co sie stalo?
– Skrocili mi wyrok za dobre zachowanie. Jestem wolny. I naturalnie pierwsze kroki po wyjsciu z paki skierowalem do mojej coruchny.
– Zaraz po tym, jak wytrzezwiales po trzydniowej balandze.
Bezczelnosc, z jaka ja oklamywal, byla obrazliwa. Czula, jak wzbiera w niej stary gniew. Dlaczego nie mogla miec ojca takiego jak inni ludzie?
– Nie badz taka zla – powiedzial.
Irytacja ustapila miejsca smutkowi. Nigdy nie miala prawdziwego ojca i nigdy juz nie bedzie go miec.
– Daj mi te butelke – mruknela. – Zrobie kawe.
Oddal jej niechetnie wodke, ktora wlozyla z powrotem do zamrazarki. Nalala wody do ekspresu i wlaczyla go.
– Postarzalas sie – stwierdzil. – Widze, ze masz siwe wlosy.
– Jestes naprawde bardzo mily.
Wyjela z szafki kubki, mleko i cukier.
– Twoja matka tez wczesnie osiwiala.
– Zawsze wydawalo mi sie, ze to z twojego powodu.
– Bylem w jej mieszkaniu – odparl z lekka pretensja w glosie. – Juz tam nie mieszka.
– Jest teraz w Bella Vista.
To samo powiedziala mi jej sasiadka, pani Mendoza. Dala mi twoj adres. Nie podoba mi sie, ze twoja matka jest w takim miejscu.
– Wiec ja stamtad zabierz! – zawolala. – Wciaz jest twoja zona. Znajdz sobie jakas prace, wynajmij przyzwoite mieszkanie i zacznij sie nia opiekowac.
– Wiesz, ze nie potrafie tego zrobic. Nigdy nie potrafilem.
– Wiec nie miej pretensji, ze ja tego nie robie.
– Ja wcale nie mam do ciebie pretensji, kochanie – stwierdzil niemal placzliwie. – Powiedzialem tylko, ze nie podoba mi sie, iz twoja matka jest w przytulku, to wszystko.
– Mnie i Patty tez sie to nie podoba. Probujemy zebrac troche grosza, zeby ja stamtad zabrac. – Jeannie poczula, jak sciska ja za gardlo zal, i z trudem powstrzymala lzy. – Do diabla, tato, jest nam dosc ciezko i bez twojego narzekania.
– Juz dobrze, juz dobrze – odparl.